Sierpień to w Polsce miesiąc pielgrzymek. Większość zdąża na południe, do klasztoru na Jasnej Górze. Bardzo znana jest też ogólnopolska piesza pielgrzymka na Świętą Górę Grabarkę, do miejsca nazywanego „prawosławną Częstochową”.

Piesza grupa ludzi sportowo ubrana z plecakami. W otoczeniu zieleń drzew i ich cień.

To miejscowość koło Siemiatycz, znajdująca się na naszym Podlasiu. Miejsc kultu, do których zdążają w tym czasie pątnicy, jest więcej. Bez względu na wyznanie, wszystkie pielgrzymki łączy religijny i pokutny charakter, pobożny cel, ważne intencje oraz ogromny trud pątników w drodze.

Pielgrzymki znane są od wieków i praktykowane prawie na całym świecie. Wszystkie wyznania mają swoje święte miejsca, będące celem zdążających doń pątników. Chyba największymi i najbardziej spektakularnymi są tłumne pielgrzymki muzułmanów z całego świata do Mekki i Medyny. Rzadko kiedy odbywają się one bez śmiertelnych ofiar, głównie poprzez stratowanie przez tłumy. A jednak wierni idą tam nadal. Jak wielka musi być ich wiara!

Piszę niniejsze jako była pątniczka, jakkolwiek nie mogąca się pochwalić szczególnie dużą liczbą pielgrzymek pieszych, w których wzięłam udział. Poza kilkoma jednodniowymi, trzy razy przemierzyłam na własnych nogach trasę do Częstochowy. Pierwszy raz w 1984 roku z grupą akademicką Pieszej Pielgrzymki Warszawskiej. Była to grupa międzynarodowa, bardzo oryginalna, dlatego najbardziej utkwiła mi w pamięci. Dwie następne, odbyte w latach 1987 i 1988, to trasa przewędrowana z Pieszą Pielgrzymką Podlaską, wyruszającą z Siedlec. Potem już jedynie odprowadzałam albo tylko żegnałam grupę węgrowską, kiedy odchodziła spod miejscowej bazyliki. No i miewałam niewielki wkład w pomoc przy zorganizowaniu posiłków dla Pielgrzymki Białostockiej. 3 sierpnia zawsze przypadała godzinna przerwa obiadowa właśnie w Węgrowie. Przez kilka następnych lat pielgrzymowałam z tak zwaną grupą złotą. Byłam przypisana do Pieszej Pielgrzymki Drohiczyńskiej, a grupy takie mają charakter udziału duchowego (modlitewnego), czyli stacjonarnego.

Zwarty orszak ludzi z plecakami i przeciwsłonecznymi nakryciami głów. Na czele grupy – niesiony krzyż i proporce. W tle pole kwitnących słoneczników. 

Choć zdaję sobie sprawę, że dzisiejsze pielgrzymki są łatwiejsze od tamtych, to przecież nie można im przypisać charakteru rekreacyjnego. To nie przechadzka czy nawet obóz wędrowny, ale trud tak ogromny, że wręcz przekraczający granice ludzkich możliwości. A jednak wciąż są tacy, co idą… Właśnie przed trzema dniami otrzymałam od koleżanki pozdrowienia z trasy XXXIII Pieszej Pielgrzymki Drohiczyńskiej na Jasną Górę. Tutaj dodam, że poprosiłam ją o zdjęcia z trasy, które obrazują niniejszy tekst.

W latach osiemdziesiątych, w dobie pustych półek sklepowych, prowiant na ten cel gromadziło się przez okrągły rok. Z rozrzewnieniem wspominam radość, gdy udało się nabyć puszkę rybną, a koleżanka zakupiła „z przydziału” drugą i ofiarowała mi w darze jako swój wkład. A tym bardziej, kiedy do sklepu „rzucili” polską mielonkę wieprzową, uznawaną wtedy za rarytas wszechczasów. Gnało się co sił w nogach, aby wystać w kolejce kolejne puszki do zbioru przeznaczonego na tę sierpniową wyprawę. W domu mama przygotowywała nam słoiki ze swojskim smalcem z cebulką i skwarkami. Później, gdy już można było dostać wędlinę, dodawało się też przesmażoną, a wcześniej pokrojoną w kostkę kiełbasę. Te skarby upychało się do plecaka. Tam wędrowały wszystkie posiadane bluzki i bluzeczki z krótkim rękawem, bielizna osobista i skarpetki. Wymienionej garderoby trzeba było mieć co najmniej po 14 sztuk, bo po każdym dniu należało ją bezwzględnie zmienić. A w tamtych czasach zgromadzenie takiej ilości wcale nie było łatwe. Pielgrzymowanie trwało dwa tygodnie, a o praniu nie było mowy. Na trasie nic poza chlebem nie udawało się kupić. Herbatę i zbożową kawę zapewniała pielgrzymkowa kuchnia, ciągnąca kociołki na ciężarówce-lawecie. Z rzadka na jakimś postoju w miasteczku udawało się kupić ser czy mleko. Jednak w takim wypadku trzeba było zrezygnować z oczekiwanego odpoczynku. Trudny wybór.

Bardzo wiele żywności otrzymywaliśmy od ludzi z miejscowości znajdujących się na trasie. Każda mijana wioska czy miasteczko to okazja do skosztowania czegoś innego niż konserwa z plecaka. Ludzie byli niezwykle życzliwi i hojni. Pierwsze od miejsca wymarszu przystanki na odpoczynek i posiłek oznaczały stoły z rozmaitym jadłem, nawet ciastami i napojami. Witający i goszczący pielgrzymów – wzruszeni, gościnni, pełni podziwu. To była jeszcze swoja parafia, dekanat, powiat, więc bliższe więzy łączące w wędrującymi. Goszczący nas prosili o dołączenie ich intencji. Podobnie było na całej trasie. Gospodynie gotowały ogromne ilości zup, które w wielkich konwiach i garach przywożono na trasę także z okolicznych wiosek. Dostarczano też kompoty. Zimna woda w wiaderku to już był stały widok przy każdej posesji. No i mnóstwo owoców. U kogo co tylko dojrzało, wystawiał w koszach pielgrzymom. Sierpień jest akurat miesiącem obfitującym w dary z ogrodów i sadów. Tak więc jabłka, gruszki, śliwki rozmaitych odmian, a czasem czarne jagody, jeżyny i słoneczniki oraz ogórki i pomidory. Owoce zjadano w trakcie wędrówki, warzywa – podczas postoju do kanapek. Ja dbałam szczególnie o to, by codziennie zjeść coś ciepłego i płynnego. Dlatego zawsze biegłam po zupę, nawet gdy inni ustawiali się po rzadkie rarytasy. Dzięki życzliwości mieszkańców przemierzanych miejscowości udawało się przetrwać ten trudny czas.

Szpaler zielonych drzew po obu stronach alei wiodącej do klasztoru na Jasnej Górze. W oddali – charakterystyczny widok częstochowskiego sanktuarium na tle lekko zamglonego nieba. pixabay.com

Wędrowało się po 25 – 35 kilometrów dziennie. Świt wyprowadzał z noclegowego miejsca, a nierzadko docierało się do następnego tuż przed zachodem słońca. Czasem wyczerpanie było tak wielkie, że dało się już tylko upaść na ziemię i leżeć. Niestety, zaraz trzeba było się podnieść, rozbić namiot i umyć się w misce z zimną wodą pod tropikiem namiotu. Potem jeszcze zrobić kolację, to znaczy znów kanapki i herbatę z pielgrzymkowej kuchni na kołach. A na godzinę dwudziestą pierwszą podążyć obowiązkowo na Apel Jasnogórski.


[…] W sierpniową noc
Jasnogórski Apel
zastaje pątników na szlaku
odbywa się pod gwiazdami
gwar zamyka
modlitewnym amen
mozolny dzień pielgrzymi
pieczętuje śpiewem
aby umilknąć
ciszą
pod usypiającym niebem […]

Apel to czas wyciszenia, refleksji i ukojenia. Kilka modlitw, spokojnych piosenek przy akompaniamencie gitary, mini przekaz przewodnika. Byłoby to pięknym zwieńczeniem trudu dnia, gdyby jeszcze nie trzeba było stać. Wielu słaniało się już na nogach. A jeszcze gorzej, kiedy się miało pęcherze, uczulenie od asfaltu, otarcia lub naderwane ścięgna. Punkt sanitarny pracował niemal całą noc. Raz sama wracałam stamtąd nad ranem. Zabandażowane aż do kolan nogi pątników to nieodłączny obrazek każdej pieszej pielgrzymki.
[…] przychodzą po zmroku
przygięte postacie
niczym chromi
kuśtykające czasem
ciągną tutaj
dziwną siłą gnani
na wieczorny przystanek
w drodze do Tronu
Jasnogórskiej Pani […]
Pogoda na pielgrzymim szlaku znaczy najwięcej. Straszne są upały. Palące promienie słoneczne, przegrzanie, pot kapiący z czoła, niekiedy omdlenia czy porażenia słoneczne. A mimo wszystko gorsze są inne pogodowe kaprysy: burza, szaruga, silny wiatr, ulewny deszcz. Zwłaszcza, gdy w takim deszczu przychodziło wędrować cały dzień. Oczywiście wszyscy mieli jakieś płaszcze i peleryny, ale w ciągu wielu godzin całość kompletnie przesiąkała wodą. W butach chlupało, robiły się bolesne otarcia. Ale trzeba dalej iść, iść, iść…
Wreszcie nocleg i cisza nocna. Jakaż ulga! Większość spała w namiotach, nieliczni na kwaterach. Ale większość z tych, co nie mieli własnego domku z płótna, korzystała z posłania w stodołach. Na sianku, we własnym śpiworze. Ja tylko raz spałam na kwaterze i raz w stodole. Zawsze następowało to po dniu, gdy zalało pole namiotowe, a podsuszenie odzieży i obuwia wymagało pobytu w pomieszczeniu suchym i ciepłym.
Tuż przed dotarciem na ostatni nocleg przed Częstochową miały miejsce wzruszające momenty i sceny na tak zwanej „przeprośnej górce” czy „lasku pojednania”, kiedy ludzie padali sobie w ramiona i przepraszali się nawzajem za najmniejsze przewinienia na trasie. Ale zdarzały się i spektakularne pojednania po wielu latach. Czasem trzeba było pokonać wstyd, jeśli chciało się być do końca szczerym. Inaczej cały ceremoniał byłby pozbawiony sensu.

O samym wejściu w uporządkowanym szyku, nie napiszę wiele. Bo każdy przeżywa to na swój sposób. Wzruszenie i wdzięczność, że się udało dotrzeć, rozpierająca serce radość, ale również i łzy dławiące w gardle…

Charakterystycznym jest, że kto pielgrzymował pieszo choć raz, rzadko kiedy nie pokusił się o następny. Polskie pielgrzymowanie piesze to fenomen na skalę światową. W sierpniu niemal wszystkie drogi wiodą do Częstochowy. Co każe pątnikom tam zmierzać i pokonywać ogrom niedogodności? Z doświadczenia i rozmów z innymi pątnikami wiem, że jest jakaś siła, która nawet najbardziej niedysponowanego pcha do przodu. Dalej, dalej i dalej… Coś, czego opisać w żaden sposób się nie da. Nie sposób tego przekazać. Można jedynie samemu doświadczyć.

[…] by w deszczu lub skwarze
przed święte oblicze gonić
do bram klasztoru
królestwa Czarnej Madonny
i upaść tam do Jej stóp
zapłakać
powierzyć
zaufać
by za rok…
znów wyruszać
pielgrzymim szlakiem!

Fot. Jadwiga Zgliszewska i pixabay.com

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok