Czas przedświąteczny i długie zimowe wieczory sprzyjają wspomnieniom, rozmyślaniom i marzeniom. W życiu każdego z nas przychodzi taki moment, kiedy  już nie mamy obojga rodziców. To trudny okres. By przyzwyczaić się do ich braku, musi minąć dużo czasu.

foto: z archiwum rodzinnego autorki

Już ponad rok, jak pożegnałam swoją mamę, która odeszła po 17 latach od śmierci taty. Wtedy, bez względu na wiek, musimy szybko dorosnąć i zrozumieć, że nasz najwspanialszy „parasol ochronny” na zawsze znikł. Od tej chwili sami zapuszczamy korzenie i martwimy się o stabilność naszego drzewa. Teraz mamy wokół siebie dzieci, wnuki i prawnuki. Ale to nie uwalnia nas od tęsknoty i wspomnień.

Szczególnie przed Świętami wracają wspomnienia i to te najbardziej odległe.

Najpiękniejsza Gwiazdka, która zapadła mi w serce i duszę, to ta z dzieciństwa, gdzieś około 1957 roku. Wszystko pamiętam jak dziś, nawet najdrobniejsze szczegóły. Wstałam w noc przed Wigilią,  obudzona głosami rodziców dobiegającymi z ich pokoju. Na palcach wyszłam do przedpokoju, strużka światła padająca spoza uchylonych drzwi wyznaczała kierunek. Po cichutku podeszłam do drzwi i jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam rodziców pochylonych nad wielkim pudłem i zajętych oklejaniem go tapetą. Zauważyli mnie, a ja zdziwiona zapytałam, co robią. Pakujemy się na wyjazd – powiedziała mama. – A ty biegnij do łóżeczka, bo się nie wyśpisz. Moje bose nóżki klapały po gołym parkiecie, bo chodniki i dywany rozkładało się rano w dzień Wigilii. Dokąd jedziemy, myślałam leżąc już w ciepłym łóżku i z tymi myślami zasnęłam.

W naszym domu był zwyczaj, że prezenty gwiazdkowe leżały pod choinką rano przed Wigilią. Dobry zwyczaj, bo dzieci, a było nas troje, bawiły się nowymi zabawkami nie przeszkadzając w przygotowaniach do uroczystej kolacji. Raniutko zrywaliśmy się z łóżek i co sił biegliśmy zobaczyć, czy był już Mikołaj z prezentami.

Stawaliśmy w drzwiach… Było przepięknie. Ogromna kolorowa choinka mieniła się wszystkimi barwami. Wielkie kolorowe bombki poruszały się leciutko wśród świerkowych gałązek, małe czerwone jabłuszka roztaczały wspaniały aromat i przywiązane ogonkiem do drzewa udawały bombki. Włoskie orzechy pomalowane złotą farbą dumnie lśniły wśród zieleni. Jabłka i orzechy przysyłał nam dziadek góral. Kolorowy łańcuch, dzieło nas wszystkich, leniwie rozkładał się na gałązkach i piął w górę. Burzę kolorów uspokajały białe gwiazdki zrobione z pasków papieru, które uplotła sąsiadka. Gdzieniegdzie były przypięte malutkie kolorowe świeczki, które mogli zapalić tylko rodzice, bo z ogniem żartów nie ma. Wierzchołek choinki, tuż przy samym suficie, ozdabiała duża srebrna gwiazda betlejemska, a od niej kaskadą w dół  spływały srebrzyste włosy anielskie.

Choinka była cudna.

Gdy minął pierwszy zachwyt, zobaczyliśmy prezenty. Do dziś pamiętam dreszczyk emocji i zachwytu. Nigdy potem żadna Gwiazdka nie wywołała we mnie takich emocji. To właśnie wtedy po raz pierwszy poczułam, co to jest szczęście i spełnienie marzeń. To ogromne oklejone pudło to był mój domek dla lalek w całości zrobiony przez rodziców. W oknach wisiały firaneczki, pod sufitem świeciła mała lampeczka z abażurem z koronki. Z boku domku na zewnątrz była przymocowana bateria i tam włączało się światło. Na ścianach wisiały obrazki namalowane przez tatę w maleńkich rameczkach, na podłodze leżał dywan wycięty z dziecięcego kocyka. Były także drewniane mebelki pomalowane na niebiesko i biało, kredens, kanapa i stół z fotelikami. Były piękne. Ponad dwadzieścia lat później bawiła się nimi moja córka.  To nie wszystko, przy domku siedziała śpiąca lalka, moja pierwsza w życiu. Była z kauczuku, włosy też miała kauczukowe, czarne, kolorową sukienkę i długie czarne rzęsy, które rzucały cień na policzki, gdy spała. Przytulałam ją bez końca i nie wypuszczałam z rąk długo po Bożym Narodzeniu.

Do dziś wspominam te zabawki jako najpiękniejsze. Musiało to być ogromne przeżycie dla pięciolatki, skoro po ponad 60 latach pamiętam każdy szczegół, jakby to było wczoraj.

Później, jako mama,  też starałam się robić mojej córce niezwykłe prezenty. I dzisiaj, jako dojrzała emerytka, uwielbiam robić prezenty i sprawiać ludziom radość.

Moje przesłanie na te Święta Bożego Narodzenia to dostrzeżenie drugiego człowieka, sprawienie prezentu i przyjemności samotnej osobie, upieczenie ciasta, a może zaproszenie na kolację Wigilijną, by nie czuła się samotna. Żadne ciepło nie potrafi ogrzać nas tak, jak potrafi to zrobić bliskość, szczerość, dobroć i miłość drugiego człowieka.

Szczęśliwych Świąt.

Asia Żarnowska

Podlaska Redakcja Seniora Białystok