Ważny jest nie triumf, lecz walka. Istotą rzeczy nie jest zwyciężać, lecz toczyć rycerski bój – Pierre de Coubertin. 

Co prawda, przesłanie to nieco straciło na znaczeniu w bardzo skomercjalizowanym świecie, ale w przypadku weterana sportowego sprzed 26 lat, jest jak najbardziej na czasie. Trzeba jednak zaznaczyć, że i obecnie, nawet podczas igrzysk olimpijskich, zdarzają się sytuacje, które nawiązują do myśli twórcy igrzysk nowożytnych. Specjalną nagrodą fair play honoruje takie osoby. 

Lista państw uczestników

Skąd taki tytuł artykułu? Otóż od 13 do 23 lipca 1995 roku miały się odbyć XI Mistrzostwa Świata Weteranów Lekkiej Atletyki w Buffalo w USA. Zakładałem, że po Mistrzostwach Europy w Norwegii w 1992 roku i Grecji w 1994 roku pora wyruszyć na drugą półkulę i tam zakończyć karierę maratończyka. Nie przypuszczałem wtedy, że mimo cichych pragnień i marzeń, rok później kontuzja uniemożliwiła mi dalszy trening i starty. A na celowniku były kolejne mistrzostwa świata w RPA w 1997 roku. 

Nie zasmakowałem jednak afrykańskich klimatów. Wróćmy więc do klimatu amerykańskiego. Pozytywnym sygnałem było mistrzostwo Polski weteranów na 10 kilometrów, zdobyte w Zielonej Górze. Wszystkie posunięcia od początku sezonu były podporządkowane jednemu celowi – uzyskać jak najlepszy wynik w konfrontacji z najlepszymi weteranami maratonu w mojej grupie wiekowej. A może uda się powiększyć kolekcję medali i do brązu europejskiego dodać kolejny krążek rangi światowej? 

Niestety, dwa tygodnie po udanych Mistrzostwach Polski kontuzja uziemiła mnie na 17 dni. Przed oczami stanęły mi wydarzenia sprzed maratonu w Atenach w 1994 roku, gdzie po kontuzji, tylko siłą woli, ukończyłem bieg na historycznej trasie z Maratonu do Aten. Na szczęście pozostał jeszcze miesiąc do startu, by uratować to, co się nagromadziło do momentu kontuzji. Na lotnisku Chopina z nadzieją wsiadałem do samolotu Alitalia z kilkudziesięcioosobową grupą weteranów. 

Po noclegu w Rzymie wsiadamy do Jumbojeta i po kilku godzinach lądujemy w Toronto. Polonia Kanadyjska przetransportowała nas do Buffalo, gdzie po formalnościach w biurze organizatora, kolega zabiera mnie do Hamiltonu. Tam poczułem, co oznacza amerykańska wilgotność. 14 lipca wychodzimy w dwójkę na trening o godzinie 21:00 i … Po 4 km wracamy. Masakra, wilgotność nie pozwala normalnie oddychać, a co dopiero trenować! Powietrze jak galareta, nie ma czym oddychać, po wyjściu z budynku człowiek wygląda jak po wejściu do sauny. 

Następnego dnia małe przetarcie przed maratonem – start na 8 km. Na szczęście wilgotność mniejsza, tłum zawodników, tłumy kibiców. Dobry czas i III miejsce pozwalają patrzeć z nadzieją na to, co czeka za 9 dni. 

Pozwolę sobie wspomnieć o bardzo sympatycznym spotkaniu. Otóż po 13 latach spotykam osiedlonego w Kanadzie kolegę, z którym razem startowaliśmy w supermaratonie na 100 km w Kaliszu w 1982 roku. Jakiż ten świat mały… 

Po kilku treningach, w oszałamiających krajobrazach, pora na podróż do miejsca startu. 23 lipca 1995 roku pozostanie w mojej pamięci na zawsze. Jeszcze w przeddzień startu warunki atmosferyczne szokujące, wilgotność piekielna. 6 rano, jeszcze ciemno, za moment start w królewskiej konkurencji lekkoatletycznej – maratonie. I cud… Spada stopień zawilgocenia, pojawia się mżawka, później ulewa, która towarzyszy nam do samej mety. Jestem przekonany, że zmiana aury uratowała wiele osób z grona zawodników. Ci słabiej przygotowani i ci, których ponosi fantazja, nie mieliby prawa ukończyć biegu w warunkach, jakie panowały parę godzin wcześniej. 

Przygoda zakończyła się 39 miejscem generalnie i 18 lokatą w kategorii 40-44. Czas 2.46.51 godz. W porównaniu z rekordem życiowym – 2.23.26 godz. – jeden z najgorszych. Kiedy jednak pomyślę o wcześniejszych perturbacjach zdrowotnych oraz o tym, że wystartowało ponad 1000 zawodników z 78 krajów, jestem po prostu dumny z siebie. Przebiegnięte ponad 60 tysięcy kilometrów na treningach i podczas zawodów oraz zaliczonych 114 startów na dystansach od 1500 m do 100 km, w tym 23 maratony oraz dwa super maratony, zaprocentowały. Może jestem nieskromny, ale zrealizować takie marzenie, to coś, co pozostaje na zawsze w pamięci. Poza czysto sportowymi doznaniami pozwolę sobie wspomnieć o innych, których nie da się wymazać z pamięci:

– cudowne pejzaże kanadyjskie
– wyprawa do Niagara Falls
– architektura miast kanadyjskich i amerykańskich
– wrodzony luz, swoboda, normalne traktowanie każdego bez względu na narodowość, przekonania, kolor skóry
– niemożliwe do objęcia wzrokiem rozległe przestrzenie
– wizyty w Toronto, Hamiltonie, Buffalo, Chicago

To cudowne uczucie, kiedy dzięki uprawianiu sportu, nawet w wymiarze tylko częściowo wyczynowym, można poznawać świat, ludzi, nowe miejsca. Żyjesz, póki marzysz. A marzenia potrafią się spełniać. Takie proste, nieskomplikowane motto. Koleżanki, koledzy, kochajmy życie. Na przekór wszelkim przeciwnościom!

Foto: Eugeniusz Regliński

Eugeniusz Regliński
Podlaski Senior Redakcja Kolno

Kliknij w poniższe zdjęcie:

1/11
Weterani sportowi, wylot z Warszawy
Weterani sportowi, wylot z Warszawy
Lądowanie w Toronto
Lądowanie w Toronto
Autor przed biurem zawodów
Autor przed biurem zawodów
Lista państw uczestników
Lista państw uczestników
Program mistrzostw
Program mistrzostw
Maratończycy przed startem
Maratończycy przed startem
Start do maratonu w Buffalo
Start do maratonu w Buffalo
Szczęście na mecie w Niagara Falls
Szczęście na mecie w Niagara Falls
Relaks nad wodospadem w Niagara Falls
Relaks nad wodospadem w Niagara Falls
Muzyka i światło-widowisko w Montrealu
Muzyka i światło-widowisko w Montrealu
Montreal nocą
Montreal nocą