Była daleką krewną ze strony mojego ojca. Magia wszystkiego, co z Ameryką związane, skupiała uwagę na ciotce taty. Jej osobą interesowała się nie tylko rodzina. Rzadkie wieści z odległego kontynentu zajmowały również naszych sąsiadów. Warto więc przytoczyć kilka ciekawostek o postrzeganiu krewnych zza oceanu przez mieszkańców małej podlaskiej wioski w czasach „głębokiej komuny”, co najmniej pół wieku temu.

Poszukiwanie przyjaźni z Polakiem. Matrymonialne zakusy

Trzypokoleniowa duża polska rodzina na pierwszej w życiu kolorowej fotografii. Wszyscy w letnich ubraniach, stoją na trawie w sadzie. Lata 60-te ubiegłego stulecia. fot. z archiwum rodzinnego

Pewnego razu kuzynka zakomunikowała, że chciałaby poznać w Polsce przyjaciela, a być może i kolejnego męża. Prosiła, by pomóc jej znaleźć odpowiedniego kandydata. Rodzice potraktowali temat bardzo poważnie. Z namaszczeniem obradowali, któremu ze znajomych wdowców w stosownym wieku zaproponować ten zaszczyt. Wybrano Józefa, człowieka statecznego, pobożnego i urodziwego. Jego rodzina poczuła się wyróżniona. Tymczasem dalsza krewna nadmieniła, że chętnie wytypowałaby do tej roli własnego ojca, także owdowiałego. Tym sposobem bardzo prawy pan Bronisław z innej wioski również trafił na listę wybrańców. Obaj mężczyźni zrobili oficjalne zdjęcia u fotografa w Bielsku. Rodzice wysłali je kuzynce do USA, aby dokonała wyboru. Jednak ta postanowiła prowadzić korespondencję w obydwoma mężczyznami. Nikt nie został odrzucony, więc cieszyły się obie rodziny oczekując na finał. Mieć dziadka za wielką wodą to wszak nie jedynie zaszczyt, ale przede wszystkim – nadzieja na polepszenie bytu. Gra więc była warta świeczki.-

Przyjazd do Ojczyzny 

Walizki z bagażem lotniczym, odebranym z samolotu. fot. pixabay.com

Babka kiedyś oznajmiła, że chce przyjechać do starego kraju. Okazało się, że wizytę u rodziny poprzedziła zbiorową wycieczką turystyczną. Zapowiedziała datę przylotu na Okęcie, gdzie postanowiła oddać część bagażu rodzinie. Mój tata wraz z bratem czyli stryjem Zygmuntem pojechali do stolicy, aby spotkać się z nią na krótko i odebrać bagaż. Amerykanka z towarzyszami pojechała na objazd kraju, a nasi bliscy wrócili ze wspomnianą walizką. Nie zapomnę jej nigdy, bo stała przez tydzień w pokoiku, specjalnie przygotowanym na jej przyjazd. Była szara, sztywna, średniego rozmiaru i… zamknięta na kluczyk, niestety! A tak chciałoby się w niej pomyszkować. Żądza zobaczenia czegokolwiek była tak silna, że dzieciaki – w tajemnicy przed rodzicami – zaczęły dłubać cienkimi przyrządami pod wiekiem walizki. Nie wiem już któremu z nas udało się uchwycić skrawek tkaniny i wyciągnąć odrobinę na wierzch, poza walizkę. Zlękliśmy się bardzo, ale ciekawość była silniejsza, więc następnego dnia znów ktoś szarpnął zbyt mocno. Ukazał się spory kawałek rogu muślinowej apaszki. Strach nas obleciał, bo baliśmy się rodziców. Zostaliśmy skarceni, ale i tak z wielką trwogą czekaliśmy na przyjazd babki. 

Wizyta u rodziny

Ciekawskie, radosne i zdziwione twarze kilkorga dzieci_, fot.pixabay.com

Znów mężczyźni pojechali po nią do Warszawy. Kiedy dotarła do domu, po powitaniach nastąpiło spotkanie całej dużej familii, to znaczy córek i synów dziadków Zgliszewskich z ich rodzinami. Na szczęście większość stanowiły dzieci. Obsiedliśmy największą izbę w domu babci Olesi, oblegając nie tylko krzesła, ławy i taborety, ale też stołeczki, progi i schodki. Czekaliśmy w napięciu. Kiedy skończyła się rozmowa na tematy dotyczące na przykład podróży, porównywania cen w Polsce i w USA, babka poprosiła o podanie walizek. Zaległa cisza jak w kościele. Większość ciekawiła się ich zawartością, a my – co powie na lekko uchyloną szarą walizkę. Jednak ona, rozpakowując kolejne, nawet nie zwróciła uwagi na to usterkę. Odetchnęliśmy z ulgą. Teraz już interesowało nas tylko jedno – co kto dostanie. 

Kobiety otrzymywały głównie odzież, również używaną. Były też dziwaczne, bardzo ozdobne nakrycia głowy, cienkie rękawiczki, jedwabne pończochy, tudzież okulary czy paski do sukienek. Były też buty, damskie i męskie. Mężczyźni dostawali odzież – koszule, krawaty, bieliznę i kapelusze. Każda rzecz pachniała specyficznie. Bardzo przyjemnie, „po amerykańsku”. Woń tę pamiętam do dziś i rozpoznam, jeśli gdziekolwiek ją poczuję. To kwestia jakiegoś detergentu, wówczas w Polsce nieosiągalnego. Dzieci czekały najdłużej. Prezenty jednak wprowadziły nas w konsternację. Oto po raz pierwszy próbowaliśmy na przykład gumę do żucia (tylko miętową) oraz wiórki kokosowe. Najpierw nie wiadomo było nawet, co z tym począć. Nic nam zresztą nie posmakowało. Lecz magia goszczenia Amerykanki robiły swoje. Podglądaliśmy ją, jak zdejmuje z siebie liczne gorsety. Bez nich, jak i bez protezy oraz peruczki, wyglądała na zupełnie inną osobę. Patrzyliśmy z oddali, jak i co je, jak się ubiera i porusza. Prowadzaliśmy na spacery przez naszą wioskę. To dzięki niej pierwszy raz mogliśmy zobaczyć siebie na kolorowej familijnej fotografii. W dodatku… ujrzanej natychmiast, bo pochodzącej z polaroidu. Cieszę się, że jedno czy drugie zdjęcie udało się odnaleźć. Są bezcenną pamiątką.

A co z żeniaczką? 

Po wizytach u kilku członków rodziny babka Sofia postanowiła spotkać się ze swymi korespondencyjnymi przyjaciółmi – mężczyznami. Każda z rodzin chciała ją przyjąć jak najwytworniej i ugościć jak najlepiej. Bo też i obie liczyły na ożenek dziadka z Amerykanką i rychły dopływ dolarów. Odwiedziła najpierw Józefa z naszej wsi, innego dnia Bronisława mieszkającego trochę dalej. Obie wizyty przebiegły wspaniale, obu panom pozostawiła identyczną nadzieję. Mieli dalej do siebie pisywać. Nie wiem jednak, co się potem działo, bo nie interesowały mnie ich dalsze losy. Z rozmów starszych można było wywnioskować, że obaj mężczyźni zrezygnowali z tej znajomości widząc, że kobiecie nie zależy na tym, by ich zabierać za ocean i tworzyć stały związek. Historia matrymonialnych zapędów nie ma więc happy endu. Sofia, nazywana przez nas babką z Ameryki, nie odpowiedziała kiedyś na list. Potem na kolejny. Wobec braku korespondencji wszyscy domyślili się, że zmarła. Była zresztą w słusznym wieku. Pozostała po niej wdzięczna pamięć i wiele barwnych wspomnień.

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok