Dziewięćdziesięcioletnia pani o filigranowej posturze, nienagannych manierach i wysokiej kulturze osobistej. Przywieziono ją na kardiologię kilka godzin po mnie. Była podłączona do aparatury ratującej życie, więc nikt nie kwapił się do nawiązywania z nią kontaktu.

pani Natalia ubiera się

Pielęgniarki często i licznie przybiegały do jej łóżka. Jedna z nich rzekła: „Jakie piękne ma pani imię”. Tak dowiedziałyśmy się, że ta kobieta to Natalia. Natalia Nikołajew. Prawda, że ma to wydźwięk jakiś… arystokratyczny? Niczym z powieści Tołstoja czy Dostojewskiego. Wszystko, co mogłam obserwować później, kazało mi się tylko w tym mniemaniu utwierdzać.

Pani Natalia początkowo odzywała się niewiele. Kiedy ktoś ją o coś zapytał, odpowiadała bardzo głośno, że nie słyszy, a aparat słuchowy pozostał w domu. Wzbudzała naturalną potrzebę opieki, a ponieważ prawie wszystkie panie były leżące i pomóc niewiele mogły, nad nią personel medyczny pochylał się najczęściej, z niesłychaną dobrocią i troską. Posiadała w sobie coś takiego, co przyciągało innych.

Miała kłopoty z telefonem, ale pokonywała je z uporem. A my podziwiałyśmy, że w swoim wieku ma opanowaną umiejętność posługiwania się „komórką”, bezbłędnie wybiera cyferki i kontaktuje z bliskimi. W tej sytuacji nie do uniknięcia było mimowolne wysłuchiwanie cudzych rozmów telefonicznych. Dlatego też byłam świadkiem jej rozmowy z córką, prowadzonej tonem nie znoszącym sprzeciwu, a dotyczącej tego, czego potrzebuje w szpitalu.

Hospitalizacja w tym trudnym okresie epidemii przebiega z zakazem jakichkolwiek wizyt. Personel dostarczał paczki przyniesione pacjentom pod drzwi szpitala. Kiedy przyniesiono pani Natalii aparat słuchowy, w relacjach z innymi pacjentkami niewiele się zmieniło. Na szczęście z personelem mogła się łatwiej porozumieć. Posługiwała się piękną mową polską. Operowała językiem książkowym, czy tym znanym z kina niemego lub starych sztuk teatralnych. Perfekcyjnie artykułowała dźwięki, a końcówki wyrazów kończących się na „ą” i „ę” akcentowała dobitnie, co w jej ustach nie brzmiało sztucznie. Bo nie była to maniera lecz przyzwyczajenie. 

Obserwowałam tę panią z podziwem i, początkowo, z lekkim dystansem. Podczas gdy pięć pozostałych kobiet rajcowało jak na targu, pani Natalia albo spokojnie leżała, albo czytała. Może wyjmowała na ten czas aparat z uszu? Bo większość pacjentek na sali to osoby niedosłyszące (po udarze, jak zapewniały), więc poziom decybeli był rażąco wysoki. Sama nierzadko miałam tego dość. A raz nawet interweniowała pielęgniarka!

pani Natalia – obchód lekarski

Pani Natalia zadziwiła mnie najbardziej tym, że po przebudzeniu robiła… gimnastykę! Oczywiście stosownie do okoliczności i wieku i jedynie w pozycji leżącej. Zapewne na czas hospitalizacji nie chciała przerywać utrwalonego nawyku. Ponieważ jej łóżko stało naprzeciw mojego, codziennie widziałam ten niepojęty dla przeciętnego człowieka proceder. Wymachy nóg do pionu, rowerek, wymachy rąk w kilku płaszczyznach, ćwiczenia głowy i szyi. Chodziła też zresztą o własnych siłach, jedynie podpierając się laseczką. 

Potem poranna toaleta. Staranne mycie twarzy, czyszczenie zębów. Gruntowne wycieranie ręczniczkiem, a po przesuszeniu – jego składanie. Z namaszczeniem, powoli, według jakiejś utrwalonej zasady. Później gruntownie i pedantycznie kremowała twarz, ręce i stopy. Rozprowadzała krem równomiernie na skórze, wcierała, wklepywała. Fryzurkę siwiuteńkich włosów bardzo delikatnie poprawiała, rozczesując grzebyczkiem. Mogłabym się założyć, że koafiurę miała pokrytą subtelnie lakierem. Zawsze uporządkowaną, jak nie w szpitalu. Słowem – księżniczka!

Pani Natalia od stóp do głów była ubrana w błękity o różnych odcieniach. Haftowana koszulka bladoniebieska, pikowany szlafroczek niczym peniuar w nieco ciemniejszym odcieniu, ale w tej samej tonacji. Nawet klapki początkowo miała niebieskie, ale poleciła córce przywieźć inne, bo te jakoby miały być „brudne i brzydkie”. Ręcznik zresztą też był w biało-niebieskie pasy. A przecież tę kobietę była zabrano z domu karetką. Nie miała możliwości przygotowania się, o czym świadczy choćby brak aparatu słuchowego. No i ten dominujący błękit… A ponieważ dziewięćdziesięciolatka (podkreślała, że urodziła się w styczniu, a więc ma już pół roku więcej) była tak krucha i efemeryczna, nazwałam ją w myślach na swój użytek „błękitną mgiełką”.

Przez całą niedzielę, kiedy nie było badań, czytała. Przeczytała gazetę, a raczej jakiś objętościowy magazyn, przysłowiowo od deski do deski. Wszystkim, łącznie z personelem szpitalnym, brakowało słów podziwu. A pani Natalia czytała nawet wtedy, gdy już było szaro za oknami. Po tym dniu mój podziw dla niej wzrósł jeszcze bardziej.

Na dwa dni przed jej wypisem ośmieliłam się z panią Natalią porozmawiać. Kiedy zapytałam, czy jest rodowitą białostoczanką, ożywiła się. „O, ja pochodzę z mickiewiczowskiego Nowogródka” – mocno zaakcentowała. Okazało się, że jest repatriantką, a do Polski przyjechała, gdy miała 15 lat. Z wykształcenia jest inżynierem konstruktorem, a w czasie pracy zawodowej projektowała pierwsze białostockie wieżowce i inne wysokie budynki w naszym mieście. Nawet zapytałam, czy projekt tego, w którym mieszkam, nie jest jej dziełem. Zaprzeczyła, ale natychmiast dopowiedziała, że to kolega taki a taki i wymieniła jego nazwisko. Zresztą pamięć ma znakomitą, co wzbudzało podziw pacjentów i lekarzy. Była tak ujmująca w obejściu, że sam ordynator powiedział, że wszyscy dumni z są tego, iż mogli ją leczyć na swoim oddziale.

Już nie miała co czytać. Ośmieliłam się więc podarować jej swoją książkę z dedykacją, w dowód podziwu dla jej osoby. Wzięłam ze sobą jeden egzemplarz do czytanie dla siebie i z przyjemnością jej dałam. Czytała ją potem aż do samego wyjścia ze szpitala. Powiedziała, że bardzo jej się podoba. Nie wiem – przez kurtuazję, czy naprawdę tak oceniła moje pisanie.

Na odchodne podeszła do mnie, aby jeszcze raz podziękować i powiedzieć mi wiele miłych słów. Ja miałam okazję zrewanżować się jej szczerze tym samym. Tę „błękitną chmurkę”, co rozjaśniała na niebiesko ponurą szpitalną salę, zapamiętam na zawsze. Zaś artykułem niniejszym w swoisty sposób składam hołd. Życzyć jej sto lat to za mało, ale jak najwięcej rocznic ponad sto, pani Natalio! I obyśmy wszyscy potrafili żyć tak, jak pani Natalia. 

foto: Jadwiga Zgliszewska

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok