Nie uwierzycie! Zadzwonił do mnie bohater mojego artykułu. Bohater zdarzeń sprzed wielu lat.

Nigdy nie sądziłam, że jakikolwiek mój artykuł spotka się z reakcją osoby, będącej jego głównym bohaterem. Zwłaszcza opowieści prezentującej miejsca i zdarzenia sprzed wielu lat. Tymczasem kilka dni temu przeżyłam coś fascynującego. Odezwał się właśnie ktoś taki! Ale po kolei…

Starsza osoba siedzi na kanapie i wybiera numer na klawiaturze telefonu komórkowego

Przez kilka dni ktoś próbował się ze mnę łączyć telefonicznie z nieznanego numeru. Zważywszy na negatywne doświadczenia, mam zasadę nieodbierania takowych. Tak było i teraz. Jednak ten ktoś cierpliwie przez kolejne dni dzwonił w najprzeróżniejszych porach, nawet w weekend późnym wieczorem. Ale nadal konsekwentnie nie odbierałam. Na szczęście pojawiło się powiadomienie z poczty głosowej. Odsłuchałam długą wiadomość i… prawie się rozpłakałam. Oto miły męski głos nieledwie błogosławił mnie za ten artykuł.

Pan się przedstawił, więc od razu wiedziałam o kogo chodzi. Stanisław Kiersnowski. Ach, najstarszy syn dziadka Józefa Kiersnowskiego. Zresztą ostatni żyjący z jego dzieci. To tę właśnie rodzinę i ich młyn opisywałam w swoim artykule: Historia jednej fotografii – młyn wpisany w losy rodziny – Podlaski Senior . Stanisław dziękował za to, że „tak pięknie napisała pani o naszej rodzinie”, że nie zmieniłam faktów, że tyle razy pojawiali się w owym wspomnieniu. Dziękować nie przestawał, no i błagał wręcz, abym się z nim skontaktowała. Nie mogłam postąpić inaczej.

Na telefon tego dnia było już za późno. Ze wzruszenia nie mogłam zasnąć. Zdecydowałam, że zrobię to nazajutrz. Nastrajałam się. Kiedy już oboje byliśmy na łączach, przedstawiłam się, a on ucieszył się i bardzo wzruszył. O mnie wiedział tylko tyle, że jestem wnuczką siostry jego ojca, Olesi, czyli mojej babci, matki mojego taty. Moi rodzice dawno nie żyją, a Staśkowie byli starsi. Ale to im los szczęśliwie pozwolił doczekać późnej starości.

Dwoje bliskich sobie staruszków w radosnym zetknięciu czołami

Kiedy po chwili ochłonęliśmy, zaczęło się wzajemne dopytywanie. Jednak Stanisław dość szybko poprosił, by telefon przejęła żona, bo „Jadzia i tak wszystko wie i lepiej pamięta”. Ja zachowałam ich w pamięci dość dobrze, bo byli jednymi z nielicznych Kiersnowskich, którzy zaglądali do Kadłubówki, najczęściej w drodze powrotnej z wczasów nad morzem lub na Mazurach. Ci dwaj mali chłopcy, o których wspominałam w artykule, to Andrzej i Bogdan – ich synowie. Dowiedziałam się, że Andrzej zmarł niespełna półtora roku temu, zaś Bogdan bywa u nich prawie codziennie. Mieszka wprawdzie na drugim końcu Warszawy, ale rodzice są leciwi i chce mieć nad nimi stały nadzór. Stanisław ma 92 lata, a jego żona 89. Są jeszcze dość samodzielni, choć poruszają się „z podpórkami”. Podobno Stanisław bardzo często wspomina Kadłubówkę i wszystkich, których tutaj znał. Z czasem stało się to wręcz jego… obsesją.

Mnie interesowało najbardziej to, jaką drogą dowiedzieli się o istnieniu mojego artykułu. Okazuje się, że ich wnuk, mieszkający w Anglii, „jest wielkim patriotą” (słowa babci) i często szuka wieści zwłaszcza z Podlasia. Ogląda każdy program białostocki, uwielbia każdą tutejszą wieś za to, że tylko tu zachowało się coś z lat jego dzieciństwa i młodości. Przypadkiem trafił na mój artykuł. Tak więc  ten wnuk doniósł swemu ojcu Bogdanowi, a ten z kolei ojcu własnemu – mojemu rozmówcy. Stanisław tak się ucieszył, że postanowił koniecznie ze mną porozmawiać i wyrazić swoją wdzięczność.

Przy okazji odnowiliśmy więzi rodzinne i przekazaliśmy nawzajem najświeższe wieści. Oni moich rodziców wspominają niezwykle ciepło. Szczególnie o tacie powtarzali: „Jaki ten Cezik to był dobry człowiek”. Prosili, by pozdrowić wszystkich, których znali. No i obiecali jeszcze dzwonić. Żałuję, że zapomniałam zapytać, jak zdobyli mój numer telefonu, bo to też mnie ciekawi.

Starszy mężczyzna w szarym ubraniu i meloniku na tle olbrzymiej tarczy zegara

Było to niesamowite zdarzenie. Jeszcze do tej pory mam lekki dreszczyk. To moje pierwsze tego rodzaju doświadczenie dziennikarskie. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, by dać świadectwo, jak ważne jest słowo w sieci. I że to nasze amatorskie pisanie ma wielki sens. Bo doradzi i poinformuje, czasem przestrzeże, doszkoli, wskaże, podpowie. To bardzo wiele. A jeśli sprawi radość bodaj jednej tylko osobie, to już było warto. Ja miałam wrażenie, jakbym darowała  temu człowiekowi kawałek tamtego czasu i tamtego życia, za którymi tak bardzo tęskni. Sięgajmy więc na dno szuflad, wyciągajmy stare zdjęcia, listy i inne pamiątki i próbujmy ocalić od zapomnienia dawne miejsca i ludzi. To naprawdę ma sens.
Fot. pixabay.com

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok