A to ci dopiero…

A to ci dopiero… był strach…
Rzecz cała… działa się w śnie…
Covid… otwierał już drzwi…
Już zęby swe szczerzył… obleśnie…

A ja ze strachu… w swym łóżku…
Nie wiedząc… jak mam postąpić…
Jak dziecko… skręcam się w kłębek…
Lecz patrzę… co robi też zombi!

Włos mi się zjeżył… na głowie…
Serce waliło jak… młotem…
A ten się nachyla… nade mną…
I nie wiem… co było już potem!

Kiedy świadomość wróciła…
Zerknąłem… lękliwie na drzwi…
Były zamknięte… jak zwykle…
Czyli… ten covid… przyśnił się mi!

I już się miałem uśmiechnąć…
Z tej nocnej… mary przybłędy…
Gdy nagle… widzę na szafce…
Kartkę… z napisem w dwa rzędy…

Taką w kratkę… z zeszytu…
A na niej… napis… ołówkiem…
„Chodź w masce… często myj dłonie…
A będziesz… cieszył się zdrówkiem!”

PS
Wiersz ten bardzo jest… naiwny!
Pewnie wielu… z was tak powie…
Mówcie!… Myślcie!…o czym chcecie!
Moim skarbem… moje zdrowie!

Promienie jak życie?

Wiązka promieni słonecznych…
Odbitych od lustra srebrnego…
Może nas często… oślepić…
Nie szukaj wiec później… winnego…

A gdyby ten efekt optyczny…
Porównać… do życia naszego?
Czy byłoby… też takie piękne?
Czy może… jest w tym coś złego?

Bo kąt padania… promieni…
Jest równy… kątowi odbicia…
Czy zatem… ojciec i matka…
Mają coś… do ukrycia?

Bo biorąc… na chłopski rozum…
Skoro nas dzieci… jest troje…
Każde… powinno być mądre…
Tak jak… no wiecie!… Tych dwoje!

Jak to się ma do… promieni?
Do kąta padania?… Odbicia?
Do tego… co nas oślepia?…
Do lustra… do słońca… do życia?

Nie!…Nie da się tego porównać…
Cóż bowiem ma… „wół do karety”…
Dajmy więc spokój… optyce…
Bo nasza w tym wina… niestety!

Zając… śpi?

Polna miedza… pod nią niecka…
Nad nią… kępa suchych traw…
Które wiatr jesienny… targał…
I utworzył… nad nią… dach…

Dach co prawda… prymitywny…
Ale spełnia… swoją rolę…
Sierść ma suchą… jest mu cieplej…
Czy narzeka na swa dolę?

O zającu… lub szaraku
Nazywajcie go… jak chcecie…
Dziś musiałem… o nim wspomnieć…
Mamy ostrą zimę… przecież!

Lubię patrzeć… na to zwierzę…
Gdy przez pola… mknie jak wicher…
Dziś niestety… pewnie głodny…
W swej kryjówce… leży cicho…

Niech no tylko… wiatr ucichnie…
I przestanie… śniegiem sypać…
Zając mój… znów sad… odwiedzi…
By w nim najeść się…do syta!

Nie zapomnę…

Nie!…nie zapomnę… tamtych lat…
Nie zapomnę… tamtych dni!…
I choć czasu… szmat  minęło…
Do tych chwil… wciąż tęskno mi…

Często łzę… ocieram gorzką…
Gdy wspominam… dom rodzinny…
Czas z rodzeństwem… czas beztroski…
Czas!… To on!… Wszystkiemu winny!

Bo… czyż nie mógł… się zatrzymać…
W latach dla mnie… tak szczęśliwych?
Kiedy jeszcze… wszyscy razem…
W domu z… duszą… zgodnie żyli?

Tak!… Za to  wszystko… winię czas!
Czas… którego nikt nie cofnie…
Ja… wciąż słyszę… tamte głosy…
Które jakby są… za oknem…

Do tych wspomnień… często wracam…
Tak po prostu… mimowolnie…
Z lat wspomnianych… obraz wraca…
A czas wtedy… płynie wolniej…

Ta tęsknota… jest jak rana…
Która nie chce… się zagoić…
Ale muszę… wam się przyznać…
Rana krwawi… lecz… nie boli!

Mistrz mróz…

Mróz jest mistrzem… nad mistrzami…
Jest artystą… naturszczykiem…
Ściślej mówiąc… jest malarzem…
Jak też zacnym… rysownikiem…

Nie!…Na płótnie… nie maluje…
Od płyt z drewna… również stroni…
Wszelkie szkło… jest mu najlepsze…
Ale od tej… zimnej strony…

Jego dziełem… są obrazy…
Fantastyczne… choć nietrwałe…
Na tle nieba… srebrzystego…
Eksponuje… drzewa całe…

A ich liście… pędy… kora…
Nawet kwiaty w pełnej… krasie…
Namaluje tak… jak żywe…
Na swym fachu… dobrze zna się…

Tylko szkoda że… gdy słońce…
Swoje ciepło… emituje…
Obraz znika… jak kamfora…
Lecz tym mistrz się… nie przejmuje…

Mróz… artystą jest… i basta…
O tym dobrze… wie nauka…
A obrazy… które tworzy…
Tak! … Kochani… to jest sztuka!

Wiesław Lickiewicz