OPOWIEŚĆ DWUDZIESTA SZÓSTA – EMERYT I WĘDKOWANIE

Emeryt Protazy nie był miłośnikiem rozrywek. Przyzwyczajony do monotonii dnia codziennego wykonywał te same czynności, które zapewniały mu życiową stabilizację i brak stresów.

Pewnego dnia zdarzyła się jednak okazja do naruszenia typowego rozkładu dnia emeryta. Jak w każdy piątek Protazy kupił gazetę z programem telewizyjnym. Oczywiście przy tej okazji przeglądał jej zawartość. Zainteresowanie jego wzbudził mały artykuł, który zawierał informację o zawodach wędkarskich. Miały się one odbyć na kanale przepływającym niedaleko miejsca zamieszkania Protazego. Emeryt uznał, że warto byłoby zobaczyć, jak te zawody wyglądają. Przy okazji mógłby na żywo widzieć okazy ryb łowione przez uczestników zawodów.

W dniu tego wydarzenia Protazy już od rana ulegał wzmożonym emocjom. Przy śniadaniu zakrztusił się herbatą, a chwilę potem okruch chleba połknięty w pośpiechu wywołał u niego intensywny kaszel, który ustąpił dopiero po paru minutach. Tym razem Protazy zdecydował, że nie będzie się ubierał w swój wyjściowy strój, czyli w trzydziestoletni garnitur, różową koszulę i niebieski krawat w duże zielone grochy. Uznał, że charakter imprezy nie wymaga aż tak oficjalnego ubioru. Wystarczy, jeśli pojawi się tam w swej codziennej flanelowej koszuli i w trochę pogniecionych, ale nie porwanych spodniach, które przed paroma laty kupił na bazarze w ramach promocji. Był czerwcowy, słoneczny dzień, więc ten strój w zupełności pasował do tej sytuacji.

Dla emeryta spędzającego większość czasu w czterech ścianach mieszkania takie wyjście było ekscytującym wydarzeniem. Już sama perspektywa jazdy autobusem nad kanał stawała się zapowiedzią czegoś nowego, czegoś, co stanowi wyłom w jego od lat ukształtowanym porządku dnia codziennego.

Skoro jednak Protazy podjął tak śmiałą decyzję, to musiał sprostać nowemu wyzwaniu.
Z drżeniem serca wyszedł z domu i udał się na pobliski przystanek autobusowy. Po kwadransie był już w jego wnętrzu i z minuty na minutę przybliżał się do celu swej podróży, jakim była pętla autobusowa. Po opuszczeniu pojazdu przeszedł wolnym krokiem przez niewielki lasek i po chwili ukazał się jego oczom niecodzienny widok. Wzdłuż kanału siedziało kilkudziesięciu wędkarzy, którzy cierpliwie i w milczeniu czekali na swe trofea.
Nieco z tyłu stało kilkunastu osobników ubranych w granatowe marynarki z jakimiś dziwnymi plakietkami.
– Zapewne to jury – pomyślał Protazy – bacznie obserwujące przebieg zawodów.

Emeryt zbliżył się do jednego z wędkarzy. Usiadł sobie za nim na trawie i, podobnie jak wędkarz, tkwił w milczeniu, patrząc na płynącą wodę i kołyszący się na niej las spławików.

W pewnym momencie wędkarz odwrócił się i zobaczył siedzącego za nim Protazego.
– Co to, pan kibic? – spytał.
– No tak, przyszedłem, żeby sobie popatrzeć – odpowiedział emeryt.
– Ale pan wie, że tu doping kibiców może być tylko milczący, bo na zawodach obowiązuje cisza.
– Tak, domyślam się – odpowiedział Protazy.
– Proszę o ciszę, wypłoszą nam panowie wszystkie ryby! – włączył się do rozmowy jeden z sąsiednich zawodników.
Protazy zdeprymowany tą uwagą poczerwieniał na twarzy i wtulił lekko głowę w ramiona, jakby chciał uniknąć kary za naruszenie obowiązujących tu reguł.

Po paru minutach wędkarz, za którym siedział Protazy zwrócił się do emeryta z prośbą:
– Niech pan mnie na chwilę zastąpi. Skończyła mi się przynęta. Musza ją przynieść z samochodu, który w pobliżu zaparkowałem.

Trzeba tu zaznaczyć, że każdy z uczestników zawodów miał numer przyczepiony do pleców i z przodu, dzięki czemu był przez jury łatwo rozpoznawalny. Wędkarz, odchodząc do samochodu, nie przekazał jednak numeru Protazemu. Emeryt zaskoczony taką propozycją, w pierwszym momencie zaczął protestować:
 – Ale, jak mam pana zastąpić?. Przecież nigdy w życiu nie łowiłem ryb. Nawet nie wiem, jak się obchodzić z wędką. Nie mam pojęcia, co robić, gdyby tak ryba połknęła przynętę.
– Niech pan się nie przejmuje. Ja zaraz wracam, To potrwa tylko chwilę – rzekł wędkarz.
– No dobrze, niech tak będzie – odpowiedział Protazy, decydując się na ten ryzykowny manewr.

Nie przypuszczał, że on, zupełny dyletant w sprawach wędkarskich, stanie się mimo woli uczestnikiem takich zawodów. Skoro jednak się zgodził, to zajął miejsce wędkarza i poczuł jeszcze większe emocje niż te, które towarzyszyły mu rano. Poczuł, że serce podchodzi do gardła, krew pulsuje ze zdwojoną energią, a po ciele przemieszczają się dreszcze, wywołując drżenie dłoni. Sytuacja była jednak wyjątkowa, stąd też Protazy musiał wywołać zainteresowanie otoczenia.

Jeden z jurorów o przenikliwym spojrzeniu dostrzegł emeryta siedzącego na stanowisku wędkarskim, który nie miał numeru. Wywołało to od razu uzasadnione podejrzenie, że mogły zostać naruszane reguły zawodów. Mógł się bowiem tu zakraść jakiś nieuprawniony zawodnik nie zgłoszony oficjalnie do protokołu:
– A pan co tutaj robi? – rzekł juror, stojąc groźnie nad Protazym.
Przygarbiony emeryt trwożliwie odwrócił głowę i przerażony wyszeptał:
– Ja… no, siedzę tu i patrzę na wodę…
– Ale to nie jest jakieś tam miejsce, tylko teren zawodów wędkarskich – odpowiedział donośnym głosem juror. Wypowiedź ta zdekoncentrowała pozostałych zawodników, którzy odwrócili się od spławików i z zainteresowaniem przysłuchiwali się dialogowi Protazego z jurorem.
Juror kontynuował:

– Proszę natychmiast opuścić ten teren, bo w przeciwnym razie wezwę straż miejską i wtedy dopiero pan się doigra. Słysząc tę groźbę Protazy wstał i odwrócił się tyłem do wody, patrząc z przestrachem na pulsującą ze złości twarz jurora i jego dygoczące ze wzburzenia policzki.
Juror wymachiwał coraz bardziej rękami i napierał na Protazego, powodując, że emeryt odruchowo zaczął się cofać w kierunku kanału.

Chcąc wyjaśnić zaistniałą sytuację Protazy tłumaczył drżącym głosem:
– Ten pan, co tu łowił, poprosił mnie, żebym go na chwilę zastąpił. Zabrakło mu przynęty i poszedł po nią. Zaraz powinien tu być. Powiedział, że to nie potrwa długo.
– Nie obchodzi mnie to, co ten pan powiedział – odrzekł juror – co to za zwyczaje, żeby robić jakieś zastępstwa. To niezgodne z regulaminem.

Solidnej postury juror coraz bardziej przysuwał się do Protazego. Wątły emeryt, świadom przewagi fizycznej jurora, cofał się coraz bardziej w kierunku kanału. W pewnej chwili Protazy poczuł, że grunt mu ucieka spod nóg. Okazało się, że wraz z kolejnym krokiem dotarł do krańca brzegu i stoczył się z niego prosto do wody.

Widząc to, juror nieco się przestraszył, gdyż uświadomił sobie, że był zbyt agresywny wobec bezbronnego emeryta. Wszyscy pozostali członkowie jury i zawodnicy opuścili swe stanowiska, zbiegając się w jednym miejscu, z którego emeryt wylądował w kanale.
Przybył też zawodnik, którego Protazy miał chwilowo zastąpić. On też się wystraszył i uświadomił sobie, że to pośrednio z jego winy doszło do tego incydentu. Kilku wędkarzy weszło zaraz do wody i za moment wyciągnęło ociekającego Protazego na brzeg. Na szczęście kanał w tym miejscu nie był zbyt głęboki, co stanowiło jedyny pozytywny element w tym niefortunnym zdarzeniu.

Protazy z przerażeniem stwierdził, że jego barwna flanelowa koszula i spodnie kupione w promocji całkowicie nasiąknęły wodą, która ściekała po odzieży na trawę. Od razu w głowie emeryta zrodziły się kłopotliwe myśli. Jak on teraz wróci taki mokry do domu?
Przecież zamoczy cały autobus. A może kierowca w ogóle go nie wpuści do środka?

Rozważania te wkrótce stały się mało istotne. Napastliwy juror zdał sobie bowiem sprawę, że to z jego winy Protazy wylądował w wodzie. Zaraz przyniósł ze swego samochodu duży koc, którym owinął drżącego z zimna emeryta i zaproponował mu odwiezienie do domu.
Protazy musiał wcześniej zdjąć przemoczoną koszulę i spodnie. Jego jedynym okryciem był więc koc, który podtrzymywał jedną ręką, a w drugiej trzymał zamoczone ubranie.

Ten niezwykły dzień zakończył, siedząc przed telewizorem w piżamie. Na balkonie suszyła się koszula i spodnie. Oby tylko wyschły do jutrzejszego poranka!

Andrzej Wróblewski