Mijamy je codziennie, patrzymy, one są wśród nas. Często znamy je lub ktoś je zna. Kobiety, które zawodowo zakończyły zajęcia, ale rozpoczęły nowy, swój czas, swoje pasje. Chcemy je wam pokazać bo one same są skromne i często mówią:”a tam, to takie nic”.
Himalaje marzeń – część II
Sennie mijały marce, maje i listopady. Myśli Marii o marzeniach z przeszłości zaczęły przybierać na sile przysłaniając codzienność. Ach, trzeba coś z tym zrobić. Maria nauczyła się już nie rezygnowania, a decydowania. To podobałoby się Jej mężowi.
Cóż….. pakowanie, mapy, bilet, dobry nastrój i ciekawość. W drogę. Samolot wylądował w Arambol – Katmandu w Nepalu. Tam trzęsienie ziemi sprzed kilku dni zostawiło krajobraz ruin, sterty głazów, straszliwego spustoszenia. Zaskoczenie, bo w przewodnikach Maria czytała zupełnie coś innego. Przedziwnym autobusem, w zasadzie wrakiem, dobrnęła po ośmiu godzinach do Pokhary. To z tego miejsca już widać ośmiotysięczniki u stóp Annapurny. To o tym właśnie często marzyła razem z najbliższym. Skały, wysokość, ciągle wzrok biegnie w górę, w górę i nagle oczom ukazuje się błękit chmur dotykający wierzchołków. A może to jest odwrotnie. Pojawiła się możliwość 10-dniowej wyprawy do pierwszej bazy Annapurny. Możliwość prawie dotknięcia chmur. Wytrawnym, wyćwiczonym alpinistom trasa – łatwizna. Amatorce, takiej jak Maria, to wyprawa życia z ogromnym znakiem zapytania, czy podoła. A co będzie, kiedy nie wytrzyma tego szaleństwa?
Maria powiedziała – a to i nie wypadało powiedzieć, nie.
Start. Z bardzo miłym przewodnikiem i uczynnymi szerpami rozpoczęła wspinaczkę. Był styczeń. Szlak prowadził w górę po wykutych w skałach niby schodach. Jeden dzień to około 3,5 tysiąca kamienistych stopni do pokonania. Odpoczynek był w czymś, co nie spełniało warunków schroniska. Szopa bez ogrzewania, twarde łoże i tylko śpiwór, swetry, rękawice, czapka pozwoliły przetrwać noc. Zimno. Ale nastawał kolejny ranek, skromne śniadanie i w drogę. Na 4 tys. metrów w rozrzedzonym powietrzu pojawiły się kłopoty zdrowotne. Jednak dość szybko minął ból głowy, niepokój, brak snu. Na szczęście Maria nie miała kłopotów z oddychaniem. Wejście do bazy było radością, ale też oznaczało przygotowania do drogi powrotnej. Jednak na kilka godzin Maria mogła zatrzymać się, rozejrzeć. Ten czas pozwolił zapamiętać przepiękny, niepowtarzalny i nie do zapomnienia widok błękitu stykającego się z szarością wierzchołków. Obrazy klatka po klatce tworzyły fotografie w pamięci. Były urzeczywistnieniem marzeń.
Teraz droga powrotna wcale nie łatwiejsza, a wydawało się, że tak będzie. Schodzenie musiało być wbrew pozorom bardziej ostrożne i wymagające skupienia. Zmęczenie było bardzo dokuczliwe, ale radość gdzieś w głębi serca pozwoliła pokonać trudności. I to w zasadzie koniec wyprawy i zamknięcie kolejnego etapu z kolekcji zwanej, marzenia, Maria pokonała nie tylko wysokość, ale też wcześniejsze lęki i strach przed życiem w samotności.
W przyszłości przecież jeszcze czeka Ją wschodnie wybrzeże Karelii i Morze Białe. Maria nabrała odwagi i siły na realizowanie dalszych planów, ale też nauczyła się pokonywania trudów codziennego życia. Warto!
Alicja Brysiewicz
Podlaska Redakcja Seniorów Białystok