_
***
Zaczęło się
jak w bajce
ona lat osiemnaście
poznała jego
starszego
dwudziestoczteroletniego
nie wierzyła
nie chciała
że to na zawsze
bała się
to dwa światy
– myślała
ich inność
udowadniała
ale
pokonana uczuciem
jego wyznaniami
oszołomiona
pocałunkami
miłość uznała
i sama
obdarzała
czym miała
wprowadził
w dorosłość
w powagę
już miała
odwagę
zostać żoną
poślubioną
potem
jak zawsze
jak wszędzie
różnie było
i będzie
ale tamta
magiczna nić
nie pęka
choć los
nieraz kwęka
narzeka
ona
ciągle czeka
na cuda
może im się uda
miłość
odrestaurować
nowy Raj
zbudować…
Zaistniałam
Dobrze, że mnie wymyśliłeś,
tak fajnie było zaistnieć,
szalem czułości okryłeś,
było tak ciepło i ślicznie…
Ujrzałam siebie w twych oczach
bo dotąd mnie jakby nie było,
przeszyła mnie igła rozkoszy
a serce radośniej zabiło.
Patrzę w te oczy – do głębi
tak jak w najświętsze zwierciadło
i tylko niepokój mnie gnębi
– czy w sidła miłości wpadłam?
Piękna się widzę w tym lustrze,
śliczna dziewczyna, istne cudo
drżą nabrzmiałe tęsknotą usta,
czy nie jest to wszystko ułuda?
Nie prysło jednak – bańka mydlana
i z wiatrem nie uleciało,
serce – sercu darować chciało
zgodny rytm i z dwu – jedno ciało.
Veni Creator w kościele zagrali
biała suknia, welon, obrączki
a myśmy przed ołtarzem stali,
przysięgaliśmy nierozłączność.
Teraz życie się toczy zwyczajnie,
najczęściej w utartych koleinach,
czasem źle, smutno, zaraz fajnie,
ale dobrze, ze zaistniała wtedy dziewczyna…
nasza miłość
magiczna
magnetyczna
gorąca
karmiczna
toksyczna
niegasnąca
romantyczna
różowa
niebieska
słodka
gorzka
królewska
złota czasem
a nieraz srebrna
wiosna latem
nam potrzebna
miłość deszczowa
miłość śniegowa
po prostu
odlotowa
słoneczna
wietrzna
i mgielna
nasza miłość
nieśmiertelna
śmierć jej też
nie pokonała
bo to miłość
doskonała
Obrączki
obrączki
kółeczka nadziei
nie trzeba wiele
liczy sie jedność serc
i masz co chcesz
niektórzy twierdzą
najmniejsze na świecie kajdany
ale tak myślą
nie-zakochani
obrączki
złote krążki
rozłączyć czasem trzeba
nieraz rozkaz na ich rozcięcie
przychodzi z góry
z nieba…
czasem mam ochotę
dwie razem ponosić
gdy zabrakło ręki drugiej
co począć ze złotym kółkiem…
ich podróż
każda podróż
ma początek
stanęli razem na starcie
serce przy sercu
dusza z duszą splecione w warkocz
jak dwie świece
połączone wspólnym płomieniem
na progu leżały obrączki
wzięli je za świadków miłości
oddali sobie nawzajem wszystko
ciała serca i dusze
czasem potykali się o nieznane
padali
kłócili i przepraszali
jednak się podnosili
zapalili tysiąc lamp
setki sukien pobrudzili
przeczytali miliony stron
zjedli kosze chlebów i dzbany malin
dzieci wychowali…
nagle
jeden płomień zgasł
płacz
czy to koniec podróży
nie!
dalej sama iść musi
z górki pod górę
do mety
aby postawić końcową kropkę
spogląda w niebo wysoko
gdy zobaczy jasną gwiazdę
wyniesie się do niego
do tego punktu świetlistego
on będzie przysłowiową kropką
ich wspólnym amen…
gdy oboje znajdą się tam
wtedy i jej podróż się skończy
i tak
kres początkiem się stanie
gdy ich ponowne nastąpi spotkanie…
Bernadyna Łuczaj