Szumne zapowiedzi, konferencja prasowa i uroczyste otwarcie Jadłodzielni w Białymstoku naprzeciwko Centrum Aktywności Społecznej – w mediach aż huczało od informacji na temat pierwszego takiego punktu w naszym mieście. Minął miesiąc a Jadłodzielnia straszy pustym, rozgrzanym pomieszczeniem, w którym nic się nie dzieje, nie ma nikogo a nadwyżki jedzenia trafiają tu w raczej śladowych ilościach.

Otwarta miesiąc temu Jadłodzielnia Białostocka to pomysł Klubu Radnych Tadeusza Truskolaskiego, którego ideą jest zapobieganie marnotrastwu jedzenia i dzielenia się nadwyżkami z potrzebującymi.

Już od wtorku 10 lipca 2018 roku od godz 8 do lokalu przy ul. Krakowskiej 1 można było przynosić produkty spożywcze, które później ktoś inny weźmie w razie potrzeby. Fundacja Spe Salvi, która wygrała konkurs na prowadzenie tego punktu, odpowiada za otwarcie, zamykanie i porządek w lokalu, a także sprawdza , aby żywność przynoszona do punktu spełniała kryteria zasad opracowanych, zgodnie z przepisami Sanepidu, przez fundację. Muszą to być artykuły w terminach ważności przydatności do spożycia, w opakowaniach fabrycznych. Nie można przynosić do jadłodzielni nadwyżek jedzenia przyrządzonych przez siebie w domu.

I tu rodzi się pytanie: Czy białostoczanie mają w swoich lodówkach nadwyżki jedzenia  i wiedzą, że mogą przynieść je na Krakowską 1. Pytałam o to przechodniów w niedalekim sąsiedztwie jadłodzielni, a także w innych rejonach naszego miasta. Na hasło “jadłodzielnia” pytano “a co to takiego jest?” Niewielkie zainteresowanie wzbudzała też sam pomysł. Pani Wanda, z którą rozmawiałam na Wysokim Stoczku, powiedziała, że kupuje tylko tyle żywności, ile jej potrzeba. Zapytana, czy lubi dzielić się jedzeniem z potrzebującymi, odparła:

“Oczywiście. W sklepach na moim osiedlu bardzo często prowadzona jest zbiórka żywności. Wtedy robię trochę większe zakupy i zostawiam je w koszach przygotowanych przez fundacje, a uśmiechnięte wolontariuszki dziękują każdemu za ten gest. Jestem pewna, że tak zebrana żywność trafi we właściwe ręce” –  zakończyła swoją wypowiedź.

Odwiedziłam jadłodzielnię kilkakrotnie, za każdym razem zostawiając trochę żywności zakupionej w pobliskim sklepiku. W nagrzanym słońcem pomieszczeniu widziałam jedynie puste regały i lodówkę czekające na darczyńców. Tylko raz zobaczyłam dżemy “swojej roboty”, którymi zapewne chciała się podzielić z potrzebującymi jakaś pani domu. Nikogo z obsługi, kto nie dopuściłby do pozostawienia tej żywności. Myślę, że nie stały tam długo. Opuszczając ten lokal, zauważyłam wchodzącego nieśmiało do jadłodzielni mężczyznę.

Sam pomysł foodsharingu czyli bezpłatnego dzielenia się nadwyżkami żywności jest dobry, ale czy w Białymstoku nowy? Od lat prowadzone są zbiórki żywności przez różne fundacje i stowarzyszenia (Caritas, Stowarzyszenie Droga, PCK). Czy potrzebny jest do tego lokal, który praktycznie stoi pusty? Czy pieniądze (15 tys zł od miasta do końca roku na prowadzenie jadłodzielni) można było przeznaczyć na systematyczne wspieranie noclegowni prowadzonej przez “Ku Dobrej Nadziei”? A może pokusić się na ciągłą obecność pracownika czy wolontariusza Spe Salvi, aby jadłodzielnia spełniała swoją rolę, tak, jak jest w założeniu, aby nie trafiała tam żywność, która nie spełnia wymagań regulaminu, a żywność nie odbierały ciągle te same osoby (były takie głosy).

Nie wiadomo, czy pomysł jadłodzielni przyjmie się w Białymstoku.  Aby to się stało, może trzeba bardziej rozpropagować ten pomysł? Póki co, Jadłodzielnia Białostocka czeka na chętnych do podzielenia się żywnością z potrzebującymi sześć dni w tygodniu – od poniedziałku do piątku w godzinach  8.00-18.00 a w sobotę od 9.00 do 14.00. Pomóżmy potrzebującym.

 

                                                                                                Krystyna Cylwik

                                                                               Podlaska Redakcja Seniora Białystok