pixabay.com


_
Mój 3. Maja

1 maja zadzwoniła córka sąsiadki, że Pani Irena zmarła. Nie zdziwiłem się, jako że była to już Jej pora – jeszcze jako panienka załapała się za hitlerowski obóz pracy. A i potem na gospodarce, przy pierwszym i przy drugim mężu lekko Jej nie było. Ceniłem ją i lubiłem, a z pogaduszek z Nią dowiedziałem się sporo o przeszłości mojej wioski, w której jestem elementem napływowym. Zostałem zaproszony na sobotni pogrzeb i na modlitwę przy Zmarłej w piątek 3 maja. Troszkę mi to pokrzyżowało plany, bo czuwanie miało się rozpocząć o 15-tej, a ja chciałem posłuchać wykładu Donalda Tuska, którego transmisja z Audytorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego zapowiedziana była na 14-tą. Zasiadłszy do obiadu obejrzałem zatem sam początek transmisji, a potem w drogę. Deszcz z początku z lekka kropił, ale gdy wjechałem na szosę do Grajewa, wycieraczki musiałem włączyć na stałe. I w tym nasilającym się deszczu widzę na poboczu zatrzymującą mnie postać – coś jakby pasterka, którą deszcz zaskoczył w drodze między wioskami. Zatrzymuję się, pasterka otwiera drzwi i zupełnie nie znając polskiego usiłuje się dowiedzieć, czy jadę do Warszawy. Kręcę głową, że nie i pokazuję na palcach, że tylko 10 kilometrów do Grajewa. Pasterka kiwa aprobująco głowa, więc wskazuję zapraszająco na fotel, ale ona gestem pokazuje zakładanie plecaka wskazując jednocześnie ciężarówkę stojącą w zatoce, gdzie kierowcy zwykli spędzać regulaminową przerwę w podróży. Podjeżdżam więc do zaparkowanego Tira, a pasterka wrzuca na tylne siedzenie plecak, z którego wystaje gryf gitary, oraz namiocik z przytroczoną kari-matą, na której flamastrem wypisano „LIETUWA” a pod spodem „POLSKA”. I ja już wszystko rozumiem. Dopytuję tylko: z Estonii?, z Finlandii? Nie. Okazuje się, że z Łotwy. I pod postać dzielnej Łotyszki nasuwa mi się wspomnienie mojej Chrzestnej, zwanej Zulejką*, która w 1936 roku wracała ze Szkoły Handlowej w Belgii na wakacje do Warszawy, auto-stopem właśnie.

Jedziemy, rozmawiając na migi, bo rosyjski, który jakoś tam pamiętam, ona zdecydowanie odrzuca. Angielskiego i francuskiego, z których coś kumam, też nie zna. Zna za to niemiecki – do Niemiec bowiem właśnie podróżuje – którego ja ani w ząb. Udaje mi się jednak dowiedzieć, że dalszej podróży nie zamierza, bynajmniej, kontynuować transportem publicznym lecz, oczywiście, auto-stopem. A to określa punkt Grajewa, w którym za niebawem będziemy musieli się rozstać, jako że właśnie doń wjeżdżamy. Dziewczyna, beztrosko uśmiechnięta, cieszy się słonkiem, które obficie wyjrzało spoza chmur i obiecująco kontrastuje z jej zmokniętymi kurtką i fantazyjną, w wysoki kok zawiązaną fryzurą. Wysadzam ją na łomżyńskim wylocie z Grajewa gdzie, swego czasu, sam wielokrotnie łapałem okazje. Machamy sobie serdecznie na pożegnanie i ździebko spóźniony jadę żegnać Panią Irenę. Odmawiając, wespół z licznie zgromadzoną w kaplicy rodziną i znajomymi, różaniec w Jej intencji, wspominam również, przywołaną dopiero co z pamięci, Zulejkę. Po cichutku dołączam też westchnienie na rzecz jej łotewskiej kontynuatorki. I chyba dobry Pan Bóg mnie wysłuchał, bo gdy wracając do domu przejeżdżałem koło miejsca rozstania, dziewczyny już tam nie było.

Do odsłuchania wykładu Tuska siadam dopiero po wieczornym oporządku. To duża satysfakcja, kiedy wykształcony historyk, w temacie Trzeciomajowej Konstytucji oraz Targowicy, potwierdza i rozwija moje analogie zawarte w opublikowanym rok temu wierszu**. Ale satysfakcja niezwykle gorzka, kiedy „władza raz do roku obchodzi Święto Konstytucji, a na co dzień obchodzi Konstytucję”.
_

Wojciech Więckowski
Współpracownik Redakcji Podlaskiego Seniora

______

* Legendy Wojciecha Więckowskiego 3
* Legendy Wojciecha Więckowskiego 5
** Niepodległy w Niepodległej