Na haju

Ból przeszywa moje członki. Poskramiam go i zapadam w sen. Sama nie wiem czy to we śnie czy na jawie, ale jest cudownie.
Stąpam boso po soczyście zielonej koniczynie w powiewnej białej sukience. Jak okiem sięgnąć rozpościera się ukwiecona łąka biało różowym kwieciem. Jak w Panu Tadeuszu – Mickiewicza: „Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała”. Idę w ten bezkres i rozkoszuję się chłodem aksamitu pod moimi obolałymi i obrzękniętymi stopami. Co za ulga, jakie przyjemne uczucie.
Mam ochotę tańczyć, śpiewać. Krzyczę, odpowiada mi echo. Przekrzykuję się z nim. Wprawiam moje ciało w ruch, a moja sukienka pięknie faluje wokół niego. Rozwiane włosy delikatnie pieszczą policzki. Zapamiętuję się w tańcu, pląsam, wiruję coraz szybciej, chyba zaraz odlecę. Świat kręci się razem ze mną.

Zmęczyłam się, czas odpocząć. Ległam w tej wspaniałej dzięcielinie i znowu ten przyjemny chłód, który koi moje cierpienie. Patrzę w niebo, jest takie niebieściutkie i tak wysoko, ani jednej chmurki. Nad moją głową kolorowe motyle tańczą swój zalotny taniec. Jeden usiadł mi na nosie. Znieruchomiałam. Jest piękny, mieni się paletą barw. Nie chcę go spłoszyć, ale mrugnęłam i poleciał do swojej partnerki. Zamknęłam oczy i delektuję się spokojem i kojącą ciszą, którą czasami zakłócają ptaki nawołujące się w pobliskim zagajniku. Słychać ptasie trele w miłosnym uniesieniu. Jestem taka szczęśliwa, Nie chcę wracać do tego co było. Chwilo trwaj jeszcze.
Poruszam się niepewnie. Może jednak powinnam wstać i iść dalej w swojej wędrówce życia, a może jeszcze pozostać w tym błogim, przyjemnym stanie. Zastygam w bezruchu, nie chcę nigdzie iść, zostaję.

Moje rozważania przerywa szelest. Chyba ktoś się zbliża. Otwieram oczy i widzę pięknego, gniadego czystej krwi araba. Jest zjawiskowy. Rozglądam się i szukam wzrokiem jeźdźca. Na darmo. Jestem bardzo zaskoczona i może trochę rozczarowana. Skąd się tu wziął ten koń? Idzie w moją stronę. Zatrzymał się i patrzy na mnie, dużymi, pięknymi oczami. Potrząsa grzywą, podnosi przednią nogę i grzebie kopytem, jakby zachęcał mnie do wstania. Podniosłam się niepewnie. Przecież ja się boję koni. To jawa czy sen, myślę. Kocham je, zachwycam się ich urodą, podziwiam, ale z daleka. Zamarłam na chwilę. Jakaś siła mnie jednak popycha i na sztywnych nogach, pomału zbliżam się do niego. Jestem bliżej, coraz bliżej. Nasz wzrok się spotkał. Bacznie przyglądamy się sobie. Czuję spokój i strach mnie opuścił. Jego chrapy rozszerzyły się i parsknął przyjaźnie. Przytulam się do jego szyi i z czułością głaszczę go po łbie. Słyszę bicie własnego serca. Niesamowite wrażenie. Czyżby się miało spełnić moje marzenie. Zawsze chciałam poskromić strach, dosiąść konia i pogalopować w nieznane. Może to jest ten czas. Nim zdążyłam pomyśleć, już siedziałam na koniu i nie mam pojęcia jak to się stało. Koń pomału rusza stępa przed siebie. Coraz szybciej idzie kłusem. Trzymam się kurczowo jego czarnej grzywy. Nabiera tępa, galopuje. Ja rytmicznie unoszę się w powietrzu. Po prostu płynę. Znowu przyśpiesza, cwałuje. Moja sukienka łopocze jak chorągiewka na wietrze, bo szybkość jest zawrotna. Wiatr smaga moją twarz, aż czasami brakuje mi tchu. Opuszczamy naszą łąkę i pędzimy w stronę lasu.

Wkraczamy na drogę zacienioną przez stare drzewa. Powiało grozą. Czuję nieprzyjemny chłód. Chcę poskromić swego gniadego. Przytulam twarz do jego karku i szepczę mu do ucha. Zwolnij trochę, już dosyć, wracamy. Spełniłeś moje marzenie. O dziwo, zwolnił.
Nagle nad nami przeleciał pokaźnych rozmiarów czarny ptak złowieszczo krzycząc. Koń się spłoszył. Mam obawy, że to źle się skończy.
Jeszcze mocniej uchwyciłam się jego grzywy. Staram się zachować spokój, bo jeżeli wyczuje mój lęk, strach się spotęguje i jako zwierzę uciekające, może wpaść w panikę. Niestety, nie udało mi się. Koń zarżał, stanął dęba i zrzucił mnie z grzbietu. Poczułam przeszywający ból całego ciała. Otworzyłam oczy i wróciłam do swojej rzeczywistości,

Halina Wiązowata
Podlaska Redakcji Seniora Białystok