OPOWIEŚĆ PIĘTNASTA – EMERYT I POLOWANIE

Pewnego dnia emeryt Protazy znalazł się w środku lasu. Jak tam trafił ? Nie bardzo wiedział. To tak, jakby ktoś pozbawił go przytomności i w takim stanie wywiózł z mieszkania na łono natury.

Nie czas jednak był na rozpamiętywanie powodu obecności emeryta w lesie. Protazy musiał się prawie natychmiast zmierzyć z czekającymi go wyzwaniami. Rozejrzał się dookoła i spostrzegł, że znajduje się w środku jakichś zarośli, z których nic nie widać. Nie wiadomo, w jakim kierunku iść, żeby wydostać się z leśnych kniei. Protazy musiał jednak podjąć ryzyko i wybrać jakiś kierunek wędrówki, bo tak trwałby tu w nieskończoność. Zaczął więc rozgarniać otaczające go krzaki. Mocno się przy tym podrapał, bo akurat porastające gęsto knieje zmieszały się z kolczastymi pnączami leśnych jeżyn niemiłosiernie czepiających się garderoby emeryta. Odwaga Protazego nie poszła jednak na marne. Bohatersko pokonawszy zielone przeszkody znalazł się nagle na niewielkiej polanie, na którą padały z góry słabe promienie słońca częściowo zasłaniane przez korony drzew. Protazy owładnięty połowicznym sukcesem w walce z nieokiełznaną przyrodą chciał trochę odpocząć po przebrnięciu przez plątaninę gałęzi i pnączy, lecz relaks trwał dosłownie przez moment. w zaroślach otaczających polanę coś się poruszyło i za chwilę Protazy zobaczył z przerażeniem stado dzików wynurzających się z zielonej ściany prosto na środek polany.

Nie widząc szans na sukces w potencjalnym pojedynku z przeważającą siłą wroga, Protazy zaczął panicznie rozglądać się wokół, szukając bezpiecznej drogi ewakuacji. Drzewo nie wchodziło w rachubę, bo wokół polany rosły tylko wysokie sosny z gałęziami na wysokości co najmniej pięciu metrów. Wspięcie się na takie drzewo pozostawało więc w świecie marzeń.

Ucieczka w zarośla z pewnością spowodowałaby szybkie zaplątanie się w nie, co na pewno ułatwiłoby dzikom szybkie dotarcie do łupu, jakim bez wątpienia byłby osaczony emeryt.

Gdy już pogodził się z klęską, zobaczył nagle, że cale stado dzików rzuciło się do ucieczki, a jednocześnie dobiegły do niego odgłosy wystrzałów i narastający szelest wywołany zapewne marszem dużej grupy ludzi.

Jak słusznie pomyślał Protazy, zbliżała się właśnie grupa myśliwych. w pewnym momencie uświadomił sobie, że znalazł się pomiędzy grupą myśliwych a grupą dzików, czyli między tropiącym a tropionym. To najgorsza sytuacja, bo zarówno jedna, jak i druga grupa może widzieć w nim przeciwnika.

Niestety, obawy te potwierdziły się prawie natychmiast. Protazy, przedzierając się przez zarośla, wydawał też różne dźwięki. a to lekko sapał znużony leśną wędrówką, a to szeleścił przy kontakcie z roślinami. To zachęciło myśliwych do przygotowania pozycji strzeleckich. Myśleli bowiem, że w zaroślach ukrył się dzik.

Protazy, słysząc odgłosy naciąganych spustów, położył się w puszystym, ale mokrym mchu, aby nie paść łupem myśliwych. Ci nawet nie czekali. Wystrzelili jednocześnie z paru strzelb, a pociski tylko świstały nad biedną głową Protazego wtuloną w mokry mech.

Gdy umilkły wystrzały, emeryt wstał i rzucił się do ucieczki, rozpaczliwie przedzierając się przez zarośla. To tylko spotęgowało działania myśliwych, którzy myśleli, że dzik został postrzelony i nadal kontynuuje ucieczkę. Myśliwi urządzili więc prawdziwą nagonkę.

Spuścili ze smycz prowadzone dotąd przy nogach psy, które wielką zgrają ruszyły prosto w zarośla. Odczucie paniki rosło u Protazego w miarę narastających odgłosów szczekania. Stado agresywnych wyżłów sprawnie przedzierało się przez knieje.

Odległość pomiędzy uciekającym Protazym, a goniącą go grupą psów zmniejszała się błyskawicznie.
Emerytowi coraz bardziej brakowało tchu i ledwie zipał.
Gdy psy dobiegły do Protazego, stanęły trochę zdezorientowane, bo obiekt, jaki zobaczyły, nie przypominał zwierzęcia. Uznały, że to pewnie jeden z myśliwych. Obwąchały więc emeryta ze wszystkich stron i zaczęły chodzić wokół niego w różnych kierunkach. Po paru chwilach nadeszli myśliwi. Zdumieli się, widząc lekko przygarbioną postać Protazego z resztkami mchu na nosie i czole.
– A pan co tu robi ? – spytał jeden z myśliwych – tu jest teren łowiecki i wstęp jest wzbroniony.
– Sam nie wiem, jak tu się znalazłem – odpowiedział zaskoczony Protazy.
– Jak to pani nie wie ? – kontynuował dialog myśliwy – przecież jakoś musiał pan tu trafić.
– No właśnie, sam się dziwię, jak tu trafiłem – odrzekł Protazy.
– Niech pan nie udaje naiwnego. Zaraz zaprowadzimy pana do straży leśnej, to tam będzie się pan tłumaczyć – zagroził myśliwy.
– Ale jak to ? – drżącym głosem odpowiedział Protazy – przecież ja nic złego nie zrobiłem. Nawet nie wchodziłem do tego lasu.
– To chyba musiał pan tu spaść na spadochronie – podejrzliwie domniemywał myśliwy.

Dialog ten trwałby może długo, gdyby wyżły nie wyczuły nowego tropu i nie zaczęły węszyć, oddalając się od myśliwych. Ci, widząc szanse na nowy łup, machnęli tylko rękami na Protazego i podążyli za psami.

Jeśli Protazy myślał, że wreszcie wszyscy dali mu spokój i będzie mógł bez stresu szukać drogi wyjścia z lasu, to srodze się mylił. Usłyszał bowiem odgłosy wycia, które stawały się coraz głośniejsze. To wataha wilków wędrowała po lesie i, na nieszczęście, wybrała sobie akurat szlak, na którym znajdował się emeryt.

Z wilkami żartów nie ma. Zwłaszcza, gdy są wygłodzone. Protazy doskonale o tym wiedział
i znów zaczął myśleć o ucieczce. Czuł się, jak zaszczute zwierzę lub niechciany intruz, który lekkomyślnie naruszył ład leśnego królestwa.

Wilki zbliżały się nieubłagalnie. Odgłosy ich wycia wskazywały, że są wygłodniałe, agresywne i desperacko poszukują łupu. Protazy tymczasem wycofał się na małą polankę, na której niedawno przebywał. Stanął na jej środku i raptem zobaczył błyski wilczych ślepi połyskujące w zaroślach. Ze wszystkich kierunków zaczęły wychodzić wilki, złowrogo warcząc i szczerząc ostre zęby. Zbliżały się coraz bardziej do Protazego, tworząc wokół niego szczelny pierścień uniemożliwiający ucieczkę. Protazy czekał tylko na pierwsze bóle wywołane wczepieniem się wilczych kłów w jego kościste, emerytalne ciało, gdy nagle…
Otworzył oczy i stwierdził, że leży w swoim łóżku, w swoim mieszkaniu, bez wilków, wyżłów, myśliwych i kniei. Wszystko to okazało się snem.

Protazy rozmyślał tylko, dlaczego akurat przyśnił mu się taki sen. Nigdy nie myślał ani o lesie, ani o polowaniach. Nie interesował się tą tematyką i nie zamierzał pogłębiać fachowej znajomości zagadnień z tej branży.

Widocznie ślepy los wymusił na nim zaznanie dreszczyku emocji, jakie niesie z sobą polowanie na grubego zwierza.

Andrzej Wróblewski