Małe Ciche

Moje zauroczenie Podhalem zaczęło się wraz z pierwszym na nim pobytem. Wujenka Krysia zaprzyjaźniona była z rodziną Pawlikowskich – Borowych z Małego Cichego i to w ich domu spędziliśmy z rodzicami nasze pierwsze wakacje na Podtatrzu.
Ja przyjechałem tam nieco spóźniony, bo turnus kolonijny, na którym byłem zahaczył o sierpień. Z kolonijnego autobusu odebrała mnie pani Rabska – przyjaciółka cioci Janki. Zabrała mnie do swojego mieszkania na Tarczyńskiej, kazała się wykąpać, nakarmiła, zaprowadziła na Główny i wsadziła do zakopiańskiego „nocnika”. W przedziale był komplet pasażerów a przed nami 14 godzin jazdy. Rozejrzałem się po półkach, na których było jeszcze trochę miejsca. Zaintrygowała mnie szczególnie pusta wnęka nad korytarzem. Zapytałem grzecznie czy można, po czym opróżniłem z bagażu jedną półkę zagęszczając pozostałe.
Wgramoliłem się na nią obrzucany zazdrosnymi spojrzeniami współpasażerów i obudziłem się w Suchej Beskidzkiej. Tam się ciutkę przestraszyłem, bo pociąg postał dłuższą chwilę na stacji po czym zaczął wracać do Warszawy. Ale doświadczeni pasażerowie wytłumaczyli mi, że wjechaliśmy do Suchej łukiem od Krakowa a wyjeżdżamy łukiem ku Zakopanemu. Uspokojony, zacząłem z kolei dopytywać się, kiedy będzie Poronin, w którym miałem wysiąść.
Wysiadłszy, zacząłem wypytywać fiakrów, jak się dostać do Małego Cichego. Oczywiście chcieli mnie tam zawieźć, a ja nie za bardzo wiedziałem, jak się wycofać. Na szczęście pojawiła się Wujenka i ucięła pertraktacje. Podjechaliśmy PKS em do Kośnych Hamrów a potem per pedes do Małego. I z tej to bazy wówczas i następnymi laty złaziłem prawie całe Tatry.
Pierwsze wycieczki były trochę nudne – iść trzeba dużo a dzieje się mało, ale Tadeusz znalazł sposób: ścigaliśmy się z Jacusiem (towarzyszył księdzu Aleksandrowi), kto wypatrzy więcej znaków wytyczających szlak.
Jednakże największym przeżyciem z pierwszego pobytu była realizowana nieopodal naszej kwatery budowa. Gdy przyjechałem, gotowe były fundamenty, piwnica i zalany nad nią betonowy strop.
Przy mnie składano na zrąb pachnące żywicą ciosy, łączone dolny z górnym drewnianymi kołkami. Szczelinę między ciosami wypełniano czymś, co wydawało się być warkoczem, a w istocie było pasemkami długich, miękkich drewnianych wiórów mocno skręconych, złożonych na pół i dobijanych do siebie ciężkim, stalowym ubijakiem. Potem były kładzione deski sufitowe – całkiem inaczej niż w naszym fińskim domku, bo nie łączone ze sobą „pióro w felc” i przybijane od spodu do stropowej konstrukcji, lecz łączone „felc w felc” (czyli „co droga deska wystąp”) i układane na belkach stropowych, w których musiano wycinać wgłębienia na wystające na pół grubości deski. Lecz prawdziwe mistrzostwo świata to był rzeźbiony szczyt.

foto: z albumu rodzinnego Autora – Uczestniczenie w budowie domu było największym wrażeniem z wakacji.

Przychodzę kiedyś na budowę, na stropie leży prawie gotowy szczyt – do dwóch krokwi przytwierdzona drewniana konstrukcja, w niej osadzone dwa okna, a reszta powierzchni pokryta artystycznie ułożonym gontem. Przylegające do krokwi końcówki gontów przykryte długą deską, tzw. wiatrówką. Jedna wiatrówka jeszcze surowa, a druga już ozdobna: w kancie deski, na całą jej grubość ząbki, wycięte równiutko jeden przy drugim. Przyglądam się, czym to mogło być zrobione – nożem czy dłutem? Majster wyrzucił niedopałek, splunął w garść, wziął toporek, stanął na desce w rozkroku i puk, puk, puk – jak wolnobieżny karabin maszynowy wyrzeźbił długi ornament. Stopień wyostrzenia jego narzędzi miałem okazję stwierdzić jakiś czas wcześniej obserwując jak… je obiad.
Córka przyniosła mu wiklinowy koszyczek przykryty białą serwetką. Majster siadł okrakiem na ścianie, którą właśnie budował, postawił koszyczek przed sobą, po czym odwrócił się i wyrwał z ciosu wbitą weń siekierę, Wyjął z koszyczka pół bochna chleba i siekierą, jak brzytwą, pokrajał go na równiutkie glonki.

Moje szkolne wypracowanie „wspomnienia z wakacji” było reportażem z tej budowy. Działo się to najpóźniej na początku piątej klasy, gdyż było to jeszcze u Słowackiego, a w połowie piątej klasy przeniosłem się do Szkoły nr 97 na Spiską.

Wojciech Więckowski