Kiedy spadają ostatnie liście z drzew, a wiatr nerwowo szarpie prawie nagimi już gałęziami, to znak, że przyroda zamyka pewien cykl. W całym królestwie natury po okresie intensywnej aktywności następuje czas spokoju i odpoczynku. Obumierają kwiaty, zasypiają drzewa, zastyga na parę miesięcy ziemia w oczekiwaniu ponownego zasiewu. Cała natura zdaje się zapadać w letarg, by po zimie odrodzić się znowu do życia.

Późna jesień sprowadza nastrój zadumy i melancholii, wyzwalając refleksje nad nieuchronnością przemijania. Posiadamy świadomość tego, że wszystko, co ma swój początek, musi mieć i swój kres. Taki jest odwieczny schemat wyznaczony przez prawa natury. A ponieważ jesteśmy tego świata cząstką, prawa te dotyczą również i nas – ludzi. Bardzo trudno przychodzi nam godzenie się z tą oczywistością. Tylko ludziom wierzącym trochę łatwiej akceptować przemijanie i śmierć w kontekście oczekiwania przyszłego zbawienia.

Listopadowa aura i charakterystyczny dlań nastrój „obumierania” w sposób naturalny łączą się z obchodzonym w naszej religii i kulturze Świętem Zmarłych zwanym Zaduszkami. Jest to miesiąc poświęcony tym, którzy odeszli. Przygotowujemy się do tych dziwnych spotkań – kupujemy mniej czy bardziej okazałe kwiaty, w ogromnej ilości znicze i inne nagrobne ozdoby. Często jeszcze składamy w kościołach datki na tak zwane wypominki za dusze bliskich zmarłych. Sama zrealizowałam wszystkie z wyżej wymienionych przygotowań. Na pewno przede wszystkim z potrzeby serca, potem – dla zachowania tradycji, ale czasem pojawia się przebłysk świadomości, że trochę w tym przyzwyczajenia, a nawet – zwykłej „pokazówki”. Bo i w tym względzie można dostrzec na grobach … prześciganie się w efektach zdobniczych! Oraz swoisty snobizm. Zwłaszcza na małych wiejskich cmentarzach, gdzie wszyscy się znają. Chociaż doskonale wiemy, że duszom zmarłych do niczego nie jest to potrzebne. Jednak trudno zaakceptować fakt, iż robimy to bardziej dla samych siebie.

Jednak godne pochwały jest, że pamięć o grobach jest w naszym kraju tak powszechna. Odnosi się to również do wszystkich mogił nieznanych żołnierzy, rozsianych po całym kraju. Są w Polsce cmentarze wojskowe, są całe kwatery na dużych miejskich nekropoliach, jak i miejsca na małych wiejskich cmentarzykach przykościelnych. Ale też i pojedyncze groby „przydrożne”, gdzie spoczywają szczątki osób niezidentyfikowanych – głównie poległych w czasie wojen. Zarówno mogiły zbiorowe, jak i te pojedyncze, są na ogół zadbane przez cały rok. A już na pewno pięknieją w okolicach Święta Zmarłych. Sprzątaniem i pielęgnowaniem tych miejsc zajmują się harcerze, uczniowie, żołnierze, rozmaite służby. Pamiętam ze swoich lat szkolnych, że chodziliśmy na rozstaje dróg, gdzie znajdowała się bezimienna mogiła żołnierza. Jako dziecko bardzo to przeżywałam. Wiele lat potem z kolei, sama pracując z przedszkolakami, prowadzałam je na miejscowy cmentarz, aby na zbiorowej mogile żołnierzy dzieciaki mogły postawić przyniesione z domów znicze, które wspólnie zapalaliśmy. A potem dłuższą chwilę trwaliśmy w milczeniu. Mam nadzieję, że przynajmniej niektóre z nich przejęły ten zwyczaj na zawsze. Że została w nich zaszczepiona potrzeba czci i pamięci.

W tych pierwszych dniach listopada odwiedzamy tłumnie cmentarze skąpane w powodzi świateł i kwiatów – to dowody naszej niegasnącej miłości. Pochylamy się nad grobami bliskich. A im starsi jesteśmy, tym mogił takich coraz więcej. Spoza migocących płomyków świec wyłaniają się nieco zatarte kontury kochanych twarzy. Przywołujemy zanikłe we mgle czasu ich spojrzenia i gesty. Tutaj czujemy obecność tych, których już nie ma… Chłodny wiatr mruczy coś w szeleście liści pod stopami w rytmie monotonnego szmeru szeptanych modlitw. Być może przywoła echem ich stłumiony, odległy głos? Może usłyszymy w swoich sercach dawno zapomniane słowa – słowa mądre, czułe, pełne miłości, czasem pouczeń i przestróg? Ocieramy spóźnioną łzę… Gdzieś obok słychać cichy szloch – to ktoś nie pogodził się jeszcze z odejściem ukochanej osoby. Kiedyś uczyni to lekarz najdoskonalszy – czas, ale póki co – trudno uciszyć ból i stłumić pustkę. Wspomnienia wciskają się nieprzerwanym strumieniem w zakamarki serc. Bo przecież ciągle kochamy naszych drogich nieobecnych. Sama głęboko to odczuwam, gdyż kilka najbliższych mi osób odeszło zaledwie przed paroma laty. To wciąż jeszcze mocno boli.

Tylko tak mało czasu możemy im przeznaczyć. Obecność na cmentarzach w ciągu tych pierwszych listopadowych dni jest niezwykle liczna. Towarzyszy jej jednak pośpiech, przepychanie się wśród tłumu, wręcz gonitwa. Takie jest teraz życie – szybkie, zapędzone, tylko… za czym ten pęd? Odkąd jestem na emeryturze, o wiele bardziej doceniam wszystkie chwile i więcej we mnie świadomego ich przeżywania oraz cieszenia się podarowanym mi czasem. Naprawdę warto się zatrzymać i oddać zamyśleniu, zwłaszcza w listopadzie.

W te ponure listopadowe dni cmentarze są jak oazy – jasne od płonących świateł nagrobnych, barwne wszystkimi kolorami kwiatów i, paradoksalnie, pełne życia! Sprawiają to tłumne rzesze je odwiedzających – pątników w drodze. I tak jest nieodmiennie co roku. Przybywa nowych grobów: oto świeża mogiła – znów zabrakło kogoś, kto jeszcze wczoraj był pośród nas… Tylko coraz tu wytworniej, bogaciej, a nawet dziwniej. Producenci prześcigają się nieustannie w produkcji rozmaitych ozdób.

Tak jest jednak chyba tylko w naszym kraju. Moi najbliżsi zamieszkali poza granicami opowiadają, że Polacy są absolutnie odosobnieni w swoim „hojnym” traktowaniu cmentarzy. Wiem od braci, kuzynów i znajomych, że nawet jeśli to święto jest w jakimś kraju obchodzone (a w Europie na ogół jest), to nigdzie w takim wymiarze jak w naszej ojczyźnie. Nasi rodacy za granicą idą na ogół w tym dniu na miejscowy cmentarz tam, gdzie akurat przebywają, aby zapalić symboliczne znicze na przypadkowych, zapomnianych mogiłach. Spotykają pojedynczych odwiedzających, najczęściej starszych ludzi. Ze zwykłymi świeczkami, czasem skromnym kwiatkiem. Są wśród nich i Polacy, którzy nie potrafią spędzić tego dnia bez odwiedzenia cmentarza.

Pamiętam kiedy blisko dwie dziesiątki lat temu siostrzenica wyjechała do USA. Przez pierwsze lata płakała za polskim charakterem święta, tęskniła do grobów bliskich i do widoku polskich cmentarzy, gorzko krytykując rozpanoszone tam Halloween. Dziś – przysyła zdjęcia, jakie to pomysłowe potworki z dyni wykonuje z własnym synkiem, właśnie na… Halloween! Bo na przykład w szkole jest konkurs czy wystawa, a dziecku przecież bardzo na tym zależy. I jest to już czymś naturalnym, że mama asystuje dziecku w jego aktywności. A bieganie dzieci wszystkich nacji po domach w sąsiedztwie z wesołym zapytaniem: „Cukierek albo psikus?” Już nie tylko jej nie drażni, ale cieszy. Ba, nawet ja przestałam się temu dziwić. Jako że i u nas zwyczaj ten zaczął się dość powszechnie przyjmować.

Chociaż dla mojego pokolenia listopad to wciąż `miesiąc głównie poświęcony zmarłym. Także i rozważaniom o przemijaniu. Ten czas listopadowej zadumy skłania również do spojrzenia na własne życie z perspektywy upływającego czasu. Czy przebiega ono sensownie? Ile dajemy z siebie innym? Czy pozostawiamy po sobie jakiś ślad? A jeśli tak – na ile wartościowy? Bo może będzie to gmach, a może tylko ruina? Co robimy w miejscu i czasie, w którym przyszło nam żyć i działać? Dla dobra swojej rodziny, sąsiadów, znajomych, miejsca pracy, miasta czy też szerszej społeczności? Bo życie to przecież nieustanna służba, służba drugiemu człowiekowi. Nie żyjemy dla siebie, ale dla innych. Życie nie jest nam tylko dane, życie jest nam zadane. Jak wywiązujemy się z tych zadań? Wobec innych przede wszystkim, ale także i wobec siebie. I jak wypada ten bilans? Czy możemy śmiało spojrzeć w oczy swojemu odbiciu w lustrze? Jeśli nie – zawsze jest dobra pora, aby to odmienić. By żyć nie tylko dla siebie. „Żeby coś po nas zostało, nie tylko mały domeczek z kart…” – jak brzmiały słowa popularnej przed laty piosenki.

Kiedyś staną i nad naszym grobem… Po co udawać, oszukiwać samych siebie: to przecież tak odległe, że aż prawie niemożliwe? Staną nad naszą mogiłą. I oby stanęli! Oby było ich jak najwięcej – tych, którzy zechcą pamiętać. Tych, co zapalą świeczkę, odmówią modlitwę, może za coś w ciszy podziękują. Tak samo jak my dzisiaj wyrażamy swoją pamięć, wdzięczność i miłość.

Nie chciałabym, aby ta refleksja o przemijaniu wyzwalała u Czytelnika przygnębienie. Przeciwnie. Pragnęłabym, abyśmy wszyscy uczyli się z nieuchronnością przemijania godzić, lecz by nie towarzyszyło mu nieodstępne i złowieszcze „memento mori”*. Bo przecież nie w naszej mocy leży odwrócenie odwiecznych praw. Ale w naszej gestii jest takie organizowanie swego życia, by pozbyć się nieustannego lęku o to, co po nim nastąpi.

* memento mori (łac. pamiętaj o śmierci) – przypomnienie, że nie da się uniknąć śmierci.

(foto: pixabay i fotografie z archiwum rodzinnego autorki)

 

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok