Wreszcie przyszła…
Nie namiastka… lecz prawdziwa…
Taka… jak powinna być…
Wreszcie przyszła… do nas zima…
Zima!… że aż… chce się żyć!
–
Smutną… brudną… szarą jesień…
Śnieżnym puchem… wnet pokryła…
Wcześniej błoto… i kałuże…
Aż… do wiosny… zamroziła…
–
By przed chłodem… drzewa chronić…
Przyodziała je… w ,,kożuszki’’…
A zarośli… i… byliny…
Nie odróżnisz od… poduszki…
–
Aby nikt jej nie posądzał…
Że z natury… wciąż kaprysi…
Śniegiem… cały kraj pokryła…
Od Bałtyku… aż po Rysy…
–
Pamiętała też o dzieciach…
O dorosłych mniej… lecz… zawsze…
Łyżwy… narty… chociaż wiecie…
Sporty również… są ciekawsze…
–
O walorach naszej zimy…
Mógłbym długo… i namiętnie…
Pisać wierszem… pisać prozą…
Co też czynię… bardzo chętnie…
,,breja” i chodnik…
Nie!… Nie lubię takiej kaszy…
Chociaż również… spadła z nieba…
Stopy grzęzną w niej… po kostki…
Po chodniku… iść się nie da…
–
Na ulicy… proszę bardzo…
Służby sypią sól i piasek!…
Po niej nam… nie wolno chodzić…
Chyba że… chcesz stracić kasę…
–
Tak, czy owak… moi drodzy…
Zima owszem… lecz z umiarem…
Uważajmy… na swe nogi…
Bo ich mamy… jedną parę…
–
Nie!… Nie oskarżam tu nikogo…
Ale w gipsie?… Wiecie sami! …
I nie po to… są chodniki…
Aby chodzić … ulicami…
–
Sama nazwa… już wskazuje…
I musimy z nią się… zgodzić…
Ale mamy… tak jak dbamy…
Po chodniku… trzeba brodzić!
Jeszcze tylko…
Jeszcze tylko… dwa miesiące…
I już wiecie… co się stanie?…
Przyjdzie wiosna… wyżej słońce…
Będzie boćków… klekotanie…
–
Pąki wierzb… Nabrzmiewać będą…
By się w srebrne… zmienić bazie…
Które na wyraźny… rozkaz…
Wiosna w liście… zmienić każe…
–
W liście… których jasna zieleń…
Będzie nam… afrodyzjakiem…
Bo ten kolor… jest nadzieją…
I kojarzy nam się z… latem…
–
A nad łąką… o skowronkach…
Nie wspominam… bo i po co…
Kiedy ćwierki… ich słyszymy…
W trawie sobie… gniazda moszczą…
–
Już nie mogę się… doczekać…
Choć dopiero… środek zimy…
Nie ma jednak to… jak wiosna…
O niej nawet… Zimą śnimy…
Moje wy łąki…
Idę powoli… noga za nogą…
Poprzez… me łąki kochane…
Faluje na wietrze… morze zielone…
Polnymi kwiatami… przetkane…
–
Pośród… tymotka… turzycy… kostrzewy…
Wyczyńca… wiechliny i tomki…
Nieśmiało zerka… ku słońcu…
Srebrzysty… kwiatek poziomki…
–
Tuż obok… miłek złocisty…
I chabry bławatki… różowe…
A kiedy… podniosłem swój wzrok…
Co widzę?… Maki łąkowe…
–
Ich kwiaty w kształcie kielicha…
O barwie… miłości młodzieńczej…
Wywarły na mnie…wrażenie…
Za to uczucie… sam ręczę!…
–
Jakże mógłbym nie wspomnieć…
O koniczynie… trójlistnej…
Która w kilku kolorach…
Na łące… potrafi zaistnieć…
–
Tak ciesząc… swe oczy i duszę…
Łąk kwietnych… wdychając powietrze…
Swój spacer… zakończyć dziś muszę…
Lecz jutro… powrócę tu…jeszcze!
Jutrzenka…
Gdy noc… do łóżka się kładzie…
A kogut… poranną pieśń pieje…
Budzi się dzień… niewątpliwie…
I wraz z nim… nowe nadzieje…
–
Nie jest to jeszcze… świt żaden…
Bo słońce… śpi wciąż w najlepsze…
Ale już niebo… robi się blade…
I o tym właśnie… są wiersze…
–
Nie!…nie jest to jeszcze poranek…
O którym pewnie… myślicie…
Tę porę… zwiemy jutrzenką…
Jest piękna… lecz krótkie ma życie…
–
To ona… zamienia się w zorzę…
Lecz to… już inne zjawisko…
Jutrzenka… budzi się nocą…
A zorza… kiedy… świt blisko…
Wiesław Lickiewicz