Tegoroczny maj przyniósł Suwalskiej Radzie Seniorów szczególne wydarzenie. W naszym zespole redakcyjnym powitaliśmy nową Koleżankę – Reginę Skórkiewicz. Jest ona polonistką, emerytowaną nauczycielką i metodykiem nauczania języka polskiego, z pasją bibliofilską i literacką. Jej „oczytanie”, łatwość pisania oraz dotychczasowa twórczość poetycka i prozatorska – to dla nas niedościgły wzór. Poczuliśmy się wyróżnieni i dumni, że podjęła z nami współpracę.   (Lucyna Śniecińska)

 

foto: pixabay.com

_
Z prawdziwą przyjemnością zapraszamy do lektury opowiadania Reginy Skórkiewicz:

Kiedy myślę: matka…

O matce można nieskończenie… O matczynych rękach, sercu, o tym, że ona mi pierwsza pokazała księżyc i że nie ma jak u mamy. To poezja, a życie jest bardziej prozaiczne.
Młoda mama musi mieć oczy z przodu, z boku, z tyłu i w ogóle dookoła głowy, bo grzeczne dzieci idą do nieba, a niegrzeczne włażą wszędzie. Potem musi być stugębna i odpowiadać na wszystkie „cio to”, „a kto ten księżyc tam zawiesił” i „dlaczego mówisz: najpierw obowiązek, potem przyjemność, a nie odwrotnie?”. Dorastające dzieci same już wszystko wiedzą najlepiej, więc dla nich niekłopotliwa rodzicielka to niemowa, na dodatek głucha i ślepa. Starych matek dzisiaj  nie ma. Są babcie, bo tak za wnukami zwracają się do nas dorosłe dzieci. Często są to babunie, ale zdarzają się Baby – Jagi.
Lękam się znajomej, która cała jest utkana z niechęci do własnej matki. Żale, pretensje, kompleksy i stresy pielęgnuje pieczołowicie i wlecze za sobą przez pół wieku, by okraszać nimi każdą rozmowę na obojętnie jaki temat. „Gehenna” trwa, mimo że staruszka – matka mieszka od trzydziestu lat osobno i jest całkowicie samodzielna. Kiedy wysłuchuję n-ty raz znajomej, utrudzonej posiadaniem matki, uruchamiam wyobraźnię i ogarnia mnie panika. Penetruję pamięcią rodzinne sytuacje, słowa i czyny wobec dzieci i lękam się, o co i jak długo moje latorośle będą miały do mnie pretensje. Czy nawet wtedy, gdy na nagrobku napiszą mi odpoczywaj w spokoju? Dlatego Dzień Matki traktuję jako okazję do wglądu w siebie. Nie tyle zajmuje mnie, co mi się należy jako rodzicielce, ile to, co dałam z siebie jako matka. Ot, taka samolustracja.
Było ścierką przez łeb? Było. A ileż to roboty? Pyskówki też były… Jak nie umiesz, to się naucz! Kurę bym w tym czasie wytresował – wpieniał się syn brakiem efektów w nauczaniu mnie obsługi komputera. Odszczekiwałam: sam zrób gołąbki na obiad i skróć rękawy w swojej marynarce! To zadanie dla średnio zdolnego goryla. Smrodku dydaktycznego też nie brakowało. Niechętne pomruki wywoływała ogłaszana przeze mnie „godzina dla domu”, ponieważ wszyscy brudzimy, a robota podzielona na czterech, to tylko ćwierć roboty. Marny mój los. Nie pożeraj! Konsumuj! – to też moje! Były i areszty domowe za spóźnione powroty oraz kary typu: wkuć 50 słówek z angielskiego lub przeczytać 10 kart z encyklopedii – z odpytaniem! Kieszonkowe też było dziadowskie… Póki dzieciak składał pieniążki na zachciankę, aż mu przechodziła ochota i kupował coś zupełnie innego.
Nie darują mi dzieciaki drastycznej lekcji punktualnego stawiania się na obiad. Po ich powrocie ze szkoły zastawałam kartkę na stole: Poszłem polatać. Wrócę na obiad! Na ten powrót oczekiwałam całe kwadranse i w efekcie każdy jadł osobno podgrzewane obiady. Pewnego dnia ja zostawiłam kartkę z poszłam polatać, zamknęłam dom z pustymi i zimnymi garami i zadekowałam się w kawiarni do wieczora. Głodne i skołowane dzieci wraz z tatą bezskutecznie poszukiwały mamy telefonicznie i osobiście po wszystkich znajomych i zaprzyjaźnionych kominach. Ty chyba zwariowałaś przywitały karmicielkę, gdy wróciła późnym wieczorem. Wyjaśniłam, że właśnie postanowiłam przestać wariować z mieszczańskimi domowymi obiadkami na porę. Zamiast tego wszyscy będziemy latać i wszyscy będziemy szczęśliwi. Odtąd moja rodzina punktualnie jadała wspólne obiady. Ale czy mi wybaczą kiedykolwiek takie popaprane dzieciństwo?
Cudowną mamą z pewnością nie byłam. Cudowna jest tylko Matka Boska. Wychowała jak umiała – chciałabym się usprawiedliwić słowami Wojciecha Młynarskiego.
Aby być matką nie trzeba mieć specjalnych zdolności, szkół, kwalifikacji czy uprawnień. Ale takowe są wymagane, by stroszyć ludziom fryzury, szyć koszule, zaprojektować garaż czy zieleń miejską. Matka – to samouk zdany na własną intuicję, różne poradniki i pospieszne korepetycje udzielane przez życzliwe i doświadczone już w tej materii kumy. Polska szkoła nie znajduje w swoich permanentnie reformowanych programach nauczania miejsca na takie zbytki jak psychologia rozwojowa dzieci i młodzieży. Sama u swoich dzieci naliczyłam 16 okresów przekory, choć psychologowie wymieniają ponoć trzy.
Aby rozmyślań o matce nie zakończyć zbyt minorowo, zacytuje wyczytaną z kartki kalendarza, zadziwiającą celnością i lapidarnością myśl Matthew Arnolda: Bóg nie może być wszędzie, dlatego wynalazł matkę. Żebyż jeszcze chciał popracować nad ulepszeniem swego wynalazku…

Regina Skórkiewicz
Podlaska Redakcja Seniora Suwałki