WYPISY Z WĘDRÓWDEK WŁÓCZYKIJÓW
Barkostop

Nasze wspólne z Gosią włóczęgi zaczęły się po pierwszym roku moich studiów. Zorganizowałem wtedy po raz drugi wspólne autostopowanie. Na to pierwsze Gosia nie tyle nie dała się namówić, co, wycieńczona przebytą w zimie żółtaczką, nie miała na taką imprezę siły. Zatem tym razem, by ekwipunek był lżejszy, wyruszyliśmy bez namiotów. Liczyliśmy na  przygodne stodoły, ale pierwszej nocy przenocowaliśmy na twardej podłodze szkoły w Opatowie, gdzie moja Mama kwaterowała z praktykantami. Lecz dwie następne noce przespaliśmy już na świeżutkim sianku w Okalinie, gdzie relaksowaliśmy się w cienistym sadku. A potem ruszyliśmy zwiedzić Sandomierz i Baranów. Zamek w Baranowie „występował” wówczas w jakimś serialu (bodaj w „Czarnych chmurach”) . Ale nie był on jedyną atrakcją. „Siarkopol”, który opiekował się zamkiem, w piwnicach urządził muzeum archeologiczne, gdzie eksponował znaleziska odkryte w czasie prac wydobywczych.

Następnym zamkiem, a właściwie ruinami zamku, który chcieliśmy zwiedzić, był Krzyżtopór koło Ujazdu. Leżał on nawet niedaleko Baranowa, tyle że po drugiej stronie Wisły. Ponieważ nie chciało nam się wracać do Sandomierza, gdzie był najbliższy most, zeszliśmy nad Wisłę z nadzieją na przeprawę. I faktycznie – na rzece pracowała ekipa umacniająca brzeg faszyną. Dogadaliśmy się, że za niewielką opłatą przeprawią nas na drugi brzeg. Załadowaliśmy się razem z naszymi manelami na dużą, drewnianą łódź i krępy młodzieniec, długim drągiem, odepchnął nasz okręt od brzegu. A na środku rzeki ruszał właśnie holownik ciągnący dwie barki pełne piasku, świeżo wydobytego z dna Wisły.
– A kogo tam wieziesz? – zakrzyknął stojący na barce chłopak.
– Autostopowiczów – odpowiedział nasz przewoźnik.
– No to płyńcie z nami do Sandomierza – ten okrzyk chłopaka z barki był już najwyraźniej skierowany do nas. Szybka decyzja i łódka cumuje do barki, a my przerzucamy na nią siebie i nasze plecaki. Po czym rozkładamy biwak na wilgotnym, rozgrzanym słońcem piasku, robimy obiad i plażujemy aż do przybycia do Huty Szkła w Sandomierzu.

Podróż barkostopem była „wisienką na torcie” tych naszych autostopowych wakacji. W czasie następnych, w 1969 roku, nie odbywałem większych wojaży. Natomiast na tydzień „przykleiłem” się do Gosi, która z rodzicami oraz Wacyniakami kwaterowała w internacie szkoły rolniczej w Aleksandrowie Kujawskim, skąd co dzień jeździliśmy do Ciechocinka – starsi państwo korzystali z tężni, zaś młódź z basenu. Pamiętam skoki z wieży: Właziliśmy z Andrzejem na kilkumetrową wieżę, on siadał mi na karku i po skoku pod takim dociążeniem udawało mi się dosięgnąć stopami dna pięciometrowego basenu. Zaś pod koniec tych wakacji, jeśli chcielibyśmy zachować poprawność chronologiczną, powinna się zaczynać druga część opowieści o kurce Cioci Klimy, czyli relacja o naszych, rozciągniętych między wrześniem a grudniem, zaślubinach.

Wojciech Więckowski