foto: Dariusz Marek Gierej

_

Dzieciństwo

Lata mijały, z niemowlaka Franek wyrósł na zmyślnego, ciekawego życia chłopca. Jako najmłodszy, był pupilkiem wszystkich. Lubiano go na wsi oj lubiano, za to, że był wesoły. Lecz potrafił też być złośliwy. Bardzo nie lubił grinschutzów. A to im wentyle z rowerów powykręcał, a to poprzekładał ogłoszenia, a to poprzebijał gwoździami opony. Robił to tak zmyślnie, że nigdy nie padł na niego nawet cień podejrzenia.

Rok 1905 był burzliwym rokiem, przetaczających się robotniczych strajków i zapoczątkowanej w Petersburgu rewolucji.
Zimą, w ciasnej kuchence państwa Tumulków gromadzili się ludzie. Rozmawiano o tym, co dzieje się w Łodzi, Poznaniu. Dym machorki szczypał w oczy. Mały Franek przysłuchiwał się z zaciekawieniem, lecz miał też swoje zadania; od czasu do czasu wybiegał na podwórko. Niby szedł po drzewo, ale bacznie się przyglądał, czy nie widać w pobliżu kogoś obcego, plączącego się, aby coś podsłuchać, bądź też podejrzeć. Murka siedział cicho w budzie, to znaczy, że nie ma w pobliżu nikogo obcego. Czasy były niespokojne, więc ludzie bali się bo za politykierstwo można było słono zapłacić zarówno więzieniem, jak i karami pieniężnymi. Bywało też, że ktoś został pobity do nieprzytomności. Niemcy byli mściwi i trzeba był się ich obawiać.

Zima przeszła, wiosna minęła, a i upalny sierpień dobiegał końca. Wesoły gwar ptasich gawiedzi dobiegał z podwórza. Ano juści, dopominają się boroczki o ziarno. Słońce stoi wysoko. Pani Karolina podniosła głowę i spojrzała zza firanki,
– Zetrwejcie jeszcze trocham, zamruczała sama do siebie.
Akurat naprawiała bieliznę. Było co robić, oj było, a tu jeszcze Franek od września idzie do szkoły. Chłopak wyrósł jak na drożdżach.

–  Ciekawe jaki on będzie, jak się będzie uczył? Jest wprawdzie bardzo zdolny i ma doskonałą pamięć, ale uparciuch z niego straszny, zawsze chce postawić na swoim, a tu w szkole uczą po niemiecku, oj będą z nim kłopoty –rozmyślała pani Karolina.
Wiedziała już wtedy, że Franek będzie robił to, co sam  uważa za słuszne.

– Mamulko, mamulko –szarpnęło ją  za rękę jedno z dzieci.
– A co tam synku?
– Bo tam, bo tam …
– No, mów co!
– Jakiści panocek chcą z wami godać.
– Oj chyba się trochę zdrzemnęłam – odrzekła pani Karolina i tylko spódnica zafurkotała, tyle jej było.
– Cóżesie panie chcieli?
– Ano skupuje to, co wam już niepotrzebne.
– Aha,  tożesie som handlorz ze Łanów?
– Ano juści, juści – odparł mężczyzna
– Nie, panoczku, ja nie mam nic do sprzedanio.
Handlarz powoli odjechał, a pani Karolina wróciła do swojej pracy.

Za czas jakiś wzięła koszyk i zawołała Franka.
– Pódź synku, narwiemy zielska dlo królików.
Zgodnie udali się do sadu. A tu… aż czerwono na drzewach od jabłek malinówek.
– Już i śliwy dojrzewają, będzie trochę powideł na zimę. Dzieci dużo i trzeba je jakoś wykarmić – rozmyślała Tomulkowa

Pierwszego września 1906 roku pani Karolina i Franek, pięknie wystrojeni, poszli do szkoły. Franek miał się zacząć uczyć. Matka w domu pouczała go, co mu wolno a czego nie
– No i byś se pamiętoł, że jak przyniesiesz gańbę rodzinie, albo tyż naszej Polsce, to pomasmakujesz ty rózgi”. Zapamiętasz?
– Ja mamulko, bydam pamiętoł.
I tak syn z matką, ramię w ramię pomaszerowali do szkoły.

Franek rósł na potęgę, a i uczył się nieźle.

Jednego razu przyszedł zapłakany i z nikim nie chciał rozmawiać. Matka zauważyła, że coś jest nie tak. Podeszła do niego, potargała mu włosy i zapytała:
– No, to co tam dziś było?
Po policzkach chłopca spłynęły niechciane łzy, przytulił się do matki i rozpłakał na dobre. Jak już się wypłakał, spytał:
–  Ktożech jo jest? Polok czy Niemiec?
– Polok! Odpowiedziała matka.
– No to po czemu on mnie bił? Joh godoł, żech Polok, a on mnie bił, tak bił.
Teraz dopiero matka zobaczyła ślady na rękach chłopca i krwawą pręgę na nodze.
– Dobrześ mu pedzioł, ty żeś jest Polok. tak jak i my wszystkie. Nie płakaj już synku, jo wiem, że cie to boli.
Wtedy mały Franek głośno powiedział:
– Nie to mnie nie boli, ino to, że mnie Niemcem przezywo rektor, przecam jo mu nic żech nie zrobił!

Pani Karolina nic nie powiedziała, odwróciła się do okna i gorzko zapłakała. Mały Franek nie rozumiał dlaczego jego mama płacze.
– Mamulko, mamulko, czamu wy płaczecie?
– Nic, nic synku, jo tylko tak, bom bardzo rada, żeś taki dzielny i mądry.
– Ale posłuchaj mnie, ino, ucz się tego niemieckiego, bo może ci się to w życiu przydo.

_

Irena Piwowar „Orynka”
Podlaska Redakcja Seniora Bielsk Podlaski