
_
Jagódko droga!
Pozwól, że na wstępie wytłumaczę się z powyższej, może zbyt familiarnej inwokacji. Ale gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy, przedstawiłaś się „Jagoda”, co bardzo mi do gustu przypadło. A osobą bliską stałaś mi się, gdy zapoznałem się z Twoim pisaniem. Nie mówię tu o wierszach, które malujesz innymi kolorami niż ja swoje, jestem bowiem daltonistą i o kolorach nie będę się wymądrzał . Natomiast opublikowany 14 kwietnia w „Rozmaitościach” Twój opis „Wiosny na wsi sprzed pół wieku” harmonijnie (poza wybieraniem ptasich gniazd i rozciąganiem kotów) współgra z moimi wiejskimi wspomnieniami, o czym mam nadzieję Cię przekonać swym następnym tekstem. Bo też my, jak i nasi wiejscy rówieśnicy chętnie snujemy wspominki; nie zdając sobie zazwyczaj sprawy, że na naszych oczach dokonała się zmiana w skali tysiąclecia – odszedł w niebyt model gospodarczy starszy niż państwo polskie, czyli wielopokoleniowe, wielofunkcyjne gospodarstwo chłopskie. Gdy trzydzieści lat temu osiadłem na wsi, sąsiedzi zaopatrywali się w miejscowym sklepiku w chleb (choć niektórzy woleli sami upiec) , przyprawy, czy łakocie. Mąka, ziemniaki, warzywa, mięso oraz jaja były „swoje”. Po każdym podwórku krzątali się dziadek z babcią, którzy widły porzucone na miejsce postawili, podmietli, kurkom nasypali, lub przewiązali krówki. Dziś wszyscy zgodnie, praktycznie całe wyżywienie kupują w „Lidlu” albo „Biedronce”, a wiele babć i dziadków mieszka z dziećmi, które wyemigrowały do miasta. Współpraca sąsiedzka przestała być niezbędną do przeżycia. Mnie skalę tych zmian oraz ich przebieg w czasie ostatniego półwiecza uzmysłowił Andrzej Mencwel swoją książką „Toast na progu” (Wyd. Literackie 2017), którą gorąco polecam.
Duże wrażenie wywarła na mnie Twoja opowieść o „Książce, która pomogła żyć”. Nieczęsto się zdarza, by ktoś tak otwarcie opisywał zmagania ze swymi ułomnościami. Natychmiast skojarzyła mi się ona z Wiktorem Osiatyńskim. To szeroko znana postać publiczna. Był socjologiem i wybitnym prawnikiem konstytucjonalistą, który wykładał na licznych uniwersytetach amerykańskich i europejskich. Współtworzył naszą Konstytucję. Był też alkoholikiem, do czego miał odwagę przyznać się zarówno przed sobą, jak też publicznie. Stoczył długą i ciężką walkę z tym uzależnieniem, po czym 12 lat dojrzewał w nim pomysł, by swoją wiedzą i doświadczeniem podzielić się z czytelnikami. Wydał książkę „Rechab” (Iskry 2003). Zrobiła ona na mnie niesamowite wrażenie profesjonalnym, a przystępnym opisem skomplikowanych problemów psychologicznych, ale przede wszystkim szczerym autentyzmem osobistego doświadczenia. Wpadłem na pomysł, by w ramach tekstów o uzależnieniach, zlecanych do druku przez Gminną Komisję Antyalkoholową, przekazać ją w odcinkach czytelnikom „Rajgrodzkich Ech”. Zadzwoniłem więc do wydawnictwa, aby uprosić zgodę na przedruk. Odpowiedź redaktora zwaliła mnie z nóg. Nie czekając, aż skończę wyłuszczać ktom jest i o co mi chodzi, odrzekł: „ Ma pan zgodę moją i autora”. I przesłał nam książkę w redakcyjnej wersji elektronicznej, byśmy nie musieli jej „palcować”. Zrozumiałem wtedy, że książka powstała nie po to, aby autor pobrał honorarium, zaś wydawnictwo na niej zarobiło, ale po to, by podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem z możliwie szerokim kręgiem osób dotkniętych uzależnieniem oraz ich krewnymi i przyjaciółmi, obarczonymi współżyciem z alkoholikami. I jak rozumiem, intencja Twego opowiadania była podobna – uświadomić bliźnim, którzy mają jakiś – mniejszy czy większy – problem ze sobą, (a kto go nie ma?), że trzeba brać „byka za rogi”.
Zanim podzielę się z Tobą swoją ukochaną książką, opowiem o tym, w jak przedziwny sposób spotkałem się z jej autorem. Otóż, gdy nasze gospodarstwo popadło w finansowe tarapaty, aby je trochę opanować pojechałem „na saksy” do Warszawy. Na zapleczu hotelowo-socjalnym toru łyżwiarskiego budowałem kible z tektury – do wykafelkowanej ściany przyśrubowywałem blaszane profile, do nich dobudowywałem resztę szkieletu kabiny z futryną włącznie, a potem do takiej konstrukcji przykręcałem płytę kartonowo-gipsową. Za mną szedł glazurnik, który okładał to to kafelkami, a za nim hydraulik, montujący prysznic lub sedes. Całe dzionki miałem dość szczelnie wypełnione tą rzeźbą w gipsie , ale uznałem, że skoro idzie ku Wielkanocy, nie od rzeczy będzie skorzystać z okazji i pójść na rekolekcje do mojej niegdysiejszej „parafii z wyboru” czyli do św. Marcina na Piwną. Kiedy nieznany mi rekolekcjonista rozpoczął pierwszą naukę, „kopara mi opadła”. Rozpoczął bowiem od cytatu z Leszka Kołakowskiego, który to cytat uczynił myślą przewodnią całej nauki. A Kołakowski, wedle mojej ówczesnej, nad wyraz skąpej wiedzy, był filozofem – marksistą, którego własna partia się wyrzekła i wypchnęła na emigrację. I takie to było moje pierwsze spotkanie z Wacławem Oszajcą, jezuitą, filozofem i poetą, którego teraz co tydzień spotykam w moim ukochanym „Tygodniku Powszechnym”. A o rekolekcyjnym cytacie wspomniałem w rozmowie z zaprzyjaźnioną Franciszkanką, która natychmiast obdarowała mnie zbiorem esejów Kołakowskiego pod znamiennym tytułem „Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań”. I tak poznałem autora, który stał się moim nauczycielem rzetelnego myślenia oraz przewodnikiem po krainach filozofii i teologii. Nietypowy to przewodnik, bowiem deklarował się być ateistą i dowodził, że na gruncie naukowo empirycznym istnienia Boga udowodnić się nie da. Ale natychmiast dodawał, że nie da się też udowodnić Jego nieistnienia. Po czym opowiadał zarówno o faktach historycznych, jak i przyrodniczych, wskazujących na sensowność urządzenia tego świata, czy też sugerujących nadprzyrodzoną ingerencję w jego ewolucję. Kupiłem sobie kilka jego książek przez „Znak” wydanych, ale nie mogę powiedzieć, że są to moje ukochane. Ich czytanie jest fascynujące, ale dla czytelnika słabo humanistycznie wykształconego dość trudne. Może z wyjątkiem „Mini wykładów o maxi sprawach” które z myślą o takim czytelniku zostały napisane. Natomiast moją ukochaną książkę stworzył, formalnie rzecz biorąc, Zbigniew Mencel, który pracowicie pozbierał rozsiane po świecie Kołakowskiego teksty okolicznościowe. A to na okoliczność doktoratu honoris causa na uniwersytecie w Łodzi, a to z okazji nadania honorowego obywatelstwa miasta Radomia, czy też z okazji jubileuszy, czy pogrzebów licznych jego znajomych. Bo też książka ta, zatytułowana „Wśród znajomych” (Znak 2004) jest niezwykle ciepłym i pieczołowitym pokwitowaniem dobra, jakie otrzymał od swych nauczycieli i znajomych. A jednocześnie, bez erudycyjnych ceregieli, wprowadza czytelnika w świat ludzi o wielkim sercu i wielkiej mądrości. Ilekroć czuję się obezwładniony chamstwem czy głupotą, sięgam po ten niewielki tomik, otwieram na chybił-trafił i dokarmiam się mądrą życzliwością do bliźnich.
Tak więc Jagódko, doskonale Cię rozumiem, jak wspaniałym przyjacielem może być książka.
Pozdrawiam serdecznie,
Wojtek Więckowski
Related posts
1 Comment
Comments are closed.
Wojtku!
Moje zdumienie nie da się wyrazić słowami. Istnieje więc człowiek nie tylko czytający moje teksty, ale również podzielający refleksje i wartości, z których się wywodzą? To tyleż zaskakujące, co i przyjemne. A nawet ujmujące.
Na naszym spotkaniu 9 marca br. w Redakcji od razu skonstatowałam, że jesteś człowiekiem nietuzinkowym. Bardzo cenię sobie chwile, kiedy odkrywam kolejną osobowość. Bo w tym dzisiejszym miałkim świecie to prawdziwa rzadkość. A tak było w tym wypadku bez cienia wątpliwości.
Z przyjemnością przyjmuję Twoje wywody na temat lektur (chylę czoła przed Twoimi wyborami), ale jeszcze lepiej odbieram uwagi o życiu. Tym na wsi. To prawda, dzisiejsza wieś jest zupełnie inna od wsi mojego dzieciństwa. Podzielam wszystkie Twoje spostrzeżenia. Ty ją widzisz na co dzień, więc może i nawet coś umknąć uwadze. Dla mnie wieś od lat ma wymiar już tylko sentymentalny, a każdy krótki tam powrót jest prawdziwym „powrotem do edenu”. To są głównie wspomnienia i wzruszenia. Wciąż kocham tamtą wieś i w obecnej doszukuję się na próżno tamtej, tęskniąc za „rajem utraconym”…
Dziękuję Ci, że podzielasz w dużej części moje spostrzeżenia i przemyślenia, które potrafisz i czytelnie, i pięknie wyrażać. I tutaj pozwolę sobie na zdziwienie, że nie uważasz siebie za humanistę. Bo ja jak najbardziej za takiego Ciebie uznaję.
A swoją drogą – to niezwykle miłe móc otrzymać taki „list”! 🙂
Najpiękniej więc dziękuję i pozdrowienia wiosenne przesyłam.
Jagoda