Nad jeziorem Superior, na malutkim półwyspie Keweenaw mamy swój dom. Pięknie tu. Zielono latem. Złociście jesienią. A potem już tylko biało i biało. Zima trwa tu niemal od połowy listopada do końca kwietnia.

zima w Michigan

_
O gorączce miedzi, teatrze i Helenie Modrzejewskiej

Początki historii półwyspu toną w mrokach dziejów. Mówi się, że wydobywano tu miedź pięć tysięcy lat temu. Kronika zaś “najnowsza”, a więc związana z działalnością białego człowieka w rozwoju przemysłu miedziowego, sięga 20 lat XIX wieku.

Indianie Chippewa, inaczej też zwani Ojibwa, którzy mieszkają tu do dziś, sprzedali tę ziemię, podpisując umowę z białymi przybyszami w 1826 roku.

Czy była to sprzedaż dobrowolna, czy wymuszona, historia milczy.

Wkrótce potem Douglas Houghton, geolog przybyły tu z Nowego Jorku, odkrył na nowo głębokie pokłady miedzi i tym samym zapoczątkował pierwszą w Ameryce „gorączkę”- miedzi.

Mimo to, iż nigdy nie nadano jej tak symbolicznego znaczenia jak „gorączce złota”, a opowieści o pionierach są pozbawione romantyzmu opowieści o Eldorado, choć legenda pierwszych białych kopaczy miedzi nie zaistniała w bogatej literaturze, czy potem w filmie, to jednak nie sposób przecenić znaczenia tego okresu w rozwoju gospodarczym i cywilizacyjnym białego osadnictwa w tej części Ameryki Północnej.

Wydobywana wtedy miedź przynosiła więcej zysków niż całe złoto Kalifornii.

Zaspakajała także zapotrzebowanie przemysłu Stanów w 75% a podczas I wojny Światowej w 90%. Kopalnictwo miedzi przynosiło ogromne zyski i w efekcie, mało zaludniony region, (w 1910 roku mieszkało tu zaledwie 32.845 osób) szczycił się największą procentowo (w stosunku do liczby ludności) liczbą milionerów w Stanach.

Trudno mi ocenić, jak prawidłowe były te badania, ale tak twierdzą historycy.

Dzięki zasobom finansowym i przedsiębiorczości zarządu kopalni i mieszkańców, w rejonie Calumet zbudowano 33 kościoły różnych wyznań, otwarto 30 szkół, założono szpital i sporą, jak owe czasy, bibliotekę publiczną.

Imigranci przybywali tu do pracy z różnych krajów europejskich, a także ze wschodniego wybrzeża Stanów i z Kanady. Tu była szansa na karierę i pieniądze, choć warunki życia były niezmiernie trudne. Pierwsi przybyli górnicy z Kornwalii. Potem porzucili tę ziemię dla kalifornijskiego złota. Ale wierna pamięć o nich została. Do dziś „gastronomiczną chlubą” tego półwyspu są „pasties”. Jest to rodzaj wielkiego „pieroga” z kruchego ciasta, nadzianego ziemniakami, mięsem i rutabagą (rodzaj brukwi).

Przybyli tu Włosi, Polacy, Rosjanie, Niemcy, Węgrzy, Słowacy, Finowie. Czy ludzie żyli w harmonii? Różnie bywało. Najbardziej dyskryminowani byli Finowie, z czasem zdobyli jednak silną pozycję. Tę pozycję utrzymują do dziś.

Sporą grupę etniczną stanowili Polacy. Mieli w Calument swój kościół. Potem, kiedy zaczęto zamykać kopalnie (głownie po 1914) zaczęli się przenosić do Detroit, gdzie zaczął rozwijać się przemysł samochodowy.

Ale i dziś książka telefoniczna zawiera liczne polskie nazwiska takie jak Szczucki, Pindral, Wiśniewski, Baranowski, Wójcik, Węglarz,, Kowalski. Jednakże tylko nieliczni z nich zachowali język swych przodków. Ale pamiętają „skąd ich ród”.

* * *

Wielu właścicieli i zarządzających kopalniami pochodziło z Bostonu. Fakt ten miał niewątpliwy wpływ na rozwój ciekawej architektury, a także powstawanie dość licznych instytucji kulturalnych.

Teatr w Calumet

Zainicjowano w mieście projekt budowy teatru. W 1898 rada miejska, dysponując pokaźnymi sumami pieniędzy, podjęła ostateczną decyzję w tej sprawie. Architekt z Detroit przedstawił plany. W ciągu 18 miesięcy budowę zakończono. Podwoje teatru otwarto 20 marca 1900 roku. Zbudowany został z lokalnego czerwonego piaskowca, na wzór neoklasycznych włoskich budowli. Wnętrze przypominało bombonierkę. Kremowo-złote stiuki, zielone wyścielane krzesła, podłoga pokryta brukselskim dywanem stwarzały wrażenie przepychu. U sufity zawisł wspaniały miedziany kandelabr. Ponad 1000 żarówek oświetlało wnętrze.

Teatr był całkowicie nowoczesny. Posiadał wygody, o jakich wędrowne teatralne zespoły mogły tylko marzyć – elektryczne światło, parowe ogrzewanie (kaloryfery) i wewnętrzną kanalizację. To były niemal niespotykane w tym czasie luksusy.

Budowa teatru kosztowała 60 tysięcy dolarów. Warto przy okazji dodać, że restauracja budynku w latach 1970-73 kosztowała ćwierć miliona dolarów i trwała aż trzy lata.

Teatr w Calumet był jednym z pierwszych teatrów miejskich w Stanach, a na jego deskach wystąpiła znakomita aktorka francuska, Sara Bernhardt.

Był rok 1911, kiedy w Calumet Sara zagrała główną rolę w „Damie Kameliowej”, wyciskając łzy z oczu zachwyconej publiczności. Następnego dnia zagrała w „Orlątku” w innym miasteczku na półwyspie: w Hancock. Aktorka podróżowała po Amerykach (była też w Brazylii), występując na licznych scenach. Miała już 67 lat.

Lista artystów o wielkiej sławie, występujących na scenie w teatrze w Calumet, jest długa.Aż dziw bierze, kiedy pomyśli się, że przyjeżdżali tu, do tego bogatego i pięknego wprawdzie, ale jakże odległego zakątka świata.

Tutaj, w miejscu położonym „4 mile za końcem świata”, jak mówi się żartobliwie, grała także Helena Modrzejewska, „gwiazda dwu kontynentów”. Teatr ten odwiedzała trzykrotnie. Po raz pierwszy przyjechała koleją żelazną 6 grudnia 1900 roku. Grała wtedy Lady Makbet. Ponownie wystąpiła w marcu 1902 roku w roli Katarzyny Aragońskiej, a po raz ostatni zagrała Marię Stuart w 1905 roku.

Warto podkreślić, iż Helena Modrzejewska była uznana za jedną najlepszych odtwórczyń ról szekspirowskich.

Tutejsza fama głosi, że Modrzejewska odwiedza ten teatr do dziś. Przybywa jako duch z zaświatów. Mówią o tym przewodnicy po teatrze, a lokalne gazety i radio wykorzystują ten wątek z okazji Halloween’owych szaleństw.

– Copper Country to wyjątkowe miejsce na ziemi –  twierdzą jego mieszkańcy.

To szczególny zakątek globu. Coś tu musi być, co przyciąga.

Choć miejsce położone „daleko od świata”, ale mimo to „świat” przyjeżdża tutaj.

Ostatnia „Parada Narodów”, doroczna impreza organizowana przez tutejszy uniwersytet, zgromadziła przedstawicieli z ponad 80 krajów. To są studenci i pracownicy dwu tutejszych uniwersytetów. W sali koncertowej na 1200 widzów można słuchać koncertów w wykonaniu artystów z Budapesztu, Moskwy, bądź z Nowego Jorku. Kiedyś miałam okazję poznać trzech laureatów nagród Nobla. Przyjechali tu z wykładami. Słuchałam też powieści kosmonauty.

Tutaj też można spotkać cieśli, rozprawiających o poezji i poetów, których jedynym zajęciem jest pilnowanie wschodów i zachodów słońca, a źródłem ich utrzymania bywa doglądanie nieczynnych latarni morskich.

Tu poznać można prawników, którzy mieszkając w tej  „dziczy”, w lesie nad jeziorem, pracują dla firm w Tokio. Czy to wyjątkowe miejsce? Nie wiem. Ale chyba można się zgodzić z tym, że jest to ciekawe miejsce.

I może dlatego, od wielu już lat, tu właśnie jest także mój, nasz dom.

Ryszarda L. Pelc

foto: Ryszarda L. Pelc
Portret Heleny Modrzejewskiej pędzla Tadeusza Ajdukiewicza,(Muzeum Sztuki Polskiej w Sukiennicach, Krakow)

___________
 Ryszarda Lidia Pelc ukończyła studia polonistyczne we Wrocławiu. W 1985 roku, wraz mężem, wyjechała do USA i zamieszkała w stanie Michigan.
Podjęła współpracę z licznymi polskojęzycznymi pismami m.in. USA, Kanadzie, Szwajcarii, Japonii i Polsce. Publikowała też na licznych stronach internetowych.  Od 1989 roku zajęła się twórczością poetycką (w języku angielskim), uzyskując dwukrotnie „Golden Poet Award”. Jej wiersze opublikowano w jedenastu antologiach współczesnej poezji amerykańskiej.

 

_