„Naczelne miejsce w moim życiu zajmuje poezja. Pozwala mi zachować siebie. W poezji potrafię się zatrzymać, skoncentrować się na czymś co nigdy mi nie umknie, czego nigdy nie zatracę, co z łatwością mogę przywoływać i co jest moim sterem życiowych doświadczeń” – mówiła Elżbieta Kozłowska-Świątkowska podczas swego Jubileuszu 40-lecia pracy literackiej i edytorskiej.

Poetka, pisarka, eseistka, dwukrotna laureatka Nagrody Literackiej Prezydenta Miasta Białegostoku im. Wiesława Kazaneckiego (1994 i 1999), redaktor naczelny w Wydawnictwie Uniwersytetu w Białymstoku – spotkała się ze swymi przyjaciółmi i czytelnikami dwukrotnie. 

Uroczystość w białostockim Ratuszu (23.11.) prowadził dyrektor Muzeum – Andrzej Lechowski. Wiersze jubilatki czytał aktor Ryszard Doliński. Oprawa muzyczna dopełniła wspomnieniowy wieczór. Zaproszeni goście z UwB i wydawnictwa mówili o wspólnej pracy i o spotkaniach z poetką.

Drugie spotkanie odbyło się w Książnicy Podlaskiej (4.12.) w ramach „Środy Literackiej”. Prowadził je, krytyk literacki i jednocześnie przyjaciel – Waldemar Smaszcz.

Wspominał czasy studenckie i debiut książkowy Elżbiety Kozłowskiej-Świątkowskiej w 1979, kiedy to Warszawska Oficyna Wydawnicza „Czytelnik” wydała tom jej wierszy ”Niedosłowna”. Potem były kolejne: „Nazywam się nikt” (1987), „Bolero” (1990), „Post scriptum” (1990), „Rozmowa” (1994), „Do tego domu przychodzę tylko we śnie” (1999), „Zapachy dzieciństwa” (2005), „Dziennik Podróży” (2014). Każdy tomik miał ładną szatę graficzną: rysunki, zdjęcia, babcine przepisy kulinarne. Z okazji Jubileuszu wszystkie wiersze zostały wydane w jednym tomie zebranym – ”Przedwczoraj”. 

Poetka mówiła, że wielki wpływ na jej twórczość miała promotorka prof. Elżbieta Feliksiak z Instytutu Filologii Polskiej Filii UW w Białymstoku. Jej pochlebne opinie i cenne uwagi sprawiły, że uwierzyła w siebie. Ona też proponowała zmianę tytułu pierwszego tomiku wierszy – „Niedosłowna”. „Nie uległam tej presji, ponieważ tytuł ten bardziej odpowiadał intuicji słowa. Nawet po tylu latach nie jestem jeszcze przekonana, że mogłabym zaprzeczenie usunąć z tego słowa. Im bardziej aktywnie żyję, tym bardziej ono do mnie przystaje” – mówiła, czytając swoje wiersze.

Zawsze wolała pisać niż mówić. Wszystko zaczęło się od pisania karteczek do mamy, babci. z przeprosinami za różne figle i psoty robione wspólnie ze swym nieco starszym wujaszkiem Staszkiem. 

„Byliśmy łobuziakami, często musieliśmy klęczeć w kącie. Unikałam słownych przeprosin, wolałam pisać je na karteczkach. Potem te karteczki rozrosły się. Były już wierszyki, laurki na różne okazje, podobające się domownikom. Dostawałam nawet zamówienia na nie” – opowiadała.

Mieszkała na Skorupach. Drewniany dom rodzinny z werandą i pięknym ogrodem był jej ostoją, gdzie czuła się bezpiecznie. Przerażała ją droga do nowej szkoły. Ulica Warszawska ze swoim zgiełkiem, mnóstwem ludzi była już dla niej olbrzymim miastem, którego się bała. Aby pokonać ten lęk i ośmielić siebie zaczęła pisać. Swoje wierszyki zamieszczała w szkolnej gablotce. Została nawet jej redaktorką.

„Z dziadziusiem grałam w kalambury. To on zachęcał mnie do pisania. Później pierwszym recenzentem moich wierszy była mama. To jej czytałam każdy nowy wiersz” – kontynuowała. 

Gdy najbliższe osoby odeszły powstała wielka pustka. Nie ma już domu z werandą, na której najczęściej pisała swoje wiersze. Nie ma pokoju z dużym stołem, przy którym do obiadu zasiadała cała rodzina. Teraz wraca do niego tylko w snach i dedykuje im swe wiersze. 

„Moim obecnym warsztatem pracy jest: stare biurko, czerwony długopis, ołówek, czyste kartki, liniuszek, gumka „Myszka”. Nie potrafię czytać z komputera. Muszę mieć wydrukowany tekst przed sobą. Na brzegu biurka często śpi moja 24-letnia kotka, mrucząc cichutko” – snuła opowieść, odpowiadając na pytania.

Przyjaciele mówili, że zredagowała ponad 500 tytułów, w tym prace doktorskie, habilitacyjne. Delikatnie i serdecznie podchodzi do autorów i ich prac. Każdą książkę traktuje tak, jakby była jej własna. Od razu wie jak powinna ona wyglądać. Dlatego edytowane przez nią wydawnictwa zdobywają wiele nagród krajowych i zagranicznych.

„Szacunku do książki nauczył mnie dziadunio. To on pokazał mi jak naprawiać stare książki, jak oklejać grzbiety, odświeżać okładki lub wykonywać nowe. Warsztatu introligatorskiego nauczyłam się od niego” – wspominała.

Bardzo się cieszę, że mogłam uczestniczyć w obu tych spotkaniach i bliżej poznać wspaniałą poetkę i wspaniałego człowieka. Wspomnienia Elżbiety Kozłowskiej –Świątkowskiej mi nie umkną. Przeżytych wzruszeń – nie zatracę.

Zdjęcia: Maria Beręsewicz

Maria Beręsewicz
Redakcja Podlaskiego Seniora Białystok