Pośród książek na półce ten egzemplarz wyróżnia się pokaźną objętością i jaskrawym turkusowym kolorem. Jedyny taki album, co nie zawiera zdjęć ani żadnych kolekcjonerskich eksponatów. Zawiera za to historię kilku lat z życia dziewczyny, którą byłam wiele lat temu. Historię wciąż żywą, choć… zasuszoną w kwiatach.

kwiaty wspomnień

W albumie jest najwięcej kwiatków pochodzących z górskich łąk w pełni lata. Jakie kobierce tworzą, wie każdy miłośnik wspinaczek. Ja – poza oczywistym zachwytem dla piękna – dopiero wtedy niektóre z nich poznawałam. Na pierwszy wspólny obóz wędrowny wyjechaliśmy w Beskid Sądecki. Zaś pierwszy storczyk, napotkany wtedy na górskiej hali, wręczył mi „w dowód przyjaźni”. Wiedział, że to roślina chroniona. Jako posiadający odznakę Służby Kultury Szlaku, długo się wzdragał nim go zerwał. A jednak! Chęć zrobienia mi przyjemności zwyciężyła. Ten pobyt szczególnie obfitował w darowane mi kwiatki. Wszystkie mają swoje miejsce w albumie. 

Po wakacjach zmieniłam uczelnię i przeniosłam się do Białegostoku. Nasze kontakty nie ustały bynajmniej. Były listy, widokówki z jego licznych wojaży, rzadkie wtedy telefony i jeszcze rzadsze odwiedziny. Zażyłość oczywiście przetrwała, a wraz z nią – pęczniał mój album z roślinno-serdecznym suszem. Przyszło lato i znów pojechałam na obóz, tym razem w Gorce i Pieniny. Tutaj znów wiele nieznanej mi wcześniej flory. Otrzymywałam kwiatki na potęgę, ale jeden epizod pamiętam szczególnie. Oto stromy odcinek zejścia cisową alejką z Trzech Koron. Szliśmy znów tylko we dwoje. Po długim wahaniu ułamał piękny okaz rzadkiej i chronionej paproci. Wyglądem nie przypomina jednak paprotek, a nazywa się języcznik zwyczajny. Jednak zupełnie niezwyczajnie zachował się wśród innych roślinek w albumie, wygląda jakby dopiero co został zasuszony. Cenię sobie ten okaz. Przypomina najwspanialsze chwile mego studenckiego zauroczenia.

Cały ten mój kramik z okazami roślin to istny kwiatowy zawrót głowy!
[…]

liść paproci-języcznik zwyczajny

ale te jaśminy
i czterolistne koniczyny
i storczyk górski
z pierwszej wędrówki
i chronione paprocie
– na przykład języcznik
jakiś bez rzucony ze sceny
podczas koncertu bez życzeń
[…]
Dostawałam je często. O, na przykład czterolistna koniczynka, taka na szczęście, a zaraz obok niej – pięciolistna, bo rzadko spotykana i oryginalna. I tak było na każdym kroku.

Zaraz po powrocie z tego wyjazdu „pociągnął” mnie na następny, na który popędziłam ku niezadowoleniu rodziców. Pierwszy raz podziwiałam widoki Roztocza. No i znów sporo nowinek z zakresu botaniki. Zobaczyłam, jak wygląda uprawiany tutaj tytoń. Kilka okazałych liści zasuszyłam po powrocie. Ale mam też i dzikie proso stamtąd, i duże łąkowe dzwonki, żółcienie, naparstnicę. Kto by zresztą spamiętał nazwy wszystkich? Czułam się niczym milionerka!
[…]

dzwonki i dzikie proso

rozłożysty jaśmin
naparstnica
dzikie proso – Roztocze
mlecze dzwonki łąkowe
liście tytoniu polne maki
i jeszcze mnóstwo takich…
[…]
Potem pojechaliśmy na kolejny, trzytygodniowy obóz do Bułgarii. Cóż, tamtejsza roślinność jest mniej bujna i w dużej mierze nie nadaje się do zasuszenia. Cel wyjazdu był trochę inny i mało wędrowaliśmy. Ale i z tej wyprawy coś, poza mnóstwem muszelek i ogromnymi szyszkami, przywiozłam do mojego albumu. Chociażby liście z winorośli, drzewa figowego, czy z karłowatych dębów. No i drobne roślinki wyłuskane przez Zbyszka spod skałek, kiedy udawaliśmy się na długie samotne wycieczki piesze wybrzeżem Morza Czarnego. 

W kolejnych latach ciągle potrafiliśmy wykroić czas na mniejszy czy większy wspólny wyjazd. Pamiętał o mojej słabości do kwiecia. Pewnego razu, z powodu braku połączeń, podsypialiśmy na ławce małej dworcowej stacyjki w jakimś miasteczku na południu Polski. Choć to była noc, na oświetlonym placyku za niskim ogrodzeniem wypatrzył krzewinki mirtu. Oczywiście natychmiast wyciągnął zuchwale kilka gałązek dla mnie. Zastanawia tylko, dlaczego w albumie jest tylko jedna, a na dodatek… złamana?

Zasuszone w albumie kwiatki pochodzą nie tylko z wypraw turystycznych. Jedno bardzo ważne wydarzenie z tamtych lat to Festiwal Piosenki Harcerskiej, organizowany wówczas corocznie w Siedlcach. Atmosferę tamtej świąteczności w każdej chwili potrafię przywołać. Koncert Laureatów. Zbyszek kręci się blisko sceny, bo jako miejscowy instruktor harcerski trzyma się organizatorów. Gwiazdą wieczoru jest bardzo popularny wówczas Zespół Gawęda – polska wizytówka. Zachwycają stroje, śpiew i układy choreograficzne. I wtedy lecą od tancerzy na widownię kwiaty, rzucane ze sceny. Udaje mi się pochwycić tulipana. Ten zasuszony kwiatek – jako jedyny okaz nie wprost od przyjaciela – i tak zawsze mi go przypomina. Bo to dla niego na ten koncert poszłam. I tylko jego wypatrywałam. 

Roztocze -przy namiocie

Po ukończeniu studiów zamieszkałam i podjęłam pracę w miasteczku położonym tak, że znów znalazłam się bliżej niego. Przyjeżdżał często, regularnie. Staraliśmy się spotykać w niewielkim gronie, także i na krótkie wędrówki. Nad rzekę, po polach i lasach, czy wyjeżdżając turystycznie do domków nad jakimś zalewem. Wszystkie ciekawe rośliny musiały się znaleźć w moim albumie. Czy to drobne astry z ogródka, czy duże liście jesienne, a nawet źdźbła traw – wszystko trafiało w to jedno miejsce.

Zbyszek pamiętał o mnie nawet wtedy, gdy był daleko. Dużo podróżował w celach turystycznych. Jeśli tylko miał możliwość zdobycia ciekawszych okazów, przesyłał mi je potem w liście. Tym sposobem stałam się posiadaczką roślin „zagranicznych”. Wśród nich szczególnie cenne, choć rachityczne, to te pochodzące z Finlandii. Dlaczego szczególnie cenne? To proste. Wtedy powszechnie jeździło się do tak zwanych krajów demokracji ludowej, czyli państw bloku wschodniego. Finlandia była dla nas krajem egzotycznym i niedostępnym. I dlatego tak bardzo cieszyła owa przesyłka i niecodzienna zdobycz. 

Długo to trwało, bardzo długo. Kiedyś przecież jednak powoli rozpłynąć się musiało… Jeszcze pod koniec lat dziewięćdziesiątych pisywałam swoje wiersze-listy.
[…]
kiedy album przejrzałam
zabrakło tchu
i spłynęła łza
na zmycie wspomnień
zgarnęłam ją z policzka
dyskretnym gestem
po co płakać
to już nie powróci
a mimo wszystko…
boli jeszcze?

Ostatnie nasze spotkanie było wyjątkowo smutne, bo miało miejsce dziewięć lat temu na pogrzebie wspólnej przyjaciółki. Wspominaliśmy ją my – „stara wiara”- przy śpiewie naszych piosenek. Niedawno odnowiliśmy kontakt. Na razie tylko mailowy. Album tkwi na swoim miejscu. Czy ma szansę wzbogacić się o jakiś nowy kwiatek?

fot. z archiwum autorki

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok