_

_
Moje legendy

Zadaniem historii jest badanie faktów.
Niesienie przesłania jest zadaniem legend.
Badając własną historię spotkałem legendy, na których wyrosłem.
Uznałem, że warto je spisać. Wy ocenicie, czy miałem rację.

Na krawędzi światów

Przypuszczam, że tę decyzję Mama musiała długo i starannie ważyć. Rocznica ślubu rodziców przypada w święta Bożego Narodzenia. W te święta przypadała akurat dwudziesta piąta. Chciałoby się mieć rodzinę wokół siebie. A tu w pracy trafiła się rzadka okazja wysłania mnie na narciarskie zimowisko do Bukowiny. Ja nie przypominam sobie, bym miał wówczas jakieś problemy natury jubileuszowej. Natomiast dobrze pamiętam problem natury garderobianej, czyli brak spodni, w których mógłbym na te narty pojechać. I tu w sukurs przyszła mi Ciocia Zosia Wojno. Prowadziła ona przed wojną kursy bieliźniarstwa dla dziewcząt. Była więc w rodzinie osobą najbardziej kompetentną. Z amerykańskiego śpiwora wojskowego, który tylko w niektórych miejscach był poprzecierany, zdołała wykroić wszystkie elementy spodni. Przy scalaniu tych elementów w jedną całość wynikł problem rozporka. Dowiedziałem się wówczas, że wykonanie tego – zdawałoby się – drobiazgu, to całkiem odrębny i wcale nie prosty rozdział wiedzy krawieckiej. I co gorsza, Ciocia tego rozdziału nie znała. Na szczęście, wchodziły wówczas w modę zamki błyskawiczne. I tak problem rozporka został zamknięty eklerem, który filuternie pobłyskiwał spod stebnówki. Pamiętam z jaką dumą schodziłem po schodach pensjonatu „Morskie Oko” na kolację wigilijną – dwunastoletni amant – zezując, czy wszyscy podziwiają moją kreację. A potem, po kilku latach pamiętam wieczorną rozmowę Zosi z Jankiem. Ciepło i z uznaniem relacjonowali, jak niezwykle przytomnie Ciocia Zosia wybrała się na tamten świat. Wszystkie sprawy urzędowo-majątkowe zapięte na ostatni guzik, przedmioty osobisto-pamiątkowe rozdysponowane pomiędzy najbliższych, a wujek Kazio, który nigdy nie miał potrzeby interesować się kredensem i bieliźniarką, wyposażony w pisemną instrukcję, co na której półce i jak używać.

* * *

Dzwoniłem kiedyś do Foki. Odebrał Wuj Tadeusz.

– Czy można prosić ciocię? – pytam grzecznie.

– Można”- odpowiada równie grzecznie Wuj, po czym w słuchawce zapada długa, niczym niezmącona cisza.

– Halo, wujku, czy można prosić ciocię?” – pytam ponownie.

– Przecież już powiedziałem, że można”- odpowiada Wuj tonem łagodnej perswazji.

– To bardzo proszę, żeby wujek poprosił ciocię do telefonu” – definiuję swoje intencję najdokładniej jak potrafię.

– Już proszę” – pada radosna odpowiedź.

Wuj Tadeusz przeczytał w gazecie ogłoszenie: „Spaniele rodowodowe po czempionie sprzedam”. Ogłoszenie było opatrzone numerem telefonu, który Wuj wykręcił z pamięci i z panią, która podniosła słuchawkę odbył długą, interesująco-pouczającą rozmowę. Wypytał drobiazgowo o szczegóły rodowodowe, poprosił o krótki wykład o żywieniu, wyraził żywe zainteresowanie metodami pielęgnacji sierści. Poprosił w końcu o podanie ceny, którą usłyszawszy, odrzekł: „Wiesz co, Halinko, to nawet nie jest tak drogo. Ale jak wiesz, ja nie mam ani miejsca ani czasu na pieski. Ale bardzo miło nam się gwarzyło”.

W słoneczne, letnie przedpołudnie alejkami Powązek długi kondukt posuwał się za trumną Wuja Tadeusza. Szedłem na jego końcu w towarzystwie dawno niewidzianej kuzynki Majki i jej męża Zbyszka. W wymieniane półgłosem rodzinne nowinki-wspominki Zbyszek wplótł najnowszą anegdotę. Odpowiedziałem równie aktualnym dowcipem. „Nie róbcie sobie śmiechów z pogrzebu” – obruszyła się kuzynka Majka. Ale myśmy oczyma duszy widzieli, że siedzący u Pana Boga za piecem Wuj Tadeusz nie tylko się nie obruszył, ale już zaczął kombinować, jak i komu w niebiańskim towarzystwie te kawały sprzedać.

* * *

Topniejące z roku na rok siły pozwoliły Mamie odwiedzić nas w Skrodzkich tylko raz. Zobaczyła wreszcie znane Jej tylko z mapy i listów nasze gospodarstwo. Cieszyła się naszym budowaniem swojego kawałka Polski. Przed wyjazdem zapytała:

– A ty masz na swoich polach kamienie?

– Kamieni ci u nas dostatek, a o jakie Ci chodzi?

– Bo wiesz synku, ja tak bardzo nie lubię lastryka.

Skończyły się siewy, obeschło. Do sianokosów jeszcze daleko. Sąsiad kupił nowy ładowacz. Udało się skrzyknąć wszystkich zainteresowanych. Remontujemy drogę! Dumny i blady Sylwek wydziera ładowaczem ze ściany żwirowni coraz to nowe kęsy żwiru i sypie na przyczepę. Wtem od ściany oderwał się duży kamień. Zanim upadł, błysnął wielobarwnym rysunkiem.

– Dawaj go na furę – krzyczę do Sylwka.

Całkiem niedawno wpadł mi w ręce brudnopis listu do Mamy: „Mamo moja! podczas pobytu u nas prosiłaś mnie o kamień. Kamień jest. Stoi oparty o ścianę stodoły. Patrzę na niego co i raz i czuję, jak mi się z za niego przyglądasz. A jednocześnie mogę wsiąść do autobusu i pojechać Cię odwiedzić. To bardzo dziwne uczucie mieć Cię i Tu i Tam. Dziękuję”.

Liturgia w czasie pogrzebu Mamy odprawiona była – na Jej życzenie – w kolorze białym. Na pamiątkę obietnicy zmartwychwstania.

Wojciech Więckowski