foto: Dariusz Marek Gierej

_

Narodziny

Zbliża się grudzień 1899 roku. Minął czas zabaw, przetoczył się mięsopust, zostało parę dni do adwentu.

Pani Karolina Tumulka spodziewa się potomka. Jakoś tak od samego rana chodzi niespokojna. Maleństwo spieszy się na świat, a i jej jest i tak ciężko. Chciałaby, aby było już po wszystkim. Jest bardzo zimno. Wiadomo, zima. Staruszek mróz wymalował na szybach w oknach przeróżne dziwaczne wzory. W kuchni w piecu buzuje wesoło ogień, w garnku bulgoce kapuśniak.

Mała wioseczka Brzeźnica koło Raciborza, malowniczo położona, zasypana jest śniegiem, chat nie widać zza opłotków.

Pani Karolina martwi się, bo jest w domu sama. Stary gdzieś się zapodział. Niby to poszedł do sąsiada za interesem. Tak naprawdę to chyba opijają pępkowe, choć dzieciaka nie ma jeszcze na świecie. Dziewczyny u krawcowej w terminie, a chłopcy na grubie, wiadomo aby przeżyć trzeba pracować.

Wtem coś zaszurało, zatupało, ktoś przyszedł. Najpierw wtoczyła się głowa w ciepłej chustce, a potem reszta postaci.

– Witojcie Karolinko, wasz chłop mi pedzioł, co to wy zlygocie

I chyba będziecie rodzić. Kozoł mi do wos iść, cobym poród odebrała i wom pomogła. Cosik mi się zdaje, że już i dobrze podpił.

– Ano juści, juści. To konsek gizda, hebana mi posłoł i tyleh go widziała. Doczkej ty giździe przyjdziesz ty do dom! – – odrzekła rozsierdzona pani Karolina.

Tymczasem akuszerka rozgościła się na dobre. Zapytała czy są ręczniki, woda gotowana i przystąpiła do oględzin.

– Na moje oko za jakieś 4 godziny dziecko przyjdzie na świat.

Pani Karolina, która czuła się źle, odezwała się z cicha:

– Starzynko, na blasze jest kapuśniak i kartofle, weście se. Na stole zaś stoi flaszka ze samogonką, nalejcie se, wypijcie za moje zdrowie i tego dzieciątka. Ja się tymczasem położę.

Z tymi słowami poszła do spalni, głucho jęknęła i zasnęła.

W pewnej chwili akuszerka usłyszała głośny krzyk. Akuszerka zorientowała się błyskawicznie:

– Ojezdeckusie, Karolina rodzi!. I na ile zmogła, potoczyła się do spalni. A tam: Ojeje jeje, kobita wijąc się z bólu rodziła. Trwało to jeszcze z dobrą godzinkę. Akuszerka zwijała się jak w ukropie. Wiadomo, takie porody są trudne i zawsze coś może pójść nie tak.

Ze spalni przetoczył się jak grzmot jeszcze jeden krzyk i drugi najpierw cichutki, a potem coraz głośniejszy wrzask noworodka.

– No, witom cię na tym świecie synku, ocierając pot z czoła, wysapała akuszerka. Przytrzymała chłopczyka za nóżki, plasnęła go w pośladki.

Tak w zimowe, grudniowe popołudnie na świecie pojawił się Franek.

Kiedy go umyto, nakarmiono i ułożono obok matki, zasnął, cichutko posapując. Drzemała i Karolina, zmęczona porodem.

Akuszerka siedziała i czekała domowników. Co i raz podkładała do pieca, żeby w domu było ciepło. Wreszcie późnym popołudniem zjawiły się dziewczęta, a za nimi pan Józef. Widać było, że ma dobrze w czubie, ale pamiętał, że może doczekał się już nowego członka rodziny

– Chłopiec – powiedziała akuszerka.

– Jo już mogam iść do dom, rozliczycie sie kiedy inandziej.

Teraz pan Józef z respektem, ba, nawet z szacunkiem, spoglądał w kierunku spalni. Stamtąd nie było nic słychać. Widać położnica i noworodek spali spokojnie. Odeszło od niego zamroczenie alkoholowe. Niespodziewanie usłyszał rozkazujący głos:

– Jołzel, choć mi ene tukej, ty zatracony giździe! Kajś to był, ty utropieńcu jeden?!

I oto pan Józef, taki wielki chłop, musiał się wytłumaczyć swojej żonie, która była nie tylko niewysoka ale i bardzo szczupła.

– No, wiesz, jąkał się i stękał. No byłech u Gintra. Wypili my flaszkam, no a potem jeszcze się zebrało poram chłopów. No to my wypili jeszcze jednam flaszkam. Potem to my się rozeszli, bo grinschutz się plontoł wele nos i podsłuchiwoł, czy aby nie politykujemy.

Czasy były niespokojne, a rodzina Tumulków na cenzurowanym, bo to, jak mówiono o nich, to były „ Poloki”. Ci zaś byli prześladowani. Typowa śląska rodzina, w której szanowano wszystko, co polskie. W tej rodzinie chodziło się do kościoła i poważano tradycję. Wszystko, co dotyczyło Polski, było najważniejsze, wręcz święte. Ubiory w tej rodzinie były śląskie, nie tylko na co dzień, ale też i od święta.

Irena Piwowar „Orynka”
Podlaska Redakcja Seniora Bielsk Podlaski