Tomasz Jakimiuk, hulajnogą i autostopem, wybrał się na samotną wyprawę z Podlasia do Chin przez Ukrainę, Rosję i Mongolię. Swoją podróż zakończył w Tybecie chińskim. Najbliżsi odradzali mu, sugerując, że tak daleka wyprawa jest niebezpieczna. Nie posłuchał ich i wyjechał. W 105 dni pokonał 85.153 km. “Dostrzeganie tego, co jest niedostrzegalne i poznawanie ludzi, o których się niewiele wie”, to był jego cel w podróży.

Przez Ukrainę i Rosję przejechał autostopem. Najczęściej podwozili go kierowcy tirów. Po drodze zatrzymywał się na posiłki i noclegi. Wszędzie spotykał gościnnych ludzi. Nie miał problemów z porozumiewaniem się, bo biegle mówi po rosyjsku i angielsku. W Rosji miał tylko wizę na jeden miesiąc. Musiał przejechać Syberię, żeby dotrzeć do Mongolii. Podróż tę określił jako niesamowitą przygodę. Za Uralem czekała na niego tajga, błoto i pustkowie. A że musiał przecież gdzieś spać, rozbijał swój mały namiot w miejscach bardziej bezpiecznych, bo nie chciał się spotkać z niedźwiedziami, które tam żyją.

Na Syberii nie ma zakładów, gdzie okoliczni mieszkańcy mogliby znaleźć pracę. Ludzie utrzymują się z tego, co daje im natura. Poznał tam sposób wytwarzania masła z orzeszków cedrowych.

Kilka dni spędził nad największym jeziorem świata – Bajkałem. Woda w nim jest bardzo czysta i bogata w ryby. Do jeziora wpływa trzysta trzydzieści sześć rzek a tylko jedna wypływa – Ankara. Żyją tam foki, ale nie udało mu się ich zobaczyć. Spotkał szamana i rozmawiał z nim, mimo, że okoliczni mieszkańcy przestrzegali go przed kontaktem z czarownikiem, bo rzuca na ludzi klątwę. Miło wspomina taksówkarza, który podwiózł go za darmo i zaśpiewał mu rosyjskie ballady, akompaniując sobie przy tym na gitarze.

Mongolia

Kiedy znalazł się na terenie Mongolii, musiał czekać osiem godzin, bo nie przejeżdżał żaden samochód. Dookoła widział tylko niekończący się step. Wreszcie doczekał się samochodu i znalazł się w typowej mongolskiej rodzinie, zajmującej się wypasaniem owiec. Niektórzy pasterze mają drewniane domy, w których mieszkają po zakończonym sezonie wypasu. Większość roku spędzają na stepie, żyjąc w gerach, przypominających wyglądem jurty.

Gery mają drewniany szkielet, a poszczególne jego elementy połączone są owczymi ścięgnami. Szkielety obłożone są sprasowaną sierścią zwierzęcą. Kominy ger w czasie deszczu chowane są do środka. Wyposażenie wewnątrz namiotu jest skromne. Mają tam posłania do spania, ułożone na ziemi, małą szafkę na podstawowe produkty spożywcze i stojak ze skóry cielęcej, w którym przechowują kumys. Jest to sfermentowane mleko końskie o zawartości alkoholu od 1 do 3 %. Zanim alkohol powstanie, trzeba mleko mieszać przez kilka godzin. Kumys pije się niewielkimi łykami. Nasz podróżnik nie wiedział o tym i wypił całą zawartość kubka, a potem miał kaca. Do alkoholu serwuje się ser i ugotowane baranie mięso. Duże porcje mięsa podają gościowi, trzymając je w obu dłoniach. Tym gestem wyrażają swój szacunek dla niego. Przestrzegają zwyczaju, że kubek lub miska muszą być zawsze pełne, bo to wróży im dostatek. Bogatsi Mongołowie mają przy swoich namiotach anteny satelitarne, panele słoneczne i akumulatory, z których czerpią prąd. Swój dobytek przewożą na niewielkich samochodach. Mają też małe motocykle.

W Mongolii nie można wchodzić na szczyty gór, bo są one zarezerwowane dla bogów. Są to święte miejsca. U podnóża gór mieszkańcy składają dary w postaci jedzenia, co ma zapewnić im dostatek. Krajobraz tego malowniczego państwa stanowią głównie stepy i góry.

Stolica kraju Ułan Bator jest mieszanką miasta i wsi. W centrum piętrowe domy, a po brzegach małe chałupki. W sklepach jest dużo produktów spożywczych, pochodzących z Polski, bo przemysł tego kraju jest niewielki.Trudno porozumieć się z mieszkańcami stolicy. Nie znają ani języka rosyjskiego. jak ludzie z północnej Mongolii, ani angielskiego. Ale od czego są ręce?

W Ułan Bator podlaski podróżnik spotkał turystę z Holandii. Kiedy skończyły się im pieniądze, zrobili mieszkańcowi stolicy meble ogrodowe, z drewnianych palet i fontannę.

Jest takie powiedzenie w Mongolii: “Ty dajesz coś od siebie i on daje też coś od siebie”. Za tę pracę dostali godziwe wynagrodzenie i zaproszenie do parku narodowego, gdzie jeszcze żyją dziko konie Przewalskiego. Na pustyni widzieli wielbłądy. Tam spotkali pochodzącego z Polski Grześka. Pobyt w tym gościnnym kraju trwał cały miesiąc.

Postanowili pojechać do Pekinu autostopem, bo nie mogli się dogadać z żadnym kierowcą, żeby ich zawiózł. Pokonanie 500 km zajęło im kilka dni.

Chiny

Pekin ma 9 mln mieszkańców. Duże wrażenie na naszym podróżniku wywarli kreatywni Chińczycy. Nie czekają na mannę z nieba, starają się coś robić, żeby mieć pieniądze. Sprzedają zahibernowane bukiety kwiatów, czyszczą na ulicy buty. W klatkach przywożą świerszcze, umieszczają je potem w kubkach z wodą, poruszają je patyczkami, żeby wydawały piękne dźwięki. Na ulicznych bazarach można kupić strzygi, skorupiaki a nawet ugotowane, upierzone pisklaki. Produkty te kupują ubodzy ludzie. Wyeksponowany na stolikach towar zachwyca turystów.

Starsi ludzie siedzą przy ulicy po kilkanaście godzin dziennie i grają w karty, szachy lub rozmawiają.

Z powodu nieznajomości angielskiego przez mieszkańców Pekinu, często dochodziło do komicznych nieporozumień. Kiedy nasz podróżnik prosił o danie bez dodatku chili, dostawał właśnie z chili. Zamówiona miska z ryżem okazała się herbatą.

Podróżnicy postanowili zobaczyć słynny Mur Chiński. Wejście na niego kosztowałoby równowartość 250 złotych. Wchodzili na górę zakazanym wejściem i łamali prawo. Wejście to nazwali spacerem w chmurach z hulajnogą i całym swoim bagażem. W linii prostej było to 8 kilometrów, ale przeszli dwadzieścia. Droga prowadziła w górę i w dół. Kiedy zeszli na dół, wzbudzili ogromne zainteresowanie miejscowych. Podchodzili, stali, przyglądając się przybyszom nawet po kilkanaście minut, dotykali ich włosów. Byli jednak ufni i gościnni. Poczęstowali gości stuletnim jajkiem. wikipedia.org

Po kilku dniach wędrowcy postanowili wybrać się do Tybetu, bo to był główny cel ich podróży po Chinach.

Tybet

W Tybecie chińskim oglądali świątynie i podpatrywali mnichów, grających w jakieś nieznane gierki. Dużym zaskoczeniem był widok kobiet pracujących na budowie. Wykonywały one bardzo ciężką, fizyczną pracę. Podglądali grupę ludzi kręcących młynki. Młynek wykonany jest ze stopu dwudziestu metali. Kiedy się nim kręci i porusza specjalnym patyczkiem, wydaje piękne, dźwięki o różnej częstotliwości.

Podczas spotkania z podróżnikiem mieliśmy okazję posłuchać tych dźwięków.

Obejrzeliśmy też fragment filmu z pogrzebu według obrządku tybetańskiego. W rejonach górzystych Tybetu ziemia w głębokich warstwach jest zamarznięta. Podczas odwilży i ulewnego deszczu pochowane zwłoki wypływały na powierzchnię. Dlatego Tybetańczycy ćwiartują zwłoki, a krążące sępy chwytają je i odlatują. Mieszkańcy tych ziem uznają, że jeśli ptak zje to ciało, to jego dusza szybciej uniesie się do nieba.

Kiedy skończyły się pieniądze, zarobione przy wykonaniu fontanny i mebli, nasz podróżnik kupił harmonijkę ustną i razem z poznanymi niedawno młodymi ludźmi z Singapuru i Władywostoku, grał na ulicy. Za cztery godziny grania zarobił 40 złotych. To było niezapomniane doznanie, gdyż nigdy wcześniej tego nie robił.

Wyprawa dobiegła końca. Zostały piękne zdjęcia i wspomnienia.

Przed wyprawą bliscy i znajomi mówili: “Nie da się tego zrealizować, to nie jest możliwe”.

Jednak wyprawa się udała. Spełniło się wielkie marzenie Tomasza Jakimiuka – podlasianina.  

 

 

                                                                     Teresa Rafałowska i Lija Półjanowska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok