Do przyjaciela

Do Ciebie piszę, który wszystkie odpowiedzi
znasz już zapewne. Jak gromnica rozchwiana
zapalałeś się, czerpiąc moc z psalmów strzelistych.
Do Ciebie, gradzie, chmurny liktorze Pana.

Spod nieoheblowanych brwi głodne cudów spojrzenie
łąki pogan chłonie, wpina w wyższy porządek.
Ruch twój inkwizytorski. Prowadzony oddaniem
lekką ręką wytykasz mi niedojrzały obrządek,
potępiając go. Grzmiałeś, że fundamentów mi brak,
nie należy bowiem współczuć ptactwu ani rybie.
Tak, żyjątka wycierpią, ale zbawczy spłynie znak,
bądź więc spokojny, Pan im w niczym nie uchybi.

Człowieka zwałeś rozbryzgiem z morza światłości
ściśniętym w ciało. Starczy dosięgnąć, mówiłeś,
jego wnętrza Słowa strzałą. Spożytkuj na ludzi
tyle czucia, co dostałeś. Potrzebna ta miłość.
Chleb dano jak najtwardszy, ciężkie Pan miota próby.
Z drzew, obrosłych włosiem Ewy, jabłka sypią się,
a powiedziano: nikt nie uchroni się od zguby.
Na resztki mięsożernych waśni spadnie chrupki śnieg.

O!, nie trzeba wątpić, śpiewałeś. Tak u Hioba,
spożywanego przez pąkle, jest ufność niezachwiana.
Nie po to pracowała chórem nasza mowa,
żeby łajać sprawcę gór piany, lądów Tytana.
Jedzą mnie jednak klęski ludzkie i jeśli Bóg
gdziekolwiek błąd popełnił, to chyba właśnie tu.

Byłem skłonny się zgodzić lecz zaskomlał bity pies.
Odtąd wyroki Stwórcy sądziłem wręcz przeciwnie,
a kiedy patrzyłem wzwyż przez nieba rozdarte
podziwiałem Go, bo odwagę dziką miał,
ironicznie tak, rzucić strąki wzdętych ciał
i słońca blask, obłoku pył – na jedną kartę.

Dostrzegłem przecież jak okrutna i bezwzględna
może być sama naleciałość rajskiej piany.
Pływa we mnie z ciemną burtą łódka mętna,
na której w orgii dzikiej gniew, śmiech i krwi szał pijany
złączone są. Nie oddać, nie oddać żebra,
bo jałowe, bo nic dobrego nie powstanie,
szarańcza chyba.

Nie mogliśmy, przyznasz, tak dalej trwać w obszarze półciemnym
ni to w kłótni krewkiej,
ni to w chciej zgodzie dwóch wiernych.

Na krawędzi wyroku stanąłeś tak Ty,
jak i ja.
Ty srogi mnie byłeś i surowy na przestrzał,
ja zaś szukam. Nie wiem do dzisiejszego dnia
czy nie gorszy jeszcze los na ludzi bym zesłał.

Mateusz Guzy

____________________________________
Mateusz Guzy
– ukończył Liceum imienia Jarosława Dąbrowskiego w Warszawie; aktualnie jest studentem  kierunku Dziennikarstwo i Medioznawstwo Uniwersytetu Warszawskiego. Poezją zafascynowała go mama, nauczycielka języka polskiego w gimnazjum. Zajął trzecie miejsce w kategorii „wiersz wolny” na konkursie poetyckim GAPA („Grudniowy Akademicki Przegląd Artystyczny). Nagrodzony został jego wiersz pod tytułem „Spleen stolicy”.