Czy zastanę tam wszystko takim, jakie opuściłam przed rokiem. A dom rodzinny… Czy stoi na swoim miejscu? Czy wszystko w nim działa? Jaka będzie pogoda? Czy wszyscy starsi mieszkańcy nadal żyją? Jak nas przywitają, czy równie życzliwie jak zawsze? I na ile ten rok jest urodzajny? Przecież zwykle jesteśmy obdarowywani płodami rolnymi.

Takie pytania towarzyszą mojemu corocznemu letniemu wyjazdowi na wieś, którym towarzyszy zwyczajna ciekawość podszyta nutką obawy. Pocztówki z Kadłubówki nie są więc tylko fotografiami pełnymi widoków urokliwych zakątków czy obiektów. To również opisy miejsc, osób, sytuacji, emocji, międzyludzkich relacji i trochę refleksji. Dotyczą okoliczności związanych z moim pobytem wakacyjnym w małej i skromnej wsi Kadłubówka w gminie Brańsk, w mojej wiosce rodzinnej.

Pocztówka pierwsza

Hurra, tam wciąż mieszkają ludzie, a otoczenie jeszcze wypiękniało! Nawet staruszkowie dbają o obejścia, a młodsi dokonują zmian, ulepszają, upiększają. Najgorzej mają się opuszczone siedliska. Zabudowania marnieją, mury się kruszą, a drewniane płoty kładą się na ziemię. Przez wiele lat nieścinane, na podwórkach srożą się wysokie suche badyle chwastów i skołtunionej trawy. Mimo iż uwielbiam wszystko, co staromodne, a więc i krzywe drewniane płoty, i wiejskie chałupki, i niewygładzone podwórka, to opisany poniżej widok godny jest pożałowania:

[…] a u tych z naprzeciwka
nieobecnych sąsiadów
gospodaruje przypadek
od pudełka przykrywka
miota się w konwulsjach
od wczoraj do jutra
wietrzyk unosi źdźbła
wyrwane z korzeniami
słupki bez płotu ale… z bramą!
strzegą
nie wiadomo czego […]

A wszystko tonie w soczystej zieleni. Upalny czerwiec i susza nie spowodowały widocznej kęski. Bujna roślinność jakby przeczyła naturze. Mój dom rodzinny, także zanurzony w ożywczych odmętach drzew i krzewów, stoi na swoim miejscu i prezentuje się przyzwoicie. Ale już w ogródku kwiatowym tylko pospolite byliny kwitną bujnie zgodnie z prawem natury a nie ludzkim widzimisię. Trawa na podwórku została skoszona tuż przed naszym przybyciem. Uff, można wjechać i rozpakować się. Na szczęście zamki otwierają się bez większego oporu, media zostały na nasz przyjazd uruchomione, wszystko działa. Można się rozgościć. Moja suczka Daisy od razu zaczyna penetrację zapamiętanych miejsc i jest najszczęśliwszym psem na świecie. Obserwujemy licznie wyrosłe, obsypane orzechami, nowe krzaki leszczyny. Mało jest natomiast kasztanów na drzewie, stanowiącym serce rodzimej posesji. Miejscowi mówią, że wróży to nieurodzaj na ziemniaki. To możliwe – najpierw susza, teraz zbyt obfite deszcze…

Rozglądamy się po najbliższej okolicy. Sąsiad zza drogi nie założył ogrodu, nie ma ziemniaków i warzyw… Już nie dał rady. Przenosimy wzrok drzewa owocowe w jego sadzie. Pierwsze co widać – śliwek jest wysyp. Stąd nadzieja, że w większości dojrzeją. Śliwek jest bardzo dużo także i w naszym sadku. Jest też trochę właśnie dojrzewających wiśni. Niewiele. Równie skąpe w owoce są jabłonki. A może to tylko zieloność jabłek nie pozwala ich na razie odróżniać od liści? 

Pocztówka druga 

Jest i bardzo przykry element tej sielskiej rzeczywistości. W ciągu minionego roku odeszły aż trzy osoby z tej niewielkiej społeczności! Cała trójka w tym samym wieku, ludzi zaledwie kilka lat starszych ode mnie… Dwóch lokalnych artystów, jeden grajek i jeden malarz… O Janie z Tamtego Brzegu pisałam w jednym ze swoich artykułów – to akordeonista. Podobno w przededniu śmierci grał przez pół nocy na swojej harmonii. Już nie usłyszymy jego koncertów… Inny Janek, z Kolonii nad Stawem, to plastyk, malarz i rzeźbiarz, samoistny talent. Jego rzeźba Chrystusa na krzyżu wisi w tutejszym kościele parafialnym. Trzecia, która odeszła, to Lucyna, Lucia od piesków. Ciekawe, co się stało z jej podopiecznymi? 

Wielka szkoda, wielka strata. Pozostało tylko odszukać ich groby na cmentarzu. Za to najstarsi mają się całkiem nieźle i wciąż żyją. W tym i moja rodzina. Cieszymy się więc sobą.

Pocztówka trzecia

To widoki zupełnie nieznane mieszczuchom. I nie chodzi bynajmniej o orszaki kilkudziesięciu krów przepędzanych ulicą na pastwisko ani o przejazdy nowoczesnych i nieznanych mi już maszyn rolniczych. Ciekawy widok to… sklepy na kołach! Czyli handel oboźny. Codziennie przejeżdża przez wieś kilka samochodów, z których sprzedawane są podstawowe produkty spożywcze i gospodarcze. Wszystkie głośno trąbią już z daleka, aby ludzie zdążyli powychodzić z domów na ulicę. Moja Daisy zawsze wcześniej słyszy automobilowy klakson, przyzywający klientelę. Czasem tylko dzięki niej zdążymy na zakupy, bo sklepowi kierowcy znają mojego pieska i zaczekają. Przy takim sklepie spotykają się znajomi, także przyjezdni, zagadają do siebie, pozdrowią, przekażą nowinki. I tak sielsko i leniwie toczy się wiejskie życie.

Pocztówka czwarta 

Życzliwość i hojność oraz bezinteresowność rodziny i naszych dawnych sąsiadów jest, jak zawsze, poruszająca! Nazajutrz przekonujemy się, że i krzewy owocowe także obrodziły. Stryjenka Halina zza płotu przynosi pełne garście agrestu, a ciocia Marysia – miseczkę czarnych porzeczek… Te owocowe smakołyki to szczery odruch ich serc. Ale też i początek wizyt oraz drobnych darów powitalnych. Obie kuzynki, choć pewnie w tajemnicy jedna przed drugą, prawie prześcigają się w przynoszeniu nam tego, co już urosło w ich ogrodach. Buraczki z botwinką, maleńkie marchewki i jeszcze mniejsze korzonki pietruszki, ale ze zdrową i dużą nacią. Rzodkiewki, cebulka, szczypiorek, zielone ogórki, koper, cukinia. I ogromne ilości świeżutkiej, chrupiącej sałaty. Wciąż mamy zapasy ekologicznych warzyw. A one jeszcze usprawiedliwiają się i przepraszają, że jarzynki „takie małe” lub nieco przerośnięte! Niech błogosławione będą ich spracowane ręce, a zwłaszcza ich najszczersza wiejska szczodrość! Wiem, że to nie koniec. Pojawiają się nawet jajeczka prosto od kurek! Ciocia Marysia wspominała też o dojrzewaniu jabłek, a stryjenka Halina wręcz nakazała, aby informować ją, gdy czegoś z ogrodu będziemy potrzebowały. Prosimy, by nie przynosiły na zapas. I tak część jarzyn musiała tymczasem powędrować do zamrażarki.

Lipiec nie rozpieszcza, a pogoda do tej pory nieletnia zgoła. Nawet nie da się długo posiedzieć pod ukochanym rodzinnym kasztanowcem. Bliżsi znajomi przychodzą więc do nas na pogaduszki do domu. Najbardziej wzrusza fakt, gdy ktoś przynosi bukiecik pospolitego kwiecia ze swojego ogródka… Taki mały gest, a znaczy tak wiele!

Kiedy w ubiegłym roku w korespondencji z wakacji pisałam, że na wsi mieszkają prawdziwe anioły – miałam rację. One są tutaj nadal, tylko skrzydła mają niewidoczne.

foto: Jadwiga Zgliszewska

Jadwiga Zgliszewska

Podlaska Redakcja Seniora Białystok