foto: pixabay.com

_KOGUT?

Gdy się wypowiada płeć tak zwana słaba
to jest tylko – zapamiętaj mój kolego-
to jest tylko zwykłe, babskie szaba daba,
a ty bierzesz to na serio, i dlatego
nie masz jasności w temacie Marioli  (Młynarski)

 

Kiedy słyszę, jak panowie opowiadają, z błyszczącymi oczami, o swoich samochodach, to uświadamiam sobie, że ja też mam bardzo ściśle określone wymagania co do swojego auta. Musi to być pojazd, którego, mimo iż pozostawiłem go na ulicy z otwartym oknem (bo upał) i kluczykami w stacyjce (żeby nie zgubić), nikomu nie będzie się chciało ukraść. Mój samochód musi być jak wygodnie rozdeptane buty, których nie trzeba zasznurowywać, rozsznurowywać, ani  szukać łyżki, by je włożyć. Mam przy tym świadomość, że zawsze jest coś za coś, więc takiemu autu zdarza się odmówić posłuszeństwa. Pewnego razu zdarzyło mu się to w jesienny, mglisty wieczór, w terenie dalekim od zabudowanego. Po ćmoku, w mżawce i bez narzędzi nawet nie próbowałem reanimacji staruszka. A że było to w epoce przedkomórkowej, zacząłem rozglądać się za jakimś telefonem. W perspektywie drogi zauważyłem światełko, odległe o jakiś kilometr z dobrym hakiem. Nie mając lepszego pomysłu, podjąłem marsz w jego kierunku. Po jakimś czasie światełko przybrało kształt okna, po dalszej chwili marszu, w oknie dało się zauważyć firankę, a po następnej dało się przyporządkować owo okno obszernemu domostwu. Gdy już pukałem do drzwi, zauważyłem, że domostwo stoi nieopodal rozległych zabudowań gospodarczych, co dobrze wróżyło znalezieniu w nim telefonu. I faktycznie – sympatyczna niewiasta, która mi otworzyła, usłyszawszy o moim kłopocie, zaprosiła mnie do holu, gdzie na stoliku stał telefon. Ale rozmowa z synkiem bynajmniej mnie nie ucieszyła.

– Jestem zawalony robotą, z której się nie urwę. Przyjadę do ciebie jutro po 10-tej.

– Ta co ja mam do tej 10-tej robić?

– Duży chłopczyk jesteś, poradzisz sobie.

No tak, łobuz zna mnie dobrze i prawdę mówi. Wie, że na spływach sypiałem na kapokach przy ognisku, w pociągu na szczebelkowei półce na bagaże, to i zwinięcie się w kłębek w zimnym samochodzie nie będzie specjalnym wyzwaniem. Żegnam się więc z sympatyczną gospodynią, próbując uiścić opłatę telefoniczną, czemu ona zdecydowanie się przeciwstawia. Co więcej, zagaja:

– Przepraszam, że podsłuchałam, ale pan ma taki tubalny głos. Jest pan w kłopocie, no a ja, no, w zasadzie nie powinnam tego mówić, bo mąż właśnie wyjechał w interesach, ale chyba wygodniej będzie panu przenocować w gościnnym pokoju niż w zimnym samochodzie?

Uznawszy, że certowanie się w mojej sytuacji byłoby obłudą w postaci krystalicznej, odrzekłem szarmancko:

– Szanowna pani, proszę być spokojną, jestem dżentelmenem.

Kolacja smaczna, acz niewyszukana, upłynęła na miłej pogawędce, mniej więcej na temat pogody, po czym wskazano mi tapczanik w gościnnym pokoju. Równie bezpretensjonalna rozmowa towarzyszyła śniadaniu, w czasie którego zagadnąłem o widoczne z okna budynki gospodarcze.

– To są kurniki. Jeśli to pana interesuje, to po śniadaniu mogę panu je pokazać.

Zainteresowanie wyraziłem bardzo żywe, więc po śniadaniu narzuciliśmy kurtki i minąwszy budynek znacznie mniejszy, weszliśmy do dużego, gdzie miła gospodyni weszła w rolę przewodnika:

– Tu, po lewej stronie, mamy kokoszki. Właśnie, jak pan widzi, pracownica zbiera jajka.

Chcąc się wykazać jaką taką znajomością rzeczy, wpadam gospodyni w słowo:

– A tam, po prawej, jak rozumiem, są koguty.

– O nie, drogi panie. Koguty mamy trzy w kurniku reprodukcyjnym. To ten mały budynek, koło którego przechodziliśmy. A tam po prawej, to są sami dżentelmeni.

Przez drzwi kurnika, które zostawiliśmy za sobą niezamknięte, zobaczyłem, jak przed gościnne domostwo zajeżdża auto mojego syna.

 

Wojciech Więckowski
Współpracownik Redakcji Podlaskiego Seniora