Historia wypieku kiszki ziemniaczanej – rymem spisana

Już od rana rwetes tu nie byle jaki
– dzisiaj piec się będzie kiszkę ziemniaczaną.
Nie wystarczy tylko zetrzeć nań ziemniaki,
bo moc pracy przy tym. No i wielki raban!

Dzieci za dnia posyłano do piwnicy.
– takiej, co to była w kuchni pod podłogą.
Sprytnie otwierały się drewniane drzwiczki,
dziatwa szybko nawrzucała w kosz kartofli.

A rodzice wczoraj cały wieczór zgodnie
na dwa noże moc ziemniaków obierali.
Potem myli je w miednicy z zimną wodą,
opłukane – przekładali na noc w wiadro.

Rano mama wnet się z tarciem uwijała,
w zręcznych dłoniach tarka wyprawiała harce.
Choć mistrzynią w tej czynności obwołana,
czasem… krew pociekła z poranionych palców!

Tata niósł z komórki płat zmarzłej słoniny
(a najlepiej, jeśli mięsem przerastanej).
Taka łatwiej w zgrabną kostkę się kroiła,
na patelni wyczyniając dziki taniec!

Zapach niósł się i przedwcześnie drażnił nosy,
głodomorkom poprzewiercał na wskroś brzuchy.
Warto jednak było czekać na smakołyk,
bo apetyt wzmógł się jeszcze nam, łasuchom.

Gdy już miazgi ziemniaczanej cała miarka
– pora, aby dodać mąki, soli, pieprzu.
A na koniec wlać stopione z tłuszczem skwarki,
żeby danie było syte i smaczniejsze.

Napełnianie flaków masą kartoflaną
też nieproste – trzeba było znać technikę.
W grube łyżką się nadzienie nalewało,
rurką-tubką napełniało się jelita.

Brzegi kiszki napełnionej startym farszem
należało jeszcze związać jak należy
– nitką mocną, ze lnu, na ten cel specjalną.
Jeden trzymał, drugi wiązał mocno brzegi.

Obłe i pękate, już naszykowane,
grubą igłą kiszki nakłuwano nieco
i na blaszkach układano je rzędami,
by nie popękały w zbyt rozgrzanym piecu.

Dzisiaj kiszka ziemniaczana to rarytas,
co ozdobą na… weselnych stołach!
Jest atrakcją na jarmarkach i piknikach.
A ja tamtą, z domowego pieca wolę…

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok