Ucieszyła mnie bardzo wiadomość, że w konkursie „Srebro nie Złoto” wprowadzono w roku świętowania setnej rocznicy odzyskania niepodległości kategorię „Polka Niepodległa”. Bowiem mało komu określenie „niepodległość”, wiązane zazwyczaj z pojęciami takimi jak Ojczyzna, Naród czy Państwo, kojarzy się z pojedynczymi osobami. A organizatorom konkursu się kojarzy. I mnie też. Powiem więcej: uważam, ze niepodległe państwo może być utworzone tylko przez ludzi, którzy sobie wywalczyli, wypracowali niepodległość osobistą. A taka walka, taka praca trwa latami. Jeśli zatem do budowy II Rzeczpospolitej Polki przystąpiły wyposażone w prawa wyborcze, jeśli w III Rzeczpospolitej sprawowały najwyższe urzędy państwowe, to chyba warto tej ich walce, pracy i narastającej samoświadomości przyjrzeć się nieco bliżej, co poniżej staram się uczynić.
Wojciech Więckowski

Zofia z Schuchów Werner z Halą


Zofia Aniela
(1885 – 1918)

To wszystko przez Józitę! Szkolny kolega Stasia Schucha często bywał na Filtrach i zadurzył się w jego pięknej siostrzyczce. Była wprawdzie siedem lat od niego starsza, ale co za artystka – malowała śliczne akwarele a śpiewała jak anioł. No i ten jej podkręcany bekhend, prawie niemożliwy do odebrania. Przynajmniej przez Józitę. A jak elegancko dosiadała konia! I jak tu się nie zakochać? Ponieważ jednak na Filtrach nie było miejsca na galopady, Zosia zakładała konika do bryczuszki i jechała za Żerań, do krewnych Meylertów w Marcelinie. W pobliskiej Swobodzie Wernerów też było sporo młodzieży więc ruszały konne rajdy. Wacek Werner, przystojny student fizyki, często zapewne jechał z panną Zofią strzemię w strzemię. Czy rozmawiali o fizyce – nie wiem. Ale ich rozmowy, sądząc po skutkach, musiały być naładowane elektrycznością niczym skrzynka Faraday’a. Konne rajdy, z punktu widzenia rodzącego się uczucia, odbywały się jednak zbyt rzadko, a ponieważ były to czasy dość sztywnych jeszcze konwenansów, trzeba było utworzyć jakiś kanał komunikacji. O tym, jak młody fizyk trafił do Józity, a Józicie do przekonania – historia rodzinna nie wspomina. A może to nie fizyk wymyślił „telegraf miłości” tylko zaradna panna? Faktem pozostaje, że chłopak przyjął funkcję postillon d’amour. Zakonspirowana sympatia, dokarmiana noszonymi przez Józitę listami, trwała do lata 1903 roku, kiedy to Zofia, ukończywszy 18 lat, w tatrzańskiej scenerii zaręczyła się z Wacławem. Zaś Józio Roszkowski został księdzem, pozostając przyjacielem rodziny, której po latach opowiedział tę romantyczną historię.

Zofia z Wacławem w ich wymarzonym domu

W brwinowskim domu pokój dziecinny znajdował się na piętrze naprzeciw łazienki. Bo to był bardzo nowoczesny dom. Taki „na miarę szyty” – dostatni ale nie epatujący bogactwem (Wacław po swym ojcu Teodorze* odziedziczył intratne akcje „Norblina”). Jego piękną bryłę i funkcjonalny układ młodzi Wernerowie projektowali wespół z renomowanym architektem a włożyli weń cały posag Zofii i jeszcze jej mama dołożyła ,w formie dożywocia, ze swojego kapitału. Był wodociąg, zasilany ręczną jeszcze pompą, kanalizacja z szambem, centralne ogrzewanie i nawet instalacja elektryczna, choć elektrowni w pobliżu jeszcze nie było. By doglądać budowy, zamieszkali w wynajętym nieopodal stacji kolejowej domu, w którym w lutym 1914 roku urodził się Staś – braciszek czteroletniej Hali i dwuletniego Witka. Wczesnym latem 1914 roku nastąpiła przeprowadzka do wymarzonego domu. No i w tym domu, we wspomnianym dziecinnym pokoju, cztero i pół letnia Hala starała się zabawić Witka, który od jesiennej słoty nabawił się gorączki. Zaniepokojona dziwną miną brata, wbiegła z alarmem do sąsiedniego pokoju rodziców. Dystyngowana dama odłożyła od piersi karmionego właśnie Stasia, podbiegła do Witka i w ostatniej chwili schwytała kolorowego „pawika” w miseczkę uczynioną ze… złożonych dłoni. Do łazienki było bliziutko – wystarczyło Witkowi obmyć buziaka nad umywalką i obyło się bez przebierania i kąpania chorego dzieciaka.

Wczesnym latem 1915 do przedpól Warszawy zbliżał się front wojny rosyjsko-niemieckiej i Wacław, którym z racji niemieckiego nazwiska zaczynała się interesować rosyjska policja, zdecydował się przeprowadzić do Warszawy. Zofia, nic nikomu nie mówiąc, zapakowała w nasączone naftą ręczniki duży komplet norblinowskich, platerowanych sztućców i zakopała go w piwnicy. Przeleżał tam dwie wojny, nim został przypadkowo znaleziony podczas dołowania cykorii.

W Warszawie Wernerowie zamieszkali w rodzinnej kamienicy przy ulicy Chłodnej. Wacław kontynuował podjętą w 1909 roku pracę nauczyciela fizyki w gimnazjum Janiny Tymińskiej i prowadził własne badania naukowe. Hala i Witek zaczęli uczęszczać na „komplety” do pani Zofii Rzędziny. Stasiek też podrósł, ale był jeszcze w wieku, gdy mama śpiewała mu do snu. Uwielbiał to śpiewanie, ciągle mu było mało. Raz, gdy ojciec zdenerwowany „marudzeniem o jeszcze” zagroził: „śpij, bo dostaniesz lanie”, Stasio zawołał do mamy: „Bij, ale śpiewaj”.

Okna mieszkania wychodziły na mirowskie koszary Straży Ogniowej. Blisko siedmioletnia Hala lubiła przez nie przyglądać się potężnym, strażackim koniom, oprowadzanym po dziedzińcu po powrocie z akcji. Z derek, którymi były okryte, w listopadowy przymrozek parowała mgiełka końskiego potu. Od okna oderwały ją okrzyki wpadającej do domu matki. „Będzie Polska, będzie Polaka” wołała radośnie Zofia, przekazując rodzinie wieść o odezwie cesarzy. Na Polskę jednak trzeba było poczekać jeszcze dwa lata, wszelako okupacyjne władze Warszawy, zabiegając o poparcie odezwy, zezwoliły na wznowienie działalności Polskiej Macierzy Szkolnej. Zofia od początku zaangażowała się w jej działania, biorąc pod opiekę pobliską szkołę przy ul. Elektoralnej.

Siedzący przy poobiedniej herbacie Wernerowie cieszyli się zaglądającym przez okno majowym słonkiem.
– Wiesz, list dzisiaj dostałam, który ucieszył mnie bardzo, ale i zmartwił trochę.
– A cóż to za list taką dziwną kompozycję spowodował?
– Rada Regencyjna powołała taki organ, który się nazywa „Opieka Szkolna”. No i Zarząd Warszawski Polskiej Macierzy Szkolnej proponuje, abym objęła kierownictwo tego tworu. A ja nie wiem, czy dam radę ogarnąć dom, swoją szkołę i jeszcze ten urząd.
– No widzisz, a ja zamierzałem przedstawić ci nieco inną propozycję.
– Mianowicie?
– W mieście szaleje hiszpanka. Ty jesteś osłabiona – to dopiero dwa miesiące po porodzie a do tego karmisz piersią. Powinnaś przynajmniej na pół roku zawiesić swoją aktywność i ograniczyć wychodzenie do miasta.
– Żartujesz chyba! Zostawić szkołę bez opieki?
Rozmowę przerwała Hala:
-Mamusiu, Marysia się obudziła i płacze. Mogę ją przewinąć?
– Oj, nie kochanie. Jeszcze masz za słabe rączki na taką kruszynę. Ale możesz mi pomóc. Ja już do niej idę.

Hala przygląda się, jak mama wydobywa Marysię z żółtego „urobku”. Łapie odłożoną pieluszkę

– Zaniosę ją Lodzi, to ją upierze.
– O nie, moja droga. Zapamiętaj sobie, że choćbyś miała gromadę służby, to pieluszki po swoich dzieciach będziesz spierać sama!

Akwarelowa laurka ze zdjęciem brwinowskiego domu, przekazana Wacławowi w podzięce za udostępnienie domu szkole

W rodzinnej, jeszcze po niemiecku drukowanej Biblii, w której Teodor August, ojciec Wacława, na niezadrukowanych stronicach i doklejanych kartach zapisywał ważne fakty z życia rodziny, Wacław dopisał: „Dnia 21 listopada 1918 roku zmarła po pięciodniowej chorobie na grypę hiszpańską żona moja Zofia z Schuchów, osierocając czworo dzieci: Halkę, Witka, Stasia i Marysię, którą na półtorej doby przed śmiercią jeszcze piersią karmiła. Urodzona 26 listopada 1885 roku, przeżyła bez kilku dni lat 33. Najlepsza z żon i matek, pełna anielskiej dobroci dla wszystkich, została pochowana w grobie rodzinnym na cmentarzu ewangelicko-reformowanym, obok moich rodziców ibrata.Umarła nieprzytomna.”

Dla uhonorowania pamięci Zofii, zaprzyjaźnione rodziny przeprowadziły składkę, którą wpłaciły na rzecz Polskiej Macierzy Szkolnej. Zaś Wacław, w tej samej intencji, ofiarował do użytkowania brwinowskiej szkole, która tułała się wówczas po różnych niestosownych do nauczania kątach, parter ich wymarzonego domu . W gabinecie, salonie, pokojach stołowym i gościnnym umieszczono klasy, zaś w służbówce kancelarię. Szkoła „mieszkała” tam przez 10 lat, do czasu wybudowania własnego budynku.

_______________

* August Teodor Werner – zdolny, wykształcony złotnik pracował jako kierownik warsztatu u Karola Malcza – swojego pierwszego nauczyciela zawodu (praktykował później w Krakowie, Wiedniu i Paryżu) a prywatnie męża swojej ciotki, Karoliny z Wernerów (babci Karlusi). W roku 1864, gdy miał 28 lat, został obdarowany przez swego szefa i pociota jego firmą. W tym samym roku żeni się z Albertyną Wilhelminą Norblinówną, która w następnym roku, wraz z bratem Ludwikiem odkupiła od swego ojca Wincentego (uczestnika koncertu u Fukierów) jego firmę platerniczą. Szwagrowie Ludwik i Teodor nie podzielili norblinowskiego warsztatu, lecz łącząc go z warsztatem Malcza utworzyli spółkę, która po dokupieniu w roku 1882 fabryki Braci Buch przekształciła się w roku 1893 w znaną Spółkę Akcyjną Fabryk Metalowych „Norblin, Bracia Buch i T. Werner”

(foto: ze zbiorów rodzinnych Wernerów)

Wojciech Więckowski
Współpracownik Podlaskiej Redakcji Seniora

_