Wzorowa żona, matka i córka. Wierna, wypróbowana przyjaciółka. Niezłomna propagatorka kultury, zwłaszcza ludowej. Działaczka społeczna oddana każdej sprawie, która wymaga pomocy czy interwencji. I przede wszystkim – wspaniały człowiek. Zjednująca sobie ludzi od pierwszego spotkania. Oraz… polityk! I to ten z najwyższej półki. Wicemarszałek Senatu RP – Maria Koc. Kobieta niezwykła, choć jednocześnie – całkiem zwyczajna. Jaka jest prywatnie?

Poznałam ją ponad dwadzieścia lat temu. Pochodzi również z Podlasia, ale z tej jego części nie należącej do województwa podlaskiego. Dzieciństwo i wczesną młodość spędziła na wsi koło Sokołowa Podlaskiego, potem liceum i matura w Węgrowie, a następnie studia na UW. Mieszka w Węgrowie i stąd nasza bliska znajomość, ponieważ ja tam również przez 35 lat żyłam i pracowałam. Spotkałyśmy się po raz pierwszy w 1997 roku, kiedy dwoje jej młodszych dzieci znalazło się w przedszkolu, którym kierowałam. Znałam prawie wszystkich rodziców, ale z nią jedyną zdołałam się zaprzyjaźnić. Nigdy nie zapomnę pierwszej rozmowy, którą mnie tak ujęła, podziwiając sposób przeprowadzonego przez mnie… zebrania z ogółem rodziców! Ja też ją podziwiałam od początku. Za to, jak ciekawy kierunek studiów ukończyła i że posiada mało popularne zainteresowania. Jest etnografem i etnologiem kultury, stąd jej miłość do tego, co przemija, jak również nieugiętość w zabiegach, by je ocalać od zapomnienia. Oraz nieprzeparte dążenie do ratowania zanikających wartości. Zaraziła mnie tym bakcylem „ludowości” i regionalizmu. To za jej przyczyną zakochałam się w kulturze regionalnej. Dzięki tej znajomości miałam też pomoc w realizacji zainspirowanego przez nią samą autorskiego programu „Przedszkolak poznaje dawne zwyczaje”.

Pod jej okiem gromadziliśmy eksponaty i urządziliśmy kącik regionalny. Maria pośredniczyła w zapraszaniu do placówki artystów ludowych z terenu: muzyka grającego na ligawce, artystkę tworzącą wycinanki z opłatka, kwiaty bibułkowe i palmy wielkanocne oraz tkaniny dwuosnowowe, ludowy zespół obrzędowy i in. Przede wszystkim zaś ogromną pomoc wykazała, kiedy postanowiliśmy sprawić dzieciakom do tańców stroje stylizowane na ludowym stroju podlaskim. To ona dopilnowała dbałości o szczegóły takie, jak: właściwy wzór, dobór tkanin oraz ich barw, butów, czapek, wianków itp. Do dziś jestem jej wdzięczna, że zawiozła mnie własnym samochodem do większego miasta, gdzie był wybór sklepów, w których można nabyć te wszystkie tkaniny, wstążki, haftki i inne niezbędne dodatki pasmanteryjne. Pod jej czujnym okiem powstał komplet strojów, w których obecnie zaczyna prezentować się już drugie pokolenie dzieci, uświetniając niejedną nie tylko przedszkolną czy miejską uroczystość.

Zażyłość spowodowała, że zaczęła mnie zapraszać do domu. Poznałam jej wspaniałą, kochającą się rodzinę: męża oraz trójkę dzieci. Mamę spotkałam dopiero po kilku latach, kiedy w nowym domu zamieszkała z nimi. Od razu wiadomo, po kim Marysia (bo teraz już tak ją nazywałam) odziedziczyła swoje tak miłe usposobienie, zjednujące ludzi. Pod tym względem jest „kopią” własnej mamy. Uśmiech nie schodzący z twarzy, uprzejmość, delikatność i życzliwość. Prowadziła dom gościnny i otwarty, do dzieci przychodzili koledzy i koleżanki, było gwarno i czasem trochę bałaganu, ale każde z nich wiedziało, że zawsze może tam przybyć. Patrzyłam na nich jak na wzorzec wspaniałej współczesnej rodziny. Bo i mąż to dobry i prawy człowiek, wyrozumiały względem żony i dzieci. No i potem babcia wśród nich, wnuczęta lgnące do niej, a Marysia traktująca swoją mamę z nieukrywaną i niezwyczajną czułością – idylla…

Częstowała mnie nieraz przyrządzanymi przez siebie potrawami, także staropolskimi, według oryginalnych przepisów. To u niej smakowałam na przykład żurek na zakwasie, prawdziwą kwaśnicę i inne dania, a wszystkie – palce lizać! Była dobrą kucharką i gościnną gospodynią domu. Potem kuchnię pomagała prowadzić jej mama, prezentująca te same rzadkie cechy dobroci i życzliwości. To dziełem jej kuchni były te najsmaczniejsze pierogi, jakie kiedykolwiek jadłam!

Kiedy dzieci przyszły do przedszkola, Maria zaczęła pracę w miejscowym ośrodku kultury. Już w tym samym roku swego działania zapoczątkowała tworzenie Ludowego Zespołu Obrzędowo-Śpiewaczego „Węgrowianie”, który stał się jej oczkiem w głowie, a i do dziś jest chlubą miasteczka. Ludzie lgnęli do niej. Prowadziła też Klub Seniora. Często byłam zapraszana na różne imprezy tak przez jednych, jak i drugich. Obserwowałam, że Marysia jest dla nich wszystkich jakąś wyrocznią, swoistym „guru”. I seniorzy, i członkowie zespołu, najzwyczajniej dali by się dla niej pokroić! Dlatego nigdy nie pogodzili się z faktem, że odeszła do sokołowskiego ośrodka kultury, obejmując funkcję dyrektora tamtejszej placówki. Węgrowianie nie przestawali żałować „utraty” tak wspaniałej działaczki. A na „nowych włościach” Maria dopiero pokazała, na co ją stać! Bywałam tam na niejednej imprezie czy wydarzeniu artystycznym. I obserwowałam, z jakim podziwem i estymą patrzą na jej poczynania podwładni pracownicy, jak są w nie zaangażowani i całym sercem oddani. Wszystko dzięki kulturze osobistej, rzetelności i profesjonalizmowi szefowej. Ale też dlatego, że zawsze pozostawała przede wszystkim człowiekiem.

Po kilku latach węgrowianie odetchnęli z ulgą, gdy znów wróciła do swojego miasta, na stanowisko zastępcy burmistrza. Wszystko zdawało się wracać na ustalone miejsce – bardzo dobra współpraca z otoczeniem, zachwyt ze strony mieszkańców dla jej przedsięwzięć i postawy w każdej sytuacji. Absolutna perfekcja we wszystkim, do czego się zabierała, i to, że była ulubienicą ludzi – musiało jednak kiedyś stać się solą w oku zawistnych (tacy znajdą się wszędzie). Ku ogromnemu niezadowoleniu większości – odeszła sama. Niebawem została radną Sejmiku Województwa Mazowieckiego, potem przez rok – senatorem RP. Kolejne wybory parlamentarne przeszła brawurowo, uzyskując ponownie nie tylko mandat, ale również funkcję Wicemarszałka Senatu. Ma biuro senatorskie również w swoim mieście. Wytrwale i ze zrozumieniem przyjmuje w nim wszystkich potrzebujących rady czy interwencji, pochylając się nad każdą sprawą. Jeśli dodam, że jest obdarzona niezwykłą empatią oraz pracowitością, to efekty działań nietrudno przewidzieć. Reprezentując swój region w najwyższych władzach ustawodawczych, nawiązuje wiele kontaktów, które służą wprost tym ziemiom i ich mieszkańcom. Na przykład ostatnio przekonała właściwe ministerstwo, aby w Węgrowie mogło powstać muzeum. Przyczyniła się też do pozyskania ogromnych środków na renowację zabytkowego poklasztornego kościoła. Takich i podobnych inicjatyw ma na swym koncie tak wiele, że nie sposób wymienić nawet tych najważniejszych. Zresztą nie to było moim zamiarem .

Oddaliłyśmy się od siebie, kiedy zajęła się polityką. Spotkałyśmy się już w zasadzie tylko na oficjalnych imprezach. Ostatecznie rozstałyśmy się, kiedy wyjechałam z Węgrowa. Wciąż jakiś kontakt jednak ze sobą mamy – choćby przesyłane życzeń świątecznych, a także poprzez portale społecznościowe. Stamtąd dowiaduję się, jak niedawno w rodzinie pięknie obchodzono wspólnie „okrągłe” urodziny Marii i jej mamy. Fotografie nie kłamią – wionie z nich prawdziwa miłość. Wiem też, że cała trójka dzieci to już dorosłe osoby po studiach. Piękni i młodzi dziś, a tak niedawno jeszcze – „moje” słodkie przedszkolaki, byli wychowankowie… Bez trudu zauważam obopólną fascynację – Marysi swoimi dziećmi, a dzieci – dumnych z własnej mamy!

Maria posiada w sobie jakiś nieokreślony… magnetyzm! Przyciąga wszystko, co najlepsze. Potrafiła zawsze zgromadzić wokół siebie wspaniałych ludzi – pasjonatów dzieła, któremu akurat była oddana. A było i wciąż jest ich wiele. Nieodmiennie więc pozostaje otoczona wianuszkiem lokalnych pasjonatów.

Jest wzorem, ideałem kobiety – ciepła, łagodna, uśmiechnięta, skromna, życzliwa. Dogaduje się ze wszystkimi. Dlatego jest powszechnie lubiana. Rozważna, kompetentna, rzeczowa, odpowiedzialna. Do tego z wysoką kulturą osobistą. Wielką jej zaletą jest również tak zwana dobrze pojęta „zwyczajność” – bez wywyższania się, z szacunkiem dla każdego człowieka. Nieraz byłam świadkiem jej rozmów z bardzo różnymi ludźmi, często z prostymi, czasem kapryśnymi, roszczeniowymi. Nigdy nawet cienia wyższości, „urzędnictwa”, zniecierpliwienia. Przeciwnie, pełne skupienia wysłuchiwanie, miły uśmiech, sympatyczna rozmowa, rzeczowa odpowiedź. I liczne interwencje w zgłaszanych sprawach.

Jestem pełna niegasnącego podziwu dla niej. A o tym właśnie miałam pisać: o Marii-kobiecie, nie o polityku. W związku z Międzynarodowym Dniem Kobiet a także 100-leciem uzyskania przez kobiety w Polsce praw wyborczych chciałam naszkicować jej portret – osoby niezwykłej w swojej zwyczajności.

( zdjęcia z archiwum Marii Koc)

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok