Konglomerat wspomnień

W początkach naszego gospodarowania w Skrodzkich odwiedził nas Michał – mój kolega, matematyk, z którym pracowałem w Instytucie Zastosowań Matematyki i Statystyki SGGW. Michał przyjechał z wielką lornetką, przez którą podglądał ptaszki. Z niejakim wstydem dowiedziałem się wówczas, że otacza mnie mnóstwo ciekawych i rzadkich gatunków, które według mnie kwalifikowały się albo do małych wróbli (napisałem kiedyś „Zimową bajkę o wróbelku” – ale o tym innym razem), albo do dużych wron (do wron mam sympatię z tytułu piosenki „Lubię Wrony”, jak też harcerskiej ksywki mojej Mamy). Michał, już bez lornetki, podglądał także moje półki z książkami. I w pewnym momencie wydał okrzyk:

– O kurcze! W wiejskiej chałupie praca habilitacyjna mojego taty!

foto: Wojciech Więckowski – dedykacja

W kasetonie z albumami stała książka „Francusko-polskie związki artystyczne. W kręgu J.L.Davida”. To była nagroda za moją maturę z wyróżnieniem, zakupiona i wręczona mi przez moją wychowawczynię i polonistkę, panią Wacławę, z którą przepychałem się przez ostatnie trzy lata Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Radomiu.

To moje Technikum to ciekawy przyczynek do tematu indoktrynacji młodzieży przez system oświatowy PRL. Dyrektorem, ksywka Pszczółek, był rodzony brat ważnego ambasadora, który z jednej strony dbał o Podstawową Organizację Partyjną, tudzież przepływ osiemnastoletnich uczniów z ZMS do PZPR, z drugiej strony „przytulił” dwóch samotnych, starszych panów, którzy nie bardzo mieli co ze sobą zrobić. Ten mniej starszy zamieszkiwał internatowy pokój i był kierownikiem szkolnego gospodarstwa, w którym ćwiczyliśmy eksploatację maszyn. Natomiast „Dziadek”, co nauczał nas (jak umiał) rosyjskiego, był opiekunem TPPR (panie, panie, to nie jest organizacja obowiązkowa, ale niech mi który nie należy!) i uzupełniał etat wychowawstwem w internacie, popalając po pół „sporta” w lufce. I w tym internacie, jeszcze w I klasie, wyśpiewywałem kiedyś radośnie:

Na kapuście drobne liście,
nie daj d**y komuniście,
jak się partia o tym dowi…

„Dziadek”, który właśnie sprawdzał czy jesteśmy w pokojach w czasie obowiązkowej nauki własnej, wparował po cichutku i wesoło zapytał:

– Panie, panie, no to co ta partia zrobi?

No i, chciał nie chciał, musiałem „Dziadka” objaśnić:

to ci d**ę upaństwowi.

Nauczycielem, który od razu zwrócił na siebie uwagę był „Franio”. To on nauczył mnie, że historia  nie jest podatowanym katalogiem zdarzeń, tylko procesem społeczno-politycznym. Kiedyś zareklamowałem dwóję z kartkówki, gdzie rozejm litewsko-moskiewski umieściłem w 1505 roku, myląc się o dwa lata. Gdy wytłumaczyłem, że ja to wyliczyłem na palcach od Grunwaldu, „Franio” popatrzył na mnie uważnie, po czym skorygował dwóję na trójkę.

Ale wróćmy do pani Wacławy, pieszczotliwie zwanej przez nas Wacią.
(W wytwornym sklepie z futrami starszy pan zapytowywuje:
– czy jest futro na wacie?
– przepraszamy, nie mamy takiego.
– a nie mówiłem ci Waciu, że tu nie ma dla ciebie futra!)

Rozdając poprawione klasówki Wacia zwykła mawiać:

– No tak, Więckowski jak zwykłe pisał wolny temat.

Po czym oddawała mi wypracowanie razem z trójczyną, chcąc mnie zmotywować do rzetelnej pracy. Kiedyś z wypracowania na wolny temat, dziś już nie pamiętam jaki, byłem szczególnie zadowolony i ta trója mnie zbulwersowała. W internacie starannie je przepisałem, wysłałem swojej bratowej, która będąc aktorką, była również absolwentką polonistyki oraz zaniosłem na prywatną lekcję łaciny, a udzielała mi jej  nauczycielka renomowanego liceum. Obie panie oceniły pracę na piątkę, a bratowa dodatkowo wytknęła „hańbę” przez „ch”, której Wacia nie zauważyła. Od tego czasu na każdą klasówkę przynosiłem luźne, czyste kartki, kalkę maszynową i ostentacyjnie pakowałem do torby kopię. Wacia miała klasę – na temat kopii nawet się nie zająknęła. A za omówienie „Tanga” Mrożka postawiła mi piątkę. Zaprowadziła nas także na „Popioły” Wajdy i bardzo starannie omawiała tę pozycję z klasą, która w 80% składała się z synów drobnych i nieco zamożniejszych rolników. Tak więc to, że czasem przeglądam sobie klasycystyczne obrazy i jako tako władam piórem, jest w dużej mierze zasługą nauczycieli z PRL-owskigo technikum dla chłopskich dzieci.

Wojciech Więckowski
Współpracownik Podlaskiej Redakcji Seniora