Lato od zawsze spędzam w rodzinnej wsi. Od kiedy nie żyją rodzice, bywam tutaj tylko raz do roku, ale przynajmniej przez parę tygodni. Spotykam swoich dawnych sąsiadów, znajomych i krewnych. Im jestem starsza, tym więcej dostrzegam, otrzymuję i doświadczam  ludzkiej bezinteresownej dobroci i życzliwości. W bieżącym roku obfitość rozmaitych darów, które spłynęły od mieszkańców tej wioseczki sprawiła, że nazwałam ich aniołami. Dobrymi duszkami postawionymi na mojej wakacyjnej wędrówce do przeszłości i do korzeni.

Kadłubówka to mała wioska w gminie Brańsk. Około trzydziestu  domostw, mniej niż setka mieszkańców. Sporo posesji zupełnie opustoszałych, które ożywają tylko latem. Tak i ja spędzam ten czas – w domu i na podwórku, gdzie się wychowałam. Pośrodku wsi znajduje się wyremontowany budynek po dawnym GS-owskim sklepie, nad którym pieczę ma gmina – jako rezerwę mieszkaniową w razie nagłych potrzeb. Prawie naprzeciw – świetlica wiejska. Również odnowiona i utrzymywana w dobrym stanie. Dawniej była głównie miejscem zabaw tanecznych dla młodzieży, obecnie służy mieszkańcom jako lokal na wiejskie zebrania, okazjonalne modlitwy zbiorowe, miejsce święcenia pokarmów przed Wielkanocą, czy też spotkań kółka różańcowego kobiet.

We wsi wszechwładnie królują cisza i spokój, a wypoczywam tutaj jak nigdzie w świecie! Mój piesek także zaznaje z nami swojej dawki szczęścia.

To, że ludzie mają tutaj wielkie serca, rozpoznać można od samego początku pobytu. Już na sam wjazd, dosłownie po kilku godzinach, pierwsze powitalne odwiedziny. Dawni sąsiedzi  garną się do przyjezdnych, dobrze sobie znanych. Lubią zasięgać nowinek, choć to ja jestem bardziej ciekawa, bo przecież od lat znam tu niemal wszystkich. Rozmowy są często niewymownie rozczulające. Przecież w każdym minionym roku prawie zawsze ktoś odszedł do wieczności.

Tutaj nikt nie przychodzi z pustą ręką. Przynoszą to, co mają w ogrodach i sadach. Dają z najszczerszych chęci, bez oglądania się na rewanż czy zapłatę. Tego samego dnia otrzymujemy ogórki, buraczki i cukinię. Już następnego docierają: pietruszka z natką, marchewka i por, szczypiorek i koper. Można nastawić rosół na świeżutkich jarzynach. Pozostałe dodadzą smaku różnym daniom na kolejne dni. Zresztą takie akcje są wielokrotne i z kilku stron czynione. Cały czas mamy świeże warzywa z okolicznych ogródków.

Mija kilka dni, a tu początek „kampanii owocowej”. Jak się okazuje, owoce w tym roku w Kadłubówce wyjątkowo obrodziły. Jesteśmy już w nieco większym gronie, ale i tak nie przejadamy darów, które tak hojnie otrzymujemy. Spracowane ręce niemłodych krewnych i sąsiadów wciąż zbierają i przynoszą nam przepyszne jabłka papierówki, ogromne soczyste gruszki oraz wielkie a smakowite śliwy. Ostatnio zaś rozkoszujemy się słodziutkimi, przedwcześnie dojrzałymi węgierkami. Wszędzie, gdziekolwiek by się nie odwrócić, bardzo przyjemnie pachnie owocami. Nawet nie zraża lekkie bzyczenie pszczół, lecących do tych smakołyków. Taka obfitość cieszy nie tylko zmysł smaku, ona raduje nawet oczy, bo owoce są dorodne i przepiękne. Między innymi również  i za takie widoki kocham wieś. Ale nadmiar  również ciąży. Wiadomo, że  najmniejszy objaw niechęci względem tych ze szczerego serca przynoszonych darów, okazałby się niewdzięcznością. Przyjmujemy więc, dziękujemy, jemy, a nadmiar przerabiamy na konfitury.

Po raz pierwszy w życiu mam okazję spróbować dżemu o smaku jabłkowo-gruszkowym. Jest pyszny i słodki, choć ugotowany bez cukru. Może być nawet bez żadnych konserwantów – zdrowszy i mniej kaloryczny. Pełni rolę musu owocowego, a spożywany jest na wiele sposobów. Znakomity podwieczorek w upalny dzień, w cieniu drzewa! To prawda, tegoroczna pogoda sprawia, że prawie wszystkie posiłki spożywamy pod dachem nieba. I całymi dniami można przebywać na dworze, tylko południowe godziny w wychłodzonym nocą domu. To jest prawdziwy raj. Jakże kocham te krajobrazy i takie klimaty!

Dzieją się tu jakieś prawdziwe cuda! Pewnego dnia wychodzę rano do obwoźnego sklepu, aby kupić ziemniaki i marchew. Otwieram drzwi domu, lekki opór. Pchnęłam mocniej i oniemiałam z wrażenia. Stoi wiaderko ze ślicznymi, wprost spod krzaka kartoflami, oraz duża wiązka marchewek, również prosto z ziemi. Nie dowierzam własnym oczom! Skąd taka… telepatia? Przecież nikt nie mógł wiedzieć, czego akurat potrzebuję.

Ludzie przychodzą do nas w różnych celach. Ten rok jest wyjątkowo obfity w spotkania po latach. Odzywają się licznie miejscowi rówieśnicy. Szczególnie cenne są spotkania z koleżeństwem, z którym uczęszczaliśmy do tej samej klasy w podstawówce. Z jedną z koleżanek aż po około trzydziestu latach – spotkanie nie do opisania! Nawet i ona przyniosła nam dwa słoiki własnej roboty powideł z mirabelek, ze swojego drzewka.

Na wsi mieszka prawdziwe szczęście. Przynajmniej latem, kiedy tam powracam. Kiedy spotykam zwłaszcza starszych od siebie ludzi. Nieodmiennie wdzięczna jestem za to, że wciąż chcą o nas pamiętać, chociaż nasi rodzice od dawna nie żyją. Wzrusza mnie, iż choć pochyleni wiekiem i pracą oraz licznymi troskami, tak bardzo chcą poczęstować, ugościć, uczynić przyjemność. Szczególnie wtedy, gdy odwiedzają tylko po to, by ofiarować dobre słowo, wspomnieć życzliwie rodziców, zapytać co u nas.

Przez całe lato stają na mojej drodze uczynne, bezinteresowne, skromne i ciche istoty – prawdziwe anioły. Czyli dawni sąsiedzi, znajomi i krewni z rodzinnej wsi. Bo tutaj tacy właśnie ludzie mieszkają. Niech im się zawsze darzy!

 

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok