MENTALNIE MŁODY?

Czuję się mentalnie młody…
Tak przynajmniej sam uważam…
Umysł sprawny… pamięć dobra…
Rzadko chodzę do lekarza…

Myślę jeszcze wciąż logicznie…
Rzeczywistość widzę jasno…
Z duchowością też jest w normie…
Tylko w domu jakoś ciasno!

Jakoś ciasno… jakoś smutno…
Czegoś szukam… za czymś tęsknię…
Czasem siadam i coś piszę…
Nieraz prozą… nieraz wierszem…

Ale jedno wiem na pewno…
Nie jest tak… jak kiedyś było…
A mentalność to… charakter…
To psychika… życie… miłość!

Niby wszystko jest w porządku…
Ale czegoś mi brakuje…
Lata lecą… wzrok się psuje…
Czy to wszystko się sumuje???

JUŻ ZACZYNAJĄ

Wiemy o tym niby wszyscy…
Ale później się dziwimy…
Że już w sierpniu… liście żółkną?…
I… że zboża z pól zwozimy?…

Już od sierpnia… zaczynają…
Z drzew opadać jabłka… śliwki…
Rzecz wiadoma…  że te pierwsze…
To zazwyczaj… robaczywki!

Sierpień to połowa lata…
Słońce świeci nieco niżej…
Mgły poranne już gęstnieją…
Ptaki też śpiewają ciszej…

A najbardziej mnie zasmuca…
To… że liście opadają…
Nie gromadnie… nie natychmiast…
Lecz już z ziemią się witają!

Uśmiech znika z mojej twarzy…
Kiedy patrzę na to wszystko…
Kocham lato… zieleń… kwiaty..
A nie smutne pola… rżysko!

PRZESYT

Coraz smutniej jest na świecie…
Z wielkim żalem o tym piszę…
To nie to… co było kiedyś…
Takie zwroty… często słyszę!

Kiedyś panie to… ho! Ho!…
Nawet suchy chleb smakował…
A jak ktoś go czymś omaścił…
To się z nim po kątach chował!

Teraz to rozpusta jawna…
Bochny chleba na śmietnikach…
Nawet pszenne bułki w koszach…
Ale cóż to dla… grzesznika!

Kiedyś gdy chleb nieopatrznie…
Spadł na ziemię lub podłogę…
Podnosiło się go prędko…
Robiąc ręką krzyż przed Bogiem!

Teraz świat zdziwaczał całkiem…
Ludzie głusi… ślepi… niemi…
Dziś panuje… smutny przesyt…
Czy ktoś kiedyś go… oceni?

CORAZ SMUTNIEJ

Już po zbożach tylko rżysko…
Jeszcze swoje zęby szczerzy…
Niegdyś zieleń łąk soczysta…
Dziś już do nich nie należy!

Lecz nie dziwi mnie to wcale…
Koniec lata tuż za rogiem…
Sierpień… jak wskazuje nazwa…
Kojarzony jest ze zbożem!

A najbardziej żal mi ptaków…
Tych co u nas nie zimują…
Bo te jakby pod przymusem…
Tam gdzie cieplej… imigrują!

Boćki już klekocą rzadziej…
I żurawie… mniej klangorzą…
Nawet dzikie gęsi w locie…
Zachowują się z pokorą!

A najbardziej będę tęsknił…
Za słowikiem… za skowronkiem…
Za ich śpiewem niebanalnym…
Który budził mnie wciąż rankiem!

Oprócz ptaków wymienionych…
Też odleci wiele innych…
Rzec by można… jest ich sporo…
A wszystkiemu… klimat winny!

Ale pośród wszystkich ptaków…
Mamy też patriotów wielkich…
A te nasze… iście polskie…
Niewątpliwie to… wróbelki!

ECH! ZABAWA! (Z uśmiechem)

Dziś jedziemy na zabawę…
Oczywiście autokarem…
Ja z Kochaną swoją Żoną…
I nie myślcie… że za karę!

Inni też nie jadą sami…
Każdy z jakąś… lub odwrotnie…
Znamy się jak łyse konie…
Nikt nie tańczy dziś samotnie!

Wreszcie napis… klub ,,Karino”…
Dojeżdżamy już tam właśnie…
Już na zewnątrz… słychać granie…
Rozpoznaję słowa przaśnie…

Nogi rwą się wręcz do tańca…
Disco polo… puls podnosi…
Tylko najpierw… zjedzmy obiad…
Na głodniaka… wóda kosi!

Będę kończył moi drodzy…
Gra muzyka… szumi w głowie…
Ktoś polewa znów kielicha…
Resztę później wam dopowiem!

Wiesław Lickiewicz