CZY POWRÓCI?

Tak… to pytanie retoryczne…
Wiemy… że czas się nie cofnie…
Ale jakże… pragnę tego…
Bo dziś czasy są… okropne!

Nie… nie dla wszystkich oczywiście…
Ale tylko tym… z sumieniem.
Lub inaczej powiem… z sercem…
Które ponad wszystko… cenię.

Czy będziemy znów się śmiać…
Śmiechem szczerym i beztroskim?
I ze szczęściem być… na ty…
Tak zwyczajnie… tak po prostu?

Bo to… co się dzisiaj dzieje…
Nie możemy nazwać… życiem!
Gdyż za płotem… stado wilków…
Wciąż nas straszy… swoim wyciem!

Wycie iście jak… w horrorze…
Aż im piana z pysków… ścieka!
Zrób coś z nimi… Panie Boże…
Albo ochroń nas… lecz nie zwlekaj!

Bo tym razem… nie wadera…
Tylko basior… włada stadem!
A ten kły  wciąż… na nas ostrzy…
Już od wielu lat… z okładem!

Patrząc mu tak prosto w ślepia…
W ślepia puste… bez wyrazu…
Nawet ręka by nie drgnęła…
Basior padłby… padł… od razu!

CÓŻ BYM TAM ROBIŁ?

Cóż bym tam robił… po śmierci?
Zapytuję nieraz… siebie!
Mówię tu… o śmierci ziemskiej…
Ale o robocie… w niebie!

Ponoć… nikt tam nie pracuje!
Wszystkie dusze wciąż… balują!
Jedzą! Piją! Lulki palą…
Jak się zmęczą to… plotkują!

Nie! Takie sprawy… to nie dla mnie!
Ja bez pracy żyć… nie mogę!
A tym bardziej… moja dusza…
Bo gdy umrę… wpadnie w trwogę!

I cóż wtedy po niej… w Niebie?
I cóż z tego… że zbawiona?
Bać się będzie… sama siebie…
Czuć się będzie… potępiona!

Z tego wniosek… że żyć muszę…
Tu na Ziemi… aż do końca!
Lecz… jak długo? Lub… do kiedy?
Nie wie tego nikt… prócz Słońca!

KRÓL KWIATÓW

Krzew jaśminu niewątpliwie…
Wart jest w pełni… tego miana!
Zapach… jego cudnych kwiatów…
Rzec by można…  że  zniewala!

Określeniem tym… z pewnością…
Nie opiszę jego…  piękna…
Lecz go chociaż wam… przybliżę…
Byście mogli go… pamiętać!

Jego zapach… subtelnością…
Delikatnie nas… upaja…
I jak za… dotknięciem różdżki…
Koi nerwy… uspokaja…

Jest zmysłowy… więc odurza…
Co wyzwala w nas… uczucie…
Jakie? Wszyscy dobrze wiemy…
W wielką radość  zmienia… smutek!

A najbardziej… moi drodzy…
Jaśmin pachnie tuż… nad ranem…
Bowiem właśnie o tej… porze…
Kwiaty budzą się… wyspane!

ŚNIEŻNA OKIŚĆ

Padający mokry śnieg…
Na gałęzie wyziębione…
Klei się…  warstwami do nich…
Tworząc jakby ich… osłonę.

Widok  iście… malowniczy…
Nie da się go wręcz… określić!
Nie zobaczysz! Nie uwierzysz!
Szkoda słów na… opowieści!

Drzewa śniegiem… malowane…
Na tle nieba… błękitnego…
Tworzą obraz jak… z zaświatów…
Jednym słowem coś… pięknego!

Jak z krainy bajek… baśni…
Aż się w oczach… wszystko mieni!
Cieszy duszę… drażni dumę…
Lecz nie każdy okiść… ceni!

Oprócz wielu swych…  walorów…
Okiść czyni również… szkody.
Ciężar śniegu na gałęziach…
Niemal jest… ciężarem  wody!

Drzewa kruche… delikatne…
Łamią się pod jej… ciężarem…
Ale jak… zapobiec temu…
Skoro jest… natury darem?

ŻYCIE LECI…

Życie miało lecieć… wolniej…
I faktycznie… tak też było!
Z wiekiem jednak…  tempo wzrosło…
Czyżby za nim coś… goniło?

Oglądałem więc się wstecz…
Kto nas goni? Kto to jest?
Chciałem poznać tego… drania…
Przy okazji…  sprać go też!

Lecz nikogo… nie ujrzałem…
Choć patrzyłem… razy kilka!
Nie! Nikogo z tyłu nie ma!
Ani ducha! Ani…  wilka!

W głowie nagle… zaświtało…
Przypomniałem…  słowa dziadka…
Że na starość… bez wyjątków…
Coraz  szybciej… płyną  latka!

Zrozumiałem tę… maksymę!!
Wzrok mój stracił… na ostrości!
Teraz wiem… że życie leci…
I przyśpiesza  ku…  starości!

Wiesław Lickiewicz