Równo trzydzieści lat temu spędziłam w Moskwie raptem ponad tydzień, ale bogactwem doznań i przeżyć mogłabym obdzielić kilka osób. 

często spotykane budowle Moskwy

Pierwsze kroki po wyjściu z mieszkania koleżanki kierujemy na dzielnicowy komisariat milicji, gdzie gospodyni jest obowiązana zarejestrować nasz pobyt. Wystarczają nasze dowody i jej ustne uzasadnienie. Peszy nas to i zaskakuje. Wiera jest zatrudniona w jednym z ministerstw, czasem wychodzi na kilka godzin do pracy. A my próbujemy same poruszać się po osiedlu, poznawać pobliskie sklepy. 

Można tu dostać pamiątki, w tym popularne lalki-matrioszki. Spożywcze raczej świecą pustkami. Nawet ze zdobyciem chleba jest problem. Kilka razy trafiły się i smaczne bułki z jagodami, czy mało apetyczna kiełbasa. Zaś przepyszny kwas chlebowy sprzedawano stale w budkach na mieście. Bazujemy głównie na tym, co przywiozłyśmy w puszkach i słoikach. Moskwianka zachwyca się naszymi produktami i potrawami. Jeden raz przygotowała nam coś własnego. Była to świeża kapusta smażona z ziemniakami na patelni. Wydarzenie to okrasiła wiśniową nalewką własnej roboty. Kiedy rozwiązały się języki, Wiera zaczęła opowieść o swoich przodkach, prześladowaniach za czasów Stalina, o krążących w rodzinie opowieściach z tego okresu. Były to wspomnienia ukrywane i pełne grozy. Nic dziwnego – to jeszcze czasy ZSRR, dziś już i dla nas niepojęte, bo zapomniane.

stacja metra w Moskwie

Ciekawsze były nasze wyprawy na duże bazary, gdzieś na drugim końcu Moskwy. Dech w piersiach zapierał widok wielu stacji starego metra, którym można się poruszać po całej stolicy. Niektóre z tych stacji to prawdziwe dzieła sztuki, pochodzące z czasów Rosji Carskiej. Czasem warto było nawet wysiąść tylko po to, by podziwiać znajdujące się tam figury i obrazy. Natomiast linie najnowsze, z czasów Związku Radzieckiego, obowiązkowo zawierały elementy symboliki komunistycznej sierpa i młota. 

Na dużych bazarach przykuwały uwagę wielkie ilości egzotycznych owoców i warzyw, których jeszcze wówczas w Polsce nie było. Korzystałyśmy z tej obfitości. Ale przede wszystkim zajmował nas… nielegalny handelek! W końcu trzeba było sprzedać to, co zostało przywiezione. Nie przypuszczałam nawet, że mam do tego takie zacięcie i smykałkę. Ustawiałyśmy się w niepozornym miejscu, ale na tyle widocznym, że kto był zainteresowany, na pewno nas dostrzegł. W pewnym momencie poczułam się nazbyt pewnie, rozkładając towar szerokim kręgiem, bo handel szedł na całego. Zgromadził się tłumek przymierzających, przebierających w towarze. Wtem jak spod ziemi wyrósł milicyjny patrol. Kazali mi spakować towar i pójść z nimi na komisariat. Powiało grozą! Ale cóż było robić? Trzeba ponieść konsekwencje swojej niefrasobliwości. Podreptałam ciężko przestraszona, a za nami pobiegła Wiera. Siostra pozostała z resztą bagaży. Ze ściśniętym gardłem odpowiadałam na pytania starszego rangą funkcjonariusza. Na szczęście dobrze znałam język rosyjski. 

Spisali moje dane z dowodu i dali pouczenie. Wtedy weszła Wiera, zaczęła im coś tłumaczyć. A ja wpadłam na pomysł, by ich wspaniałomyślnie obdarować. I zaczęłam wykładać: a to podarki dla żony, a to suwenir dla niego, a to zabawka dla dziecka. Każda rzecz natychmiast lądowała na dnie przepastnej szuflady obszernego biurka. Dziękował mi a dziękował, cały w uśmiechach wręczył z powrotem mój dowód osobisty, gwoli przyzwoitości przestrzegł jeszcze i kazał czym prędzej odjeżdżać. Uczyniłyśmy to z wielką ulgą. Ale tego dnia towar został sprzedany prawie w całości. 

Inną sprawą były zakupy, na których bardzo nam zależało, bo po co wracać z rublami do Polski? Odwiedzamy centralny dom towarowy, także trochę mniejsze sklepy, bazary. Wiera zawozi nas do różnych miejsc, doradza. Niestety, niewiele udaje się „upolować”. Tyle co upominki dla rodziny i parę użytecznych rzeczy. No i koniak, który udało się jakoś zdobyć.

Łubianka

Po załatwieniu zaplanowanych spraw, w tym handlowych, przyszła pora na przyjemniejsze rzeczy. Czyli trochę zwiedzania. Jedną z pierwszych atrakcji jest złą sławą otoczona Łubianka, siedziba wcześniej NKWD, potem KGB. Kiedyś w podziemiach tego budynku znajdowało się również więzienie śledcze. W czasie terroru stalinowskiego na Łubiance zamordowano wielu więźniów politycznych, w tym licznych Polaków. 

Nieopodal Kreml z ogromnym, rozległym placem i Mauzoleum Lenina pośrodku. Miałyśmy ochotę na odwiedzenie mauzoleum, ale wijąca się w nieskończoność kolejka turystów oznaczała długie godziny czekania na prażącym słońcu. Czasu nie było za wiele, więc obeszło się na popatrzeniu z oddali. Zadziwiające, że aż tylu chętnych wciąż jeszcze chciało odwiedzać to miejsce. 

Moskwa- cerkiew- Plac Czerwony

Najbardziej jednak zauroczyły nas okazałe i barwne cerkwie, które dominowały w centrum Moskwy. Nie spodziewałyśmy, że mogą być w ogóle jakoś eksponowane, a te były zadbane i przepiękne. Naprawdę, dla samych cerkwi warto zobaczyć Moskwę. Jeszcze inne budowle, których okazałość i liczba zaskakuje, to oglądane z okien ogromne, wysokie i zwaliste budynki zwieńczone wieżyczkami, wyglądem bliźniaczo podobne do warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki. W ogóle w Moskwie wszystko miało świadczyć o potędze: rozległe place, wysokie pałace, rzucający się w oczy przepych cerkwi. Dlatego też odnosi się wrażenie, że wszędzie jest daleko i trudno tam dotrzeć. Może dlatego piesi są nieliczni, a i na ulicach ruch nieporównywalny z polskim w tym samym czasie. Wszystko gromadzi się w metrze – tam jest zawsze gwarno, tłumnie i tłoczno.

zdjęcia: pixabay

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok