Zwykło się mawiać, że przysłowia są mądrością narodów. Jest w tym wiele racji. Najobfitsze ich źródło pochodzi z tak zwanej mądrości ludowej. To, co wynieśli ludzie prości z bezpośredniej obserwacji przyrody i życia, jest bezcenne. Ich wieloletnie, a nawet wielowiekowe doświadczenia powtarzających się zjawisk oraz wnioski stąd płynące, to nie zabobon czy ciemnota. Przeciwnie, to zbiorowa mądrość.

W dzieciństwie zawsze towarzyszyły mi przysłowia ludowe i porzekadła. Dotyczyły one pór roku, świąt kościelnych, patronów, a także niemal wszystkich obszarów życia codziennego. Ludzie na wsi tłumaczyli w ten sposób i przybliżali sobie wiedzę o świecie. Moja mama miała ich mnóstwo w zanadrzu i sypała takimi powiedzonkami jak z rękawa. Po niedługim czasie znaliśmy je na pamięć, a wiele z nich powtarzamy w rodzinie do dzisiaj. Teraz, gdy jej zabrakło, za wszelką cenę staramy się je przypominać i utrwalać, aby ocalić od zapomnienia.

Święta Anna – kolorowy witraż w oknie kościoła

Najwięcej przysłów związanych było ze świętami katolickimi, znanymi imionami oraz porami roku. Pierwszym zwiastunem jesieni (w środku lata!) było już od 26 lipca często powtarzane powiedzonko, że „Od świętej Anki zimne wieczory i zimne poranki”. Znane było wszystkim, nawet najmłodszym, członkom rodziny. Wprawdzie świtem nikt z dziatwy na dwór się nie wyrywał, ale znaczyło to, że po upalnym dniu pod wieczór należało się dodatkowo przyodziać. Tę datę znaliśmy dobrze i nie sposób było o niej zapomnieć, albowiem w sąsiedniej parafii Wyszki był obchodzony odpust św. Anny, a tam mieszkała aż trójka rodzeństwa mamy. Każdy odpust był przez nas tak bardzo oczekiwany, że przysłowie zapamiętaliśmy z łatwością, a pamiętane oraz powtarzane jest do dziś. Gdy tylko w końcówce lipca zaciągnie chłodem pod wieczór, natychmiast ktoś przywołuje znane porzekadło. Jest też i inne, nieco mniej znane i bardziej pesymistyczne, a oznajmiające, że „Anna to już jesienna panna”. 

Każdego roku ciągnęliśmy furmanką na odpust św. Anny. Następny, na który się udawaliśmy, to odpust Przemienienia Pańskiego (6 sierpnia) w Kaplicy w Pulszach. Siostry mamy przynależały do tej świątyni i to do nich w gościnę wtedy obowiązkowo jeździliśmy. Przerażało nas wtedy porzekadło mówiące, że „W Przemienienie Pańskie są burze szatańskie”. Baliśmy się bardzo burz, a ponadto niweczyły one tak oczekiwany wyjazd. Jednego roku burza była iście „szatańska”. Grzmoty i pioruny waliły przez całą noc, poprzedzającą o dwie doby datę odpustu. Prawie w ogóle nie spaliśmy. Wichura powaliła wiele drzew, a co gorsza ogromna ilość opadów spowodowała zerwanie wielu mostów i mostków w całej okolicy. Nazajutrz jeździliśmy rowerami do sąsiednich miejscowości, by z ogromnym żalem i zawodem stwierdzić, iż nieprzejezdne są wszystkie znane trasy dojazdu do kaplicy w Pulszach. Zalane i podmyte drogi oraz zarwane mosty pozbawiły nas nadziei na tak oczekiwaną atrakcję. Jednocześnie dowodziło to, że przysłowia potrafią się brutalnie sprawdzać. 

Święty Roch – wielobarwny witraż w kościele

16 sierpnia w Kościele Katolickim obchodzony jest dzień świętego Rocha. Odpust odbywał się również i w naszej rodzinnej parafii, i w niedalekich Boćkach. Co ciekawsze, to rzadkie imię nosił nasz kolega z podstawówki. Wprawdzie mówiliśmy mu Andrzej, bo tak miał na drugie, ale spokoju z Rochem nie miał, bo niezwykle oficjalny w zwracaniu się do uczniów matematyk na naszego Andrzeja wołał wyłącznie Roch. Nie mogło więc zabraknąć przysłów z nim związanych. Choć to tak zwany „święty od zarazy”, to tradycyjnie z jego osobą związane są inne porzekadła. Prawdopodobnie dlatego, że odnoszą się bezpośrednio do zapewnienia bytu. Oto i znane mi przysłowia: „Na święty Roch w stodole groch” oraz to mówiące, że „Od świętego Rocha na pole już socha”. Tutaj jesień zaczyna wkraczać wyraźnie – jest po żniwach, zboża w stodole, czas na orkę pól po zbiorach.

Ale to była zaledwie zapowiedź jesieni, bo tak naprawdę lato jeszcze trwało na całego. Jesienią rozpoczynało się na wsi chodzenie na tak zwane wieczorynki, czyli wizyty sąsiedzkie połączone z pogaduszkami. Wtedy, jeśli zdarzył się temat, zebrani popisywali się znajomością przysłów. Padało ich wtedy bardzo dużo, sypali nimi jak z rękawa. Jedne były znane, inne słyszane po raz pierwszy. Niektóre zapamiętywały się same, pozostałe z czasem ulatywały z pamięci. Ale i tak wiele z nich zapamiętałam.

24 sierpnia nie znaliśmy wprawdzie żadnego Bartłomieja, ale o przysłowiu pamiętano, bo było ważną zapowiedzią dotyczącą obfitości plonów. Oto i ono: „Święty Bartłomiej pogodny, jesień da zbiór dorodny”. Nie wiedzieć czemu ja, jako mała dziewczynka, wyobrażałam sobie, że taki Bartłomiej to koniecznie starzec z długą siwą brodą, coś na wzór świętego Mikołaja. Oj, uśmiałby się niejeden z późniejszych Bartków, moich przedszkolnych wychowanków!

 Na ściernisku ustawione snopy zboża pozwiązane powrósłami. W oddali pojedyncze snopki oraz reszta nieskoszonego łanu. 

Nie znaliśmy też żadnego Michała, chyba że tylko z opowiadań, ale powiedzonka i przysłowia z tym świętym związane – już tak. Może dlatego, że mama wspominała często odpusty Świętego Michała w Topczewie, na których bywała w czasach swego panieństwa. A porzekadło głosiło, iż „Święty Michał wszystko z pola pospychał”. Wymowa jest oczywista. W naszej rodzinie krążyło jeszcze jedno, z nieparlamentarnym słowem: „W du…e śliwki po świętym Michale”. Co znaczyło, że po 28 września śliwki już nie uświadczysz. Może ze względu na to brzydkie słowo, powiedzonko było chętnie przez nas powtarzane.

Na zielonej murawie stoi wiklinowy koszyk pełen czerwonych jabłek. Obok poczerwieniałe liście dzikich winogron.

Cieszyło nas i takie przysłowie „Kiedy wrzesień, to już jesień, wtedy jabłek pełna kieszeń”. W zapełnianiu kieszeni lubiliśmy zwłaszcza… wsadzać nosa do cudzych sadów. W swojej wsi rzadko albo wcale, bo sąsiad zaraz poskarżyłby rodzicom. Za to po lekcjach, w sąsiedniej wsi, robiliśmy przechadzkę sobie tylko znaną trasą. Dobrze wiedzieliśmy, gdzie dalej od domów rosną obsypane owocami wielkie stare drzewa, zwłaszcza jabłonki. Wiedzieliśmy, gdzie dojrzały największe kronselki, najsłodsze kosztele, najsmaczniejsze antonówki czy najbardziej rumiane malinówki. Albo i nawet nieznane nam z nazwy, lecz przepyszne, soczyste gruszki. Czy choćby słodkie ulęgałki. Jesienią więc nie wracaliśmy do domu głodni.

No i wreszcie moje imię. Też o obfitości. „Święta Jadwiga kosz owoców dźwiga”. Czyż nie brzmi optymistycznie? I nawet nie bardzo mi przeszkadzało, gdy dość powszechnie w złości koleżeństwo wykrzykiwało mi, zamieniając zawartość koszyka w brzydkie słowo na „g”, bo to oznaczało tylko dziecięcą bezradność. Przecież za chwilę znów byłam dobrą koleżanką Jadzią. A święta Jadwiga pozostawała świętą. Dorośli mawiali jeszcze: „Kto sieje na świętą Jadwigę, ten zbiera figę”. Należało więc to zrobić wcześniej. Ponieważ „Od świętej Jadwigi z pola na wyścigi”.

Święty Andrzej – obrazek, ikona.

Popularne dzisiaj imię Marcin, w tamtym czasie mógł nosić jedynie ktoś bardzo stary. Był taki Marcin w sąsiedniej wsi, ojciec naszego koleżeństwa. W odniesieniu do świętego Marcina zapamiętałam przysłowie: „Jaki dzień na świętego Marcina, taka będzie cała zima”. I dlatego warto pamiętać o tym dniu 11 listopada. Bo o rogalach świętomarcińskich nikt z nas wtedy nie słyszał. Nie mieliśmy też żadnej znajomej Kaśki, a mimo to dzień patronki 25 listopada znaliśmy od dziecka. Bo mama zwykła powtarzać, że „Katarzyna adwent zaczyna, a Andrzej – jeszcze mądrzej”. Pierwsza część porzekadła była ważna i oczywista, ale znaczenia drugiej długo nie mogłam pojąć. Aż mama wytłumaczyła swojsko, że gdy jest już po świętej Katarzynie, to Andrzej… jeszcze się mądrzy. Ale wreszcie 30 listopada przychodził czas i na niego. Andrzej – brat, Andrzej – lubiany powszechnie klasowy kolega, a przede wszystkim znany od dziecka święty z obrazka, męczennik Andrzej Bobola, który był patronem naszego braciszka. A już niebawem na horyzoncie dziewczęcych marzeń i wróżb pojawiły się andrzejki. Tak, ten patron zdecydowanie nigdy nie uchodził naszej uwadze. Albowiem „na świętego Andrzeja dziewkom z wróżby nadzieja”…

4 grudnia przysłowie związane ze świętą Barbarą „Święta Barbara po wodzie, Boże Narodzenie po lodzie” wiadomo, czego dotyczy. Czekaliśmy zatem z tchem zapartym na ten dzień, by szybciutko sprawdzić, co ranek sprowadził, pluchę czy mróz? Nie chodziło jednak o pogodę tego dnia, ale o to, jaka będzie pogoda na Boże Narodzenie. Cieszyły więc kałuże w dniu poświęconym Baśce, a niepokoiła zmarznięta ziemia. Co ciekawe, pół wieku temu ta przepowiednia często się sprawdzała. Odwrotnie niż dzisiaj.

Na kępkach zielonej jeszcze trawy znajduje się cienka pokrywa szklistego lodu. Na obrzeżach zamarzniętej kałuży widoczny pierwszy śnieg.

Przysłowiem kończącym okres jesieni było to: „Święta Łucja (13 grudnia) dnia przyrzuca”. Zwiastować to miało coraz dłuższe dni i krótsze noce. Bowiem każdy kolejny dzień będzie trwał dłużej, niż poprzedni. Nie wiem, na czym było oparte tamto rozumowanie, skoro astronomicznie to nieprawda. Wszak najkrótszy dzień roku jest w dniu przesilenia zimowego i pierwszego dnia zimy, czyli 21 lub 22 grudnia. W każdym razie powiedzenie przywołujące świętą Łucję zdecydowanie kończyło jesień, a rozpoczynało okres zimowy.

Przysłowia towarzyszyły ludziom od najdawniejszych czasów w niemal wszystkich językach i kulturach świata. Powstają anonimowo i biorą swój rodowód z dawnych wierzeń, obyczajowości, obrzędowości ludowej, z zabobonów, obserwacji przyrodniczych, z anegdot i dowcipów. Są często przestrogami, zakazami, nakazami i pouczeniami. Przysłowia polskie, wywodzące się z tradycji ludowej, są świadectwem i ważnym źródłem wiedzy ludu. Są też mądrością narodu i źródłem kultury. Ważną ich cechą jest powtarzalność i przechodzenie z pokolenia na pokolenie. Zastanawiam się, czy dziś młodzi ludzie znają przysłowia swoich przodków?

zdjecia: pixabay.com

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok