Cieplejsze dni sprawiają, że coraz śmielej myślimy o wakacjach nad wodą. Może się jednak okazać, że czeka nas rozczarowanie. Wyjeżdżając za miasto, zamiast nieskazitelnego łona natury, możemy zobaczyć obraz nędzy i rozpaczy, na który… sami zapracowaliśmy. 

 

dopływ rzeczki Dolistówka na Wygodzie w Białymstoku, fot. Michał Różycki

Podcinanie gałęzi, na której siedzimy my – ludzie, stało się wręcz sportem globalnym, z tym że wszyscy przegramy w różnym czasie, w zależności gdzie mieszkamy i na jakim poziomie zamożności jest dany kraj. Skupmy się na źródle wszelkiego życia – wodzie. Nie bez powodu mówimy „woda życia”, bez niej po prostu znikniemy z naszej planety razem z innymi mocno przetrzebionymi gatunkami zwierząt, ryb i wszelakiej fauny i flory. 

Co z tą wodą robimy najlepiej było widać ostatnio na rzece Odrze. W sposób systemowy, zgodnie z przepisami zmieniono ją w ściek zrzutów przemysłowych bez uprzedniego oczyszczania. Teraz w ramach ratowania życia postanowiono ją wybetonować, co jest całkowitym absurdem w momencie gdy wszystkie zniszczone rzeki poddawane powinny być renaturalizacji.

Chęć stworzenia autostrad wodnych do przewozu ładunków była dobrym pomysłem w czasach przed rozwojem kolei. Obecnie jest to całkowicie sprzeczne z ekonomią i logiką, nie mówiąc o ochronie środowiska. Zachowane do tej pory w stanie naturalnym odcinki największych rzek zostałyby zdegradowane milionami ton betonu. W naszym kraju tylko 1% rzek jest klasyfikowana jako czyste.

Sytuacja jest dramatyczna i co do tego wszyscy się zgadzają. Ale co z tego, skoro nasze wody podlegają pod Ministerstwo Infrastruktury i są traktowane jak instrumenty biznesowe. Społecznicy nie zastąpią państwa w ochronie naszego dziedzictwa wodnego, gdyż nie mają służb i środków finansowych. Ministerstwo Klimatu i Środowiska jest całkowicie nieefektywne w swoim działaniu, a w zasadzie bezradne wobec nacisków polityków w promowaniu inwestycji, które niszczą naszą przyrodę.

W dawnych czasach rzeki były dla zamieszkujących nad nimi ludów „święte” i traktowano je z wielką czcią i szacunkiem. Dawały przecież możliwość do życia i rozwoju, nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby je zniszczyć dla chęci zysku. To bardzo szybki rozwój przemysłowo-cywilizacyjny spowodował, że człowiek w pogoni za dobrobytem całkowicie zapomniał, że jest częścią tej układanki, jaką stanowi nasza planeta i jeśli zniszczy jeden z elementów to sam również ulegnie zagładzie.

Jeśli chcemy zapobiec degradacji natury, która nas otacza, to musimy więcej o tym mówić i uświadamiać młodsze pokolenie, jak jest to ważny problem dotyczący każdego – bez wyjątku. Opowiadajmy jak w czasach naszej młodości wyglądały rzeki, jeziora i morze. Pokazujmy stare czarno-białe zdjęcia, na których nie ma stert pływającego plastiku, a dzieciaki radośnie się pluszczą w czystej wodzie. Wróćmy w marzeniach do rzek naszego dzieciństwa.

A co na ten temat myśli młodsze pokolenie? Pytam Basi, redakcyjnej koleżanki.

Myślę, że działamy dziś bezrefleksyjnie pod wpływem lansowanego w mediach nowoczesnego stylu życia. Z jednej strony chcemy wyjechać nad krystalicznie czystą wodę, z drugiej strony natura zupełnie nas nie obchodzi. Kiedy przestaliśmy szanować naturę? Kiedy zaczniemy mieć świadomość, że wszystko w naszych rękach?

śmiecie leżące w lesie, fot. Michał Różycki

Zamiast szukać odpowiedzi, przywołam znane chyba wszystkim hasło „Żądasz czystości – zachowaj ją sam”. Kilkanaście lat temu takie naklejki przyklejano w autobusach. I choć nie każdy PKS lśnił czystością, to jednak kłaniam się przed autorem hasła. Dlaczego? Bo myślę, że czasem trzeba dosadnie, „łopatologicznie” uświadamiać. Na niektórych nic innego nie działa. 

Nie ma co oglądać się na „przykład” z góry, pokazywać palcem na innych, szukać wymówek typu „to nie ja”. Ci, którzy dużo i głośno mówią, często zapominają, by dbać o własne podwórko. I takie przysłowiowe rzucenie kamyczka do ogródka może okazać się bardziej skuteczne niż zakrojone na ogromną skalę kampanie. 

Kiedy prowadzimy – nomen omen – walkę z wiatrakami, zupełnie nie widzimy na przykład, że do naszej szafy trafia kolejny ciuch. Nie ubranie – ciuch, który nawet nam się nie podobał, ale była okazja, więc grzech nie skorzystać. 

To i tak dobry scenariusz. Bo kto wie, że ubrania kupowane w sieci, które nie pasują trafiają prosto do śmieci? Nawet te nierozpakowane i raz przymierzone nie nadają się już do „obrotu”. Ktoś musiałby je sprawdzić, wyprać, wyprasować, włożyć do opakowania – ale to za duży koszt! 

A według World Wildlife Fund, aby wyprodukować jedną koszulkę potrzeba 2700 litrów wody. To zapotrzebowanie jednego człowieka na ok. 3 lata. Nie wspomnę o jeansach, których jedna para może „pochłonąć” aż 11 tysięcy litrów wody! Co roku lansowany jest inny fason tych spodni. Masz już nowy model z wiosennej promocji?

Ja nie mam i raczej nie kupię. A jeśli czegoś będę potrzebować to pójdę do lokalnego sklepiku i przymierzę. Kto by się spodziewał, że takie zachowanie urośnie w XXI wieku do rangi bohaterskiego czynu? 

Barbara Górnicka-Naszkiewicz i Michał Różycki
Podlaska Redakcja Seniora Białystok