Dobry sąsiad to skarb. Zabrakło ci cukru, soli, mydła? Wysiadła ładowarka, zepsuł się mikser? Albo potrzebujesz na kilka chwil opieki do dziecka? Doskwiera ci samotność i nie masz z kim pogadać? Kto wtedy ratuje w potrzebie? Oczywiście sąsiedzi!

Nie da się żyć bez sąsiedzkiej pomocy. Dokuczliwe sąsiedztwo to coś, czego nie życzy się nikomu. A wy jakich macie sąsiadów? Bo ja miałam szczęście. Zawsze trafiałam wyłącznie na tych życzliwych.

Na pewno większość z nas pamięta piosenkę, śpiewaną w na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku przez Alibabki, do tekstu Agnieszki Osieckiej „Jak dobrze mieć sąsiada”. W jej słowach zawiera się cały sekret dobrosąsiedztwa.

Budynek mieszkalny

Jak dobrze mieć sąsiada,
jak dobrze mieć sąsiada –
on wiosną się uśmiechnie,
jesienią zagada,
a zimą ci pomoże
przy węglu i przy koksie
i sama nie wiesz kiedy
ułoży wam rok się

25 maja obchodzimy Europejski Dzień Sąsiada, ustanowiony w 2000 roku z inicjatywy Europejskiej Federacji dla Lokalnej Solidarności. Słusznie zwrócono uwagę na negatywny fakt osłabiania się więzi społecznych oraz potrzebę większego integrowania się z sąsiadami oraz lepszego ich poznawania. Dzień Sąsiada powinien być zauważony i celebrowany zwłaszcza na poziomie lokalnym, najbliższym. Do czego zachęcam szczególnie w Dniu Sąsiada.

Sąsiad zza płota 

Pierwsi sąsiedzi

Moi pierwsi sąsiedzi to ludzie z małej wioski w pobliżu Brańska – życzliwi i uczynni. Nie potrafię wyliczyć dobra, jakiego doświadczała moja rodzina od sąsiadów. Poczynając od wzajemnego pożyczania sobie wszystkiego, czego akurat zabrakło, aż po pomoc przy ciężkich pracach polowych i w obejściu. Wtedy było to naturalne i oczywiste. Mówiło się, że z sąsiadami trzeba żyć nawet lepiej niż z rodziną, bo ci pierwsi zawsze są najbliżej nas. Właśnie dlatego moi rodzice tak bardzo liczyli się z sąsiadami, że na chrzestnych swoich dzieci obierali często sąsiadów. Tamci starzy sąsiedzi, kiedy tylko latem znajdę się na wsi, przychodzą zaraz w odwiedziny. Nie tylko by spotkać się i wymienić nowinki, ale obowiązkowo coś przynieść z własnego ogrodu, sadu, czy od hodowanych kurek czy krówek. Kocham ich teraz jeszcze większą miłością niż kiedyś, przed laty, gdy byłam dzieckiem. 

Sąsiedzi z czasów studenckich

Sąsiadki-akademik_wspólne-wieczory

Kiedy wyjechałam na studia, sąsiadami stali się po prostu mieszkańcy pobliskich pokojów w akademiku. W sumie zamieszkiwałam w trzech różnych akademikach, co roku w innym pokoju. Prawie zawsze stosunki z lokatorami „zza ściany” były bardzo dobre. Inaczej sobie tego nie wyobrażam. Młodzi ludzie potrzebowali różnych rzeczy. A tutaj wszystko można było pożyczyć czy wymienić, także pieniądze. Dobrze więc było wiedzieć, do kogo można się udać jak w dym. Na brak integracji w domach studenta nikt nie mógł narzekać. A do drzwi sąsiedzkich wypadało zapukać o każdej porze dnia i nocy. Z sąsiadami można się było pouczyć, ale i poplotkować. Robić wspólnie pranie w łazience, ale i popijać kawę czy coś mocniejszego. W zasadzie wszystko, co komu przyszło do głowy. I przychodziło, a jakże. Kiedyś ktoś porównywał życie w akademiku do… kołchozu. Może i miał trochę racji, ale… jakże to było piękne!

Wszystko, co dobre, szybko przemija. Tak oto przemknęło moje dzieciństwo i młodość. Po skończeniu studiów podjęłam pierwszą pracę zawodową w miasteczku, którego w ogóle nie znałam. Okres mieszkania na stancjach pominę, bo wtedy z samej zasady sąsiadami byli gospodarze domu. I to do nich zwracało się o pożyczkę czy jakąkolwiek pomoc.

Sąsiedzi z okresu pracy zawodowej

Po czterech latach otrzymałam pierwszy przydział na lokal mieszkalny. Celowo użyłam tego określenia, bo z mieszkaniem zbyt wiele to wspólnego nie miało. Ot, pokój na poddaszu o powierzchni 12 metrów kwadratowych. Skośne sklepienie, okno pod sufitem, do którego można było dosięgnąć tylko stając na krześle, ale nie wyjrzeć! Zlew z zimną wodą, piec kaflowy na grzałkę elektryczną. I obskurne, wspólne z innymi, WC w korytarzu. A ja i tak byłam szczęśliwa, że nareszcie na swoim. 

Kto by pomyślał, że właśnie na tym strychu starego bloku spotkam najlepszą sąsiadkę w swoim życiu? Bożena była samotną matką z małym dzieckiem. Bardzo szybko zwykłe sąsiedztwo zamieniło się w bliską znajomość, a potem przerodziło się w przyjaźń. Przesiadywałyśmy u siebie bez przerwy. Pomagałyśmy we wszystkim, wiedziałyśmy o sobie wszystko. Znałyśmy swoje rodziny, uczestniczyłyśmy w rodzinnych uroczystościach. Patrzyłam jak rośnie jej synek i uczestniczyłam w jego wychowaniu. Potem byłam dumna z jego szkolnych osiągnięć, towarzyszyłam w wyborze studiów. Bo choć Bożenka po czterech latach dostała lepsze mieszkanie w sąsiednim bloku, nie zaniechałyśmy kontaktów. Bywałyśmy u siebie po kilka razy w tygodniu. Po kolejnych czterech latach ja otrzymałam mieszkanie w Domu Nauczyciela. Było już nieco dalej, ale przecież cały Węgrów jest mały, więc i to żadna odległość. Oczywiście przyjaźniłyśmy się nadal, ale to już nie było sąsiedztwo. 

Pod oknem sąsiadki Ali w Węgrowie

W nowym miejscu sąsiadami byli wyłącznie ludzie tej samej co i ja profesji. Oni wprowadzili się tutaj przed wieloma laty i znali doskonale, ja byłam nowa. Jak zauważyłam, istniały już pomiędzy lokatorami jakieś bliższe związki, wzajemne zapraszanie się. Ja od początku do końca swego zamieszkiwania wśród belfrów, to jest prawie przez 23 lata, starałam się utrzymać dystans. Wszyscy byli dla mnie sympatyczni i życzliwi, ale z żadną z osób czy rodzin nie wchodziłam w bliższe relacje. Pogaduszki przed domem czy na klatce, krótkie odwiedziny w potrzebie. 

Zapewniam jednak, że do którychkolwiek drzwi bym nie zapukała, zawsze otrzymywałam pomoc. Jeśli chodzi o pożyczanie, to raz zdarzyło mi się nawet prosić sąsiadkę o kartofle na obiad dla kilku osób, gdy nagle odwiedzili mnie niezapowiedziani goście. Sąsiad zaś nigdy nie odmówił drobnych napraw. Kiedy byłam po operacji, sprzątali klatkę, gdy wypadał mój dyżur. No i sąsiedzi lubili moją sunię Daisy. Szczególną miłością darzyli ją pani Jadzia i pan Andrzej, którzy się też moim pieskiem w razie potrzeby opiekowali, za co winna im jestem podziękowanie. Mieszkańcy tego domu to wspaniali węgrowscy pedagodzy, którzy dziś są już nauczycielami emerytowanymi. Niestety, od mojego wyjazdu stamtąd zmarło ich już kilkoro. Wszystkich ich zachowam na zawsze we wdzięcznej pamięci.

Obecni sąsiedzi

U drzwi sąsiadki

W 2015 roku przeprowadziłam się do Białegostoku. To wielka zmiana w życiu. Zamieszkałam w wieżowcu, gdzie ludzie są w większości anonimowi. Do najbliższej sąsiadki czasem zapukam, głównie w kwestii odbioru przesyłki od kuriera w czasie mojej nieobecności. Gdy nagle czegoś zabraknie, to mam siostrę mieszkającą tylko dwa piętra nade mną. Lepsze sąsiedztwo trudno wymarzyć. Z niektórymi mieszkańcami mojego wysokościowca łączy mnie inna więź, dotycząca właścicieli piesków. Spotkaliśmy się na podwórku z naszymi czworonogami, ale z nielicznymi znamy się bliżej. Z takimi sąsiadami najczęściej rozmawia się o pupilach. Warto jednak pielęgnować każde sąsiedztwo, bo zawsze może zdarzyć się, że:

Pożyczy ci zapałki,
pół masła, kilo soli,
wysłucha twoich zwierzeń,
choć głowa go boli,

[…]

Gdy furę zmartwień, kłopotów masz huk,
do drzwi sąsiada zapukaj – puk, puk.
Gdy spotkasz w progu na drodze swej tłum,
do drzwi sąsiada zapukaj – bum, bum
Agnieszka Osiecka – Jak dobrze mieć sąsiada – Piosenki po polsku, teksty, tłumaczenia (popolsku24.pl)

(zdjęcia z archiwum autorki)

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok