Czy jest coś bardziej stresogennego od jesiennej, rozmazanej słoty? Oczywiście, że jest!

Nic mnie bardziej nie wprowadza w nastrój przygnębienia niż szare, deszczowe, lodowato zimne (brr!) przedwiośnie! Walczę z tym uczuciem bezustannie, czyli walczę sama ze sobą, a że podobno pozytywne myślenie pomaga, trzymam się cały czas całkiem nieźle…
Kilka dni temu, nie bacząc na ulewny deszcz i porywisty wiatr, poszłam na spacer do mojego lasu. Ubrałam się ciepło, narzuciłam granatową, nieprzemakalną pelerynę, przywiezioną niegdyś z Eftelingu, taką z czerwonym klaunem Pardoesem na plecach, wciągnęłam gumowce i odważnie stawiłam czoła rozkapryszonej aurze. Peleryna to był dobry wybór, parasolki nie utrzymałabym w ręku! Całe szczęście, że wiatr wiał mi w plecy, dzięki temu szybciej dotarłam, ba (!) prawie dofrunęłam do lasu.

Cóż mogę powiedzieć…
Nie kwiaty, wychylające się spod resztek śniegu, tam na mnie czekały, tylko błoto, grząskie i głębokie. Dziwię się, że nie zgubiłam w nim kaloszy! Nogi rozjeżdżały mi się w cztery strony świata, ale to mnie nie powstrzymało, przeciwnie, złość na sytuację i trochę na swoje nieobliczalne pomysły, pchała mnie do przodu! Brnęłam dzielnie brzegiem ścieżki po szarej, zeszłorocznej trawie, ohydnie śliskiej, obscenicznie owijającej się wokół kostek.

Otulała mnie cisza…
Nie było nic słychać oprócz gęstego szelestu kropli deszczu na gałęziach drzew, zawodzenia wiatru w ich koronach i oczywiście ssącego mlaskania błota, towarzyszącego każdemu krokowi. Było obrzydliwie. Kilka razy zamierzałam zawrócić, ale wydawało mi się, że za którymś z zakrętów czeka na mnie zaklęta polana, a na niej jednak jakieś dzielne, szalone roślinki, które odważyły się osobiście pożegnać zimę… Niestety, na żadną, ku ogromnemu rozczarowaniu, nie natrafiłam.

W pewnym momencie, gdy zorientowałam się, że poszłam nie tą ścieżką, postanowiłam definitywnie przerwać spacer. Wybrałam drogę na skróty i dobrze zrobiłam! Niespodziewanie wyszłam na brzeg bezimiennego cieku wodnego, porośniętego wierzbowatymi krzewami. Nie powiem, że były obficie obsypane baziami, ale niektóre gałązki miały jednak kotki. Od razu zrobiło mi się lżej na duchu, nie czułam już zmęczenia, ani zawodu. Te małe puszyste kuleczki, z kropelkami deszczu każda, odegnały wszystko, co złe. Wyciągnęłam rękę, żeby zerwać chociaż jedną, maleńką witkę, ale musnęłam tylko palcami ich wilgotną, gładką puszystość… i zrezygnowałam. Większą przyjemność sprawi mi bowiem wspomnienie tej chwili, niż gałązka marniejąca samotnie w wazonie na stole.

A dzisiaj rano zaświeciło słońce!
_
_
Marcowa marzanna

W grząskim, lśniącym błocie zgubiłam kalosze,
Kiedy? Nie pamiętam, może zeszłej zimy?
Nie odszukam zguby, chociaż o to prosisz,
Dawno nie ma drogi, więc nią nie wrócimy.

Bose stopy ziębną w pozimowej słocie,
Lecz niedługo wiosna, pantofelki włożę,
Słońce zaraz błyśnie, będzie po kłopocie,
To niewielka strata, bywało już gorzej.

Kwaśną minę zgubię, w uśmiech się odzieję,
Zawiruję w tańcu w wichrowych podmuchach,
Popatrz jak się pięknie dziś do ciebie śmieję,
Perlistego dźwięku cała Ziemia słucha.

Czas szybko ucieka, niedosyt zostawia,
Dzień do dnia podobny, choć się bardzo starasz,
Do zmiany kanonów żarliwie namawiam,
Na pewno się uda przezwyciężyć marazm.

Popatrz więc mi w oczy, wykąp się w błękicie,
Pomoże nam wiosna, co nadzieję niesie,
Chmary snów tęczowych wniesie w nasze życie,
Ma więcej kolorów, niż stubarwna jesień.

Sięgnij dziś po słońce, którym niebo świeci,
Zaś do butonierki włóż Gwiazdę Zaranną,
To ci chorą duszę na zawsze wyleczy,
A smutek odpłynie z marcową marzanną!

Jolanta Maria Dzienis
Podlaska Redakcja Seniora Białystok