Czy życie seniorów na wsi utkane jest z nudy i beznadziei? Postanowiłam to sprawdzić i przyjrzeć się codzienności mieszkańców małej miejscowości. To, co zobaczyłam daje do myślenia.

Zaorane pole. Na dalszym planie dwa wiatraki na tle zachmurzonego nieba

Seniorzy w mieście mają do wyboru wiele form spędzania wolnego czasu. Uczestniczą w wydarzeniach kulturalnych, mogą także korzystać z zajęć organizowanych przez Domy Dziennego Pobytu, domy kultury i kluby seniora itp.. 

O seniorach na wsi zwykle mówi się w kategoriach bierności, wycofania i braku zaangażowania w życie społeczne. Czy tak rzeczywiście jest, czy mamy tu do czynienia z optyką patrzenia przez pryzmat stereotypów?

Aby to sprawdzić, jestem w jednej z opolskich wsi. Wyremontowane ulice, kościół, sklep, zadbane boisko sportowe i szkoła – tak w wielkim skrócie można ją opisać. Wieś wygląda na zadbaną, jest wiele nowo wybudowanych domów, ale dominuje poniemieckie budownictwo. Mieszkańcy wsi to głównie osoby 50+. Rolników jest tu niewielu, szczególnie wśród seniorów. Ci, przechodząc na emeryturę, oddali pola w młodsze ręce. 

Jak wygląda codzienność tutejszych seniorów? Rozmawiam z bohaterami reportażu – Jankiem, Jadwigą i Maciejem i wdaję się w pogawędkę pod miejscowym sklepem. 

Janek: „Jak nie mam roboty, jestem do niczego”

Spracowane ręce Janka mogłyby opowiedzieć niejedną historię. O pracy na roli mówi bez entuzjazmu, ale kiedy zaczyna mówić o tym, co w życiu jeszcze robił, pojawia się błysk w oku. Zajmował się… wszystkim. Zna się na stolarce, budował domy, zajmował żywym inwentarzem. Potrafił zrobić nawet świniobicie, a swoimi wyrobami – jak twierdzi – mógłby konkurować z najlepszymi masarzami. 

Wśród wielu domorosłych profesji jest też ta najważniejsza. Janek był muzykantem. Już jako dziecko nuty czytał bieglej od liter. Starsi koledzy zabierali go na wesela, a kiedy dostał pierwsze pieniądze, nauka poszła w las. Grał na akordeonie całe noce, ale za dnia spotkać go było można w orkiestrze dętej. Prowadził młodych marszem weselnym w orkiestrze dętej. Na trąbce akompaniował różnym grupom. 

– W tym domu grałem i w tym, i tam też – pokazuje palcem wskazującym, oprowadzając mnie po okolicy. 

Dziś już nie podejmuje się cięższych prac, a orkiestra z którą przewędrował pół świata, a na pewno pół Polski, po prostu nie istnieje. Dźwiękiem swojej trąbki pożegnał już większość kolegów, odprowadzając ich żałobnym marszem na tamten świat. Sam też często mówi, że nie wie, ile mu jeszcze zostało. 

Choć zdrowie już nie to, nie może usiedzieć na miejscu. Dba o swoje gospodarstwo i chętnie podejmuje prace przy domu i ogrodzie. Tu zatynkuje, tam naprawi. Zrobił sam budę dla psa, klatkę dla królików, a teraz tworzy dekoracje z drewna: kwietniki, studzienki i inne cuda. Pomoże i sąsiadowi w potrzebie.

– Jak nie mam nic do roboty, jestem do niczego – mówi 77-letni Janek. – Wtedy jestem po prostu chory – dodaje bez ogródek, trzymając w ręce zapalonego papierosa.

Na emeryturze Janek zaczął też czytać książki i to nie byle jakie! Kiedy dostał od zięcia Stephana Kinga podsumował go jako „bajeczki”, ale zafascynował go Kraszewski. Jego powieści znalezione na strychu czytał kilkukrotnie, a ich objętość wcale go nie przerażała. Zawsze był miłośnikiem filmów kowbojskich, lubił przygody oglądać i je przeżywać. Teraz na emeryturze ma czas, żeby spokojnie zapalić, wypić kawę, poczytać i powspominać stare dobre czasy. Ale to tylko przez chwilę! Później musi koniecznie „zrobić coś koło domu”.

Jadwiga: „Dla mnie siedzenie to kara”

Gdyby istniało dawniej pojęcie ADHD to z pewnością Jadwiga miałaby je rozpoznane. Niezwykle dynamiczna Jadwiga urodziła się na wsi, ale po wyjściu za mąż zamieszkała w mieście. Swojej ojcowiźnie zawsze jednak pozostała wierna i kiedy tylko przeszła na emeryturę, tu się zakotwiczyła. Chociaż lubi buszować wśród sklepowych półek i polować na promocje, sensem życia jest dla niej ukochany ogródek. A na nim ma dosłownie wszystko: maliny, truskawki, jabłka, marchew, ziemniaki, dynie, cukinie, ogórki, pomidory… 

Różne odmiany i smaki warzyw i owoców, własnoręcznie wyhodowanych, zawsze trafiają do słoików – po prostu Jadwiga z rodziną nie są w stanie tego wszystkiego zjeść. Z tej przyczyny wiosna, lato i jesień są dla niej niezwykle pracowite. To ona – niczym mityczny heros – dźwiga hektolitry wody, by napoić rośliny. Ona plewi, przesadza, rozsadza, zbiera. Jej drobna postawa jeszcze bardziej daje opór ogromnemu wysiłkowi, jaki codziennie podejmuje. To właśnie ten pęd nakręca ją do działania. Wstaje o świcie, kładzie się spać późną nocą. 

– Jestem nerwowa! – stwierdza na wstępie Jadwiga. – Lubię życie w mieście, ale tam nie usiedzę. Tutaj mam przestrzeń, świeże powietrze, spokój. Swoje własne terytorium – cieszy się siedemdziesięciolatka. 

Jadwiga mieszka z mężem. Ich syn wyjechał do Anglii naście lat temu. Rozmawia z nim często przez Skype. Niejednokrotnie podbijała samolotem przestworza, by odwiedzić swojego jedynego wnuka w Anglii. 

– Sama się sobie dziwię, jak wytrzymałam tak długo bez ruchu w samolocie – śmieje się głośno Jadwiga. – Ale nic nie jest w stanie mnie zatrzymać, jeśli chodzi o syna i wnuczka. Kiedy „moi” są w Polsce, pomagają przy pracy w ogrodzie, ale raczej wolą odpoczywać. Dla mnie siedzenie to kara, ale widać, młodzi myślą inaczej – dodaje z przekąsem. 

Podczas rozmowy Jadwiga mocno trzyma dwie ogromne pełne konewki. Nie mówi tego wprost, ale między wierszami słyszę, że praca to jej recepta na samotność. Gdyby nie była poganiana przez dojrzewające owoce i warzywa, pewnie rozchorowałaby się z tęsknoty. 

Maciej: „Po co przepłacać, jak ręce jeszcze mogą i potrafią?”

Przy nowym, białym budynku spotykam Macieja ze szpadlem. Niewysoki mężczyzna po siedemdziesiątce nie szczędzi sił, by dokończyć budowę płotu. Werwy i sprytu mógłby mu pozazdrościć niejeden młodzieniec. Można powiedzieć: zdrów jak ryba i silny jak koń! Pozory jednak mylą, bo to jego sposób na… cukrzycę. Pomaga córce przy wykończeniu domu, bo ta mieszka samotnie z dwójką małych dzieci. Jest tu potrzebny, a dzięki temu co zrobi – córka zaoszczędzi. 

– Praca fizyczna jest w cenie, ale po co przepłacać, jak ręce jeszcze mogą i potrafią? Zanim pójdę na tamten świat, muszę się jeszcze przydać – ociera czoło, przerywając na chwilę kopanie dołu. – Praca ubogaca. Można siedzieć na wsi i czekać na listonosza, ale po co? Jak się ma zajęcie to trzeba robić, dopóki nas „tamten z góry nie zawoła” – motywuje się do pracy.

Maciej robi wszystko, co trzeba: ogrodzenie, schody, nawet prąd podłączy. Czy ma czas dla siebie? – tak, kiedy jest chory albo w szpitalu. Kiedyś pisał wiersze, ale teraz ma bardziej życiowe zajęcie. Chce dać wnuczkom to, czego sam nie miał. On już się nażył i niczego do szczęścia prócz zdrowia i szczęścia wnuków mu nie trzeba. 

U Pana Boga za piecem?

Na wsi jednak życie rządzi się swoimi zasadami. O bierności i nudzie nie ma mowy! Seniorzy mają taką dawkę ruchu, że zaczynam patrzeć na ich kondycję z zazdrością. Kiedy pracują, czują się potrzebni, a to ich największy sukces. 

– My tu mamy jak u Pana Boga za piecem. Jest sklep, a są w naszej gminie wioski, gdzie go nie ma i tam starsi zostają bez chleba – mówi Jacek, który określa się jako młodszy senior.
– I proszę o tym napisać, że w XXI wieku na wsi nie ma świeżego chleba z piekarni. Ale taka prawda – w małej wsi sklep się nikomu nie opłaca.

Co robią ludzie starsi, kiedy nie ma chleba? Liczą na pomoc sąsiedzką lub zdani są na rodzinę. Jeśli są na chodzie, po prostu sami pieką. Gorzej jednak, kiedy pojawia się choroba, która tę pracę wyklucza.

– Jak człowiek chory, to nawet do lekarza nie ma jak pojechać czasem – skarży się Joanna, kobieta napotkana pod sklepem. – Autobusy w wakacje prawie nie kursują i to jest duży problem, który zgłaszamy ciągle. Nic się nie zmienia – dodaje zrezygnowana kobieta.

Najgorzej, kiedy senior opiekuje się seniorem

Pogawędka pod sklepem uświadamia mi, że we wsi ludzie dojrzali i starsi dominują. Nielicznie pojawiają się osoby z dziećmi. Młodych dorosłych prawie nie widać. Tak samo trudno dostrzec osób sędziwych.

– Na spotkania organizowane przez klub seniora młodzi zwykle nie przychodzą, a osoby 75+ trudno wyciągnąć z domu – informuje mnie miejscowa pani sołtys. – Mówią, że nie mogą, że za starzy… Do kościoła jednak chodzą prawie codziennie, a tu mają opory – zauważa. 

– Najgorzej, kiedy senior opiekuje się seniorem – włącza się do rozmowy lekko przygarbiona kobieta. – Jeśli ktoś sam ledwo jest na chodzie, tak jak ja, że chory kręgosłup, po operacjach, i musi zajmować się swoją matką czy ojcem to ponad jego siły! A we wsi więcej jest osób po osiemdziesiątce niż przedszkolaków – dodaje od siebie. 

Dlatego każdy stara się być na chodzie. Samodzielność i użyteczność dają poczucie kontroli nad własnym życiem. Kiedy wraz z chorobą seniorzy je tracą, zaczyna się zła, brzydka, i nikomu nie potrzebna starość. 

fot. Barbara Górnicka-Naszkiewicz

Barbara Górnicka-Naszkiewicz
Podlaska Redakcja Seniora Białystok