fot. Jan Tomżyński

_
Dzisiaj obserwowałam cudowny świt nad Białymstokiem… pogodny, przejrzysty, bardzo podobny do tego sprzed ośmiu lat, który mnie zachwycił i zainspirował do napisania poniższego wiersza… Każdego roku jest mi dane obejrzenie kilku takich cudownych listopadowych brzasków.

Listopadowy świt

„Najciemniej jest przed świtem” –
– mówi mądre słowo.
Dlatego, jak przystało,
najpierw było
naprawdę granatowo.
Niedługo potem
ciemna zasłona pękła,
powstała jasna linia prześwitu,
wychyliła się Jutrzenka,
poranny prekursor świtu…

Ten szafranowy pas
na dojrzałym granacie nieba
budzi nowy dzień,
wyciąga go z ciszy niebytu,
piękne dzieło stworzenia,
godne boskiego zachwytu.

Następnie…
Tło nocy zostało porysowane
różowo-błękitnymi szlakami,
tak do wyjścia szykował się ranek…
Jasności było coraz więcej.
bogini Eos płynęła
w coraz bledszej sukience.
Odchodząca noc nieco drgała
gdyż jeszcze na środku nieba
i nad samiutkim horyzontem
ciemnoniebieski kolor miała.

Patrzyłam z pokoju
na obrazek uroczy
jak nowy dzień pozbawia
dumną noc mocy…

To był dopiero brzask
i wtedy ujrzałam
jakiś złoty blask,
w oczach zamigotało,
oślepiło mnie całą
i wreszcie…
Ta chwila gdy
dość wartkim krokiem
wyszła ogromna,
pomarańczowa kula
hen, za najwyższym blokiem.
To był
Wschód Słońca w mieście!

Najjaśniejszy Zwiastun
pobudki miasta.

I – wierzcie,
lub – nie wierzcie!
To było CUDO!
I nieważne, że miasto,
że koniec listopada.

Ważne, że Słońce pokonało mrok,
i że… Dzień już światem włada.

26 listopada 2009 r.

Bernadyna Łuczaj