Historia, którą opiszę, jest przekazywana  w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie a opowiadała mi ją moja babcia Katarzyna, mama mojej mamy.

Historia ta zaczyna się w połowie XVII w. na kresach południowo-wschodniej Polski, gdzie toczyły się  się walki z Tatarami. Ordy tatarskie grabiły, mordowały ludność cywilną, paliły całe wsie, posiadłości, osady. Pozostawały popioły i zgliszcza. Czerwone łuny, świeciły długo i daleko, przypominając o obecności oprawców i o rozgrywających się ludzkich tragediach. Ludność była bezbronna, żyła w ciągłym strachu i napięciu. W takiej też sytuacji byli też moi przodkowie po kądzieli, czyli rodzina mojej mamy.

Był piękny letni dzień. W posiadłości moich przodków był okazały sad, w którym dzieci chętnie się bawiły i wspinały po drzewach. Narwały śliwek i przyniosły do domu z prośbą do babci o placek śliwkowy, który był ich przysmakiem. Babcia upiekła okazały placek, zapach rozniósł się po okolicy, lecz nikt nie zdążył go nawet spróbować. Spokój w jednej sekundzie zamienił się w koszmar. Krzyk dzieci, wywlekanych kobiet, trzeszczące w płomieniach słomiane dachy, jęki umierających, krzyk ptactwa domowego i ryk bydła. Orda tatarska na małych sprytnych konikach siała spustoszenie. Kury łapali w galopie na koniu, przechylając się na jeden bok konia, ukręcali łeb kurze i ładowali do worków umieszczonych pod siedzeniem.

Babcia widząc co się święci, z walącym sercem i z modlitwą na ustach, wzięła placek śliwkowy na białą lnianą ściereczkę i wyszła przed dom. Przed domem zatrzymał się wściekły Tatar, jakby trochę zdumiony. Babcia wyciągnęła do niego drżące ręce z  plackiem i zachęcała go gestem do jedzenia. Był to prawdopodobnie ich dowódca, bo miał posłuch u pozostałych. Chwycił placek w dłonie, łamał go i łapczywie połykał. Był bardzo głodny. Gdy zaspokoił swój głód, dzielił się z innymi Tatarami. Zarządził odwrót. W ten sposób ocaleli moi przodkowie, cała posiadłość i reszta wsi, której nie zdążyli unicestwić.

Mijały wieki, skupię się na wydarzeniu z czasów II wojny światowej, które analogicznie do pierwszej historii opowiadała mi  babcia Katarzyna.

Wojna ma się ku końcowi. Niemcy ponieśli klęskę na wschodzie, wycofują się głodni, obdarci ale ciągle groźni. Rabują, mordują dla nich wojna jeszcze się nie skończyła. Szukają polskich bandytów z lasu. Naloty bombowe nękają ludność wsi i miast, również na kresach. Babcia ze swoją rodziną,  jak i większość mieszkańców, chowała się  przed nalotami w ziemiankach (piwnicy w ziemi).

Siedzieli w tej piwnicy parę dni głodni, wyziębieni i wystraszeni. Uciekając w popłochu nie wzięli nic, ani żywności,  ani cieplejszego ubrania. Byli zrezygnowani, zmęczeni tą wojną. Czy ona się kiedyś skończy?

Zadawali sobie pytania. Powiało wolnością, czy ona nastąpi i jaka ona będzie, kto wróg a kto przyjaciel, jak długo jeszcze to potrwa?

Ucichły naloty, wokół zapanowała cisza.Babcia Katarzyna postanowiła wyjść z ukrycia, pójść do domu i upiec chleb, jeżeli jeszcze uchowała się mąka. Miała przygotowany wcześniej rozczyn, udało się, schowana mąka w schowku w spiżarni ocalała. Będzie chleb, żeby tylko zdążyć przed następną inwazją Niemców. Powtarzała sobie, musi się udać, przecież tam czekają głodne dzieci.

Udało się, upiekła chleb, piękny zapach rozniósł się po całej okolicy,lecz nie zdążyła zanieść go swoim bliskim. Nie było nalotów, ale cofająca się armia niemiecka, dom po domu robiła „czystkę”.

Co robić zadawała sobie pytanie, przeżyła tyle tragicznych chwil w swoim życiu, czy teraz przyjdzie  jej pożegnać się ze światem, teraz kiedy pachnie wolnością. Nie mam wyjścia pomyślała, muszę zmierzyć się z rzeczywistością, w Bogu pokładam nadzieję. Z walącym sercem i modlitwą czekała  jak ten skazaniec, na bieg wydarzeń.

Nagle doznała olśnienia. Przypomniała sobie historię z plackiem śliwkowym. Przecież ja upiekłam chleb, pomyślała. Szybko wyciągnęła białą , lnianą ściereczkę, położyła na niej gorący jeszcze bochen chleba i czekała. Nie trwało to długo, załomotano do drzwi. Na ugiętych nogach z wyciągniętymi drżącymi rękami z chlebem otworzyła drzwi. Zaprosiła do środka: ”bitte, bitte, bitte essen” (proszę, proszę, proszę jeść). Niemiec spojrzał zaskoczony, ale pożerał chleb wzrokiem. Chwycił bochen w ręce, zachłysnął się zapachem, rwał kawałki i przeżuwał z namaszczeniem. Stanął w drzwiach domu w rozkroku, powiesił karabin na ramieniu i informował innych Niemców, że tu nie ma partyzantów.

To „hier sind keine partizanen” jeszcze długo dźwięczało babci w uszach. Gdy Niemcy opuścili wieś, wróciła do swoich bliskich, do ziemianki, niestety bez chleba. Opowiedziała im historię o placku śliwkowym i o ostatnim zdarzeniu. Wszyscy byli szczęśliwi, że znowu są razem. Naloty ustały, chwila wytchnienia, rodzina wróciła do domu, szukać resztek pożywienia.

Życie zaczęło się trochę normować, bo zbliżał się koniec wojny. W ludzi wstępowała nadzieja i radość życia.

(Wspomnienia te zostały opublikowane w książce pt„Rodzinne wspomnienia dla potomnych wspomnienia seniorów”  wydanej przez Uniwersytet Trzeciego Wieku w Białymstoku w 2014 r.)

 

Halina Wiszowata
Podlaska Redakcja  Seniora Białystok

(foto: pixabay)