OPOWIEŚĆ DWUDZIESTA DZIEWIĄTA – EMERYT I ZAKŁAD PRACY

Emeryt Protazy rozstał się ze swym zakładem pracy ładne parę lat temu, kiedy udał się na zasłużony odpoczynek. Przez ten okres nie utrzymywał żadnych kontaktów z osobami, z jakimi pracował. Odzwyczaił się też od trybu dnia pracy, który miał inny rozkład niż obecnie.
W pamięci zatarły mu się już obrazy służbowych pomieszczeń, biurek i szaf, segregatorów, kartek i innych drobnych akcesoriów biurowych. Zresztą, będąc na emeryturze nie musiał wcale o tym myśleć ani też przejmować się bieżącymi sprawami firmy.

Nic więc dziwnego, że gdy pewnego dnia znalazł w skrzynce pocztowej pismo ze swojego byłego zakładu pracy, poczuł się co najmniej zagrożony i rozmyślał o celu przysłania tego pisma.
– Dlaczego teraz, po tylu latach, mój były pracodawca sobie o mnie przypomniał? Czego jeszcze żąda? Przecież rozliczyłem się ze wszystkiego. A może chce mnie ponownie zatrudnić? Nie, to niemożliwe. Przecież przez tyle lat wiele się zmieniło. W czasie mojej pracy nikt nie myślał o komputerach, a teraz? Bez tego ani rusz. A te wszystkie smartfony, komórki i inne wymysły. Przecież ja nie mam o tym zielonego pojęcia. Zresztą, po co mi one?
I tak sobie daję radę bez nich.

Zmagając się z natrętnymi myślami Protazy wszedł do mieszkania i natychmiast otworzył kopertę. Owszem, było tam pismo z jego byłego zakładu pracy, ale nie dotyczyło on ani zatrudnienia, ani żadnych roszczeń pod jego adresem. Zawarta tam była informacja, że w firmie powstaje koło emerytów i że jest zaproszony na jego inauguracyjne spotkanie.

Protazy nie mógł się powstrzymać od zdziwienia. Czuł się zaskoczony tym, że jeszcze ktoś o nim pamięta. Tyle lat żył w izolacji od byłych współpracowników i nie pokazywał się w miejscu pracy.
Zaraz więc zaczął zmagać się nowymi dręczącymi myślami. Czy powinien tam iść, czy nie? Właściwie to nie powinien, bo może będą mu zarzucać, że od lat nie dawał sygnału życia.
Z drugiej jednak strony sam fakt otrzymania pisma takiej treści świadczy o tym, że jednak coś jeszcze znaczy i nie byłoby wskazane odrzucenie tej propozycji.
Po długim namyśle przeważyła jednak ta druga wersja. Istotnie, odrzucenie takiej propozycji byłoby niezbyt eleganckie i sugerowałoby, że Protazy lekceważy byłych współpracowników.

Nazajutrz, jak zwykle w przypadków szczególnych akcji, rozpoczął niezbędne przygotowania. Wyjął, jak to bywa w takich razach, z szafy reprezentacyjny, trzydziestoletni garnitur. Dokładnie sprawdził jego stan i stwierdził, że musi go oczyścić z drobnych pyłków, jakie gdzieniegdzie zauważył. W tym celu wyjął swą sprawdzoną od lat szczotkę do ubrania. Wyszedł na balkon i starannie strzepnął pyłki z garnituru. Następnie wyjął nieodłączne elementy ubrania, czyli różową koszulę i niebieski krawat w zielone grochy. Wypastował też swoje wiekowe buty na skórzanym obcasie. Tak starannie ubrany wziął ze sobą otrzymane pismo i mocno podekscytowany wyszedł z domu, aby udać się do byłego zakładu pracy.

Znów znalazł się w sytuacji, która naruszała jego od lat ukształtowany porządek dnia codziennego, emerytalnego żywota. Mocno zdenerwowany wykazał się jednak hartem ducha i po krótkiej podróży autobusem znalazł się przy wejściu do budynku.
– Pan do kogo? – zaczepił go portier na progu.
– No, proszę – pomyślał Protazy – już mnie nie poznają. Zapomnieli, że przed laty tu pracowałem, Zresztą tego portiera też jakoś sobie nie przypominam.
– Proszę pana – rzekł Protazy do portiera – otrzymałem pismo w sprawie zebrania koła emerytów.
– A, jak tak, to proszę iść tym korytarzem do sali konferencyjnej – odparł portier.
– Tym korytarzem? Przecież zawsze prowadził on do stołówki. To teraz jest tam sala konferencyjna – zdziwił się Protazy.
– Jak pan widzi, świat się zmienia to i firma też – wyjaśniał portier.
– No dobrze – odpowiedział Protazy – właściwie nie byłem tu od lat, a przecież nic nie trwa wiecznie.

Nastrój Protazego wyraźnie się poprawił, gdy wszedł do sali. Rozpoznał nagle wielu byłych kolegów i koleżanek. Co prawda, lat im trochę przybyło i niejedna głowa posiwiała, ale przecież człowiek zachowuje rysy twarzy. Współpracownicy też rozpoznali emeryta.
– Protazy, tyle lat, dlaczego nie dawałeś żadnego znaku życia? – pytali niecierpliwie.
– A, jakoś nie było okazji – tłumaczył się Protazy – zresztą, nie chciałem zakłócać spokoju na waszym nowym etapie życia.

Wymiana zdań trwała jeszcze kilka minut. Przerwał ją donośny głos dyrektora . On też był dla Protazego osobą nieznaną. Widocznie i na tym stanowisku zaszły zmiany. Dyrektor powiadomił zebranych, że podjęto decyzję o założeniu w firmie koła emerytów. Dyrekcja chce rozwinąć działalność socjalną i stworzyć fundusz na wspomaganie organizacji byłych pracowników. Głównym punktem zebrania ma być wybór przewodniczącego koła. Dyrektor objął tymczasowe przewodnictwo zebrania i zaproponował, aby zebrani zgłosili kandydatury na to stanowisko.

Padały różne propozycje. W pewnej chwili Protazy, który zajął strategiczne stanowisko w ostatnim rzędzie siedzeń przy ścianie, usłyszał swoje dane osobowe.
Poczuł, jakby nagle nadciągnęła jakaś burza i piorun uderzył obok niego. Dreszcz, jaki przeszył w tym momencie całe jego wątłe ciało, omal nie doprowadził go do utraty przytomności. Zachwiał się na krześle, ale na szczęście siedział przy ścianie, która uchroniła go przed upadkiem.
W pierwszym odruchu chciał zaprotestować, ale w tym momencie dyrektor skomplikował jego działania. Stwierdził bowiem, że na razie nie ma mowy o rezygnacji z kandydowania. Najpierw trzeba przeprowadzić głosowanie, a dopiero potem będą rozpatrywane różne inne kwestie.

Po takim oświadczeniu wszyscy zebrani otrzymali kartki, na których należało wpisać imię kandydata na przewodniczącego koła. Po upływie pół godziny dyrektor w towarzystwie dwóch wybranych z grona emerytów osób udał się do innego pomieszczenia, aby przeliczyć głosy.
W ciągu kolejnych piętnastu minut dyrektor i towarzyszące mu osoby wróciły na salę i podały wyniki glosowania. Wynikało z nich, że najwięcej głosów otrzymał Protazy!

Tego już zszokowany emeryt nie mógł wytrzymać. Ponieważ siedział w ostatnim rzędzie, delikatnie odsunął krzesło do tyłu i za plecami zgromadzonych wymknął się z sali. Szybko wyszedł z budynku firmy na przystanek autobusowy.
– Co? Ja? Ja miałbym być przewodniczącym koła emerytów? – zadawał sobie w myślach pytania – Jak ja bym sobie z tym poradził? Przecież nie mógłbym już spędzać beztrosko czasu w swoich czterech ścianach. Nie, nie, ja się do tego nie nadaję. Niech sobie szybko wybiorą innego przewodniczącego. Je nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Przecież bym się skompromitował na całego. Na pewno bym sobie nie poradził. A gdybym tak komuś się naraził, to miałbym dodatkowe wyrzuty sumienia, że komuś zaszkodziłem. Nie, ja do takiej działalności się nie nadaję.

Protazy stał na przystanku i toczył intensywną bitwę z myślami, które rodziły się, jak grzyby po deszczu w jego skołowanej głowie.
Tymczasem na sali konferencyjnej zapanowało zaskoczenie. Nikt nie zauważył zniknięcia Protazego. W rezultacie przewodniczącym została następna po Protazym osoba pod względem ilości otrzymanych głosów.
Protazy był już jednak w autobusie , którym zmierzał do miejsca swego azylu, jakim były cztery ściany jego mieszkania.
Uznał, że lepiej jednak będzie zachować wyciszony tryb życia z daleka od towarzystwa.

Jedyne, co mu pozostawało, to upranie różowej koszuli, która po wpływem emocji nieco się zapociła.

Andrzej Wróblewski