14 czerwca świętowany jest Dzień Dziennikarza Obywatelskiego. Czym jest dziennikarstwo obywatelskie? Zawsze było obiektem mojego pożądania. A odwagi wciąż brakowało…

Wybrane-numery Gazet Lokalnych

Uznawałam, że jest osiągalne jedynie dla wybrańców. Odkąd rozpowszechniła się prasa lokalna, marzenie stało się jeszcze silniejsze. Ale też i bliższe urzeczywistnienia. Tu i ówdzie spotykałam się z sugestią, że media potrzebują czymś zapełniać swoje łamy i chętnie przyjmą ciekawe materiały. Drzwi, przed takimi jak ja, stanęły więc otworem. 

To stosunkowo młode święto, gdyż w Polsce obchodzone jest dopiero od 2010 roku. Historia dziennikarstwa obywatelskiego wiąże się ściśle z szybkim rozwojem internetu. Wtedy ludzie zaczęli gromadzić się na portalach społecznościowych, pisać komentarze na interesujące ich tematy, wymieniać opinie i poglądy. Zabierali głos, opisując rzeczywistość, która ich otacza. Tym samym zwracali uwagę na problemy nurtujące środowiska lokalne. Dziennikarstwo obywatelskie wyrosło z potrzeby własnej jego twórców, a nie dla zarobkowania. Dlatego piszą oni tylko wtedy, gdy tego chcą i gdy mają coś do przekazania.

Szkolne początki

Do mediów ciągnęło mnie od dziecka. Słowo drukowane miało dla mnie wielki wymiar i traktowałam je jak wyrocznię. A już móc zobaczyć własne nazwisko w druku, było marzeniem nieosiągalnym. W szkole podstawowej pisywałam listy do gazet, początkowo wyłącznie po porady w zakresie problemów charakterystycznych dla wieku. 

Pierwszym wydarzeniem literackim był udział w konkursie Płomyka „Szkarłatna Róża”, którą przyznawano nauczycielowi na podstawie zgłoszonych przez uczniów ich charakterystyk. Kiedy ogłoszono wyniki konkursu, zaprosiła mnie na rozmowę w czasie dużej przerwy nasza polonistka. Zaczęła od słów: „Wiem, że nie o mnie pisałaś”. Jednak należy mi się uznanie, ponieważ reprezentowałam naszą szkołę na zewnątrz i to z sukcesem. 

W piśmie z redakcji napisano wyraźnie, że otrzymałam nagrodę. Poczta była w innej wsi – tej parafialnej. W niedzielę po kościele paradowałam w gronie kilku koleżanek po odbiór przesyłki. Była całkiem pokaźna. Choć to zima, ciekawość zwyciężyła. Rozdzierałyśmy w pośpiechu warstwy papierów. I doznałyśmy zawodu – oto w paczce znajdowały się twarde, lakierowane… okładki dwu książek. Oczywiście, bez książek. Same okładki! Na dnie pudełka pomiędzy okładkami znalazłyśmy mniejsze pudełeczko, a w nim… długopis marki Zenith! Pamiętacie te czasy? Takiego długopisu nie tylko nie miał żaden uczeń, ale nawet nikt z naszych nauczycieli. Z obawą więc niosłam go do szkoły, by jednak pochwalić się nagrodą. Nie pamiętam dokładnie, jakie były jego dalsze losy, ale najprawdopodobniej zachowałam go do czasu nauki w liceum.

Do gazet pisywałam jeszcze wielokrotnie, ale były to listy. Zawsze dostawałam odpowiedź, przeważnie również listowną. Dwukrotnie otrzymałam porady na łamach pisma, do którego się zwracałam. W obu przypadkach ukazanie się mojego listu w gazecie miało swój znaczący wydźwięk. I spowodowało różne reperkusje, odbijające się na moim życiu prywatnym. Ale to już nie należy do tematu.

Pragnienie i pasja

_Moje-przykładowe-artykuły-w-Gazecie Lokalnej


Choć jakaś siła pchała mnie do pisania do gazet, to w okresie szkoły średniej i studiów mogłam redagować co najwyżej gazetki ścienne. W pracy były jednym z moich obowiązków. Dotyczyły głównie komunikacji z rodzicami wychowanków. Myślę, że prowadziłam je nadzwyczaj starannie, nie tylko pod względem literackim, ale i graficznym. A trzeba pamiętać, że wtedy wszystko trzeba było wykonywać ręcznie.

Potem, po 1989 roku, nastąpił „wysyp” prasy lokalnej. Media są potężnym orężem opiniotwórczym, więc prowadzenia gazet imali się często lokalni politycy i społecznicy.
W miasteczku, gdzie wówczas mieszkałam, jako pierwszy pojawił się Głos Węgrowa, który nie przetrwał długo. Później ukazała się Gazeta Węgrowska. Zdarzyło mi się czasem tam czytać i o sobie samej, zresztą w dobrym tonie, ale nie o to mi szło. Ja chciałam pisać! Zazdrościłam o wiele bardziej tym, którzy tam publikowali, aniżeli tym, o których pisano. 

Jak nawiązałam pierwszą współpracę z prasą

Nagle sprawy potoczyły się wartko. Ówczesny burmistrz mojego miasteczka postanowił wydawać pismo nagłaśniające sprawy miejscowości i okolicy. Miesięcznik przyjął nazwę Gazeta Lokalna. Byłam bezpośrednią podwładną burmistrza, co i ułatwiało, i jednocześnie utrudniało mi dotarcie na łamy. W roku 1997 nadszedł ten dzień, w którym odważyłam się zanieść do gazety swój pierwszy artykuł. Był bardzo poważny. Już sam tytuł „Być człowiekiem” mówił za siebie. Zawierał rozważania filozoficzne i umoralniające. Wiem tylko, że wydawca pod artykułem napisał (do dziś uważam, że z dumą), iż autorka jest dyrektorką jednego z przedszkoli w Węgrowie. 

Interesowała mnie taka tematyka, dlatego pisywałam długie felietony o tematyce obyczajowej. Byłam z siebie dumna, gdy kilka razy zdarzyło mi się usłyszeć, że ktoś kupuje tę gazetę tylko ze względu na… moje artykuły! Przyznajcie, że to najpiękniejsze słowa, jakie autor może usłyszeć. 

Bardzo szybko odkryłam siłę promowania i odtąd systematycznie dostarczałam do redakcji relacje z wydarzeń w podległej mi placówce: uroczystości, wizyty ważnych osób, osiągnięcia w konkursach, ciekawe imprezy. O tym wszystkim, okraszając tekst barwnymi fotkami z życia przedszkola, regularnie informowałam mieszkańców, ściągając ich uwagę jako obecnych i przyszłych klientów.

Po pewnym czasie, z roli pisującej doraźnie, weszłam w skład zespołu redakcyjnego. Jakąż wielką radość sprawiło mi moje nazwisko w stopce redakcyjnej. Te wspomnienia nie zatarły się do chwili obecnej. Po kilku latach zmienił się wydawca, gazeta stała się inicjatywą prywatną. Jednak nadal pisałam na tych samych zasadach, choć w międzyczasie nastała już trzecia redaktorka naczelna. Współpracę z Gazetą Lokalną zakończyłam, gdy przestała się ona ukazywać. Była to najwspanialsza przygoda na trasie mojej dziennikarskiej wędrówki.

Przygoda trochę spoza dziennikarstwa

_Stara-Kuźnia_artykuł-o-zespole

Najważniejszym dla mnie artykułem w tej gazecie był obszerny tekst o młodym lokalnym zespole, śpiewającym szanty i piosenki żeglarskie. Naówczas byli to głównie węgrowscy licealiści, ale już ze znacznym dorobkiem i… ogólnopolską sławą. Wcześniej zdobywali główne nagrody na przeglądach i konkursach. Głośno zrobiło się o nich wtedy, gdy na Międzynarodowym Festiwalu Piosenki Żeglarskiej Shanties`98 w Krakowie wyśpiewali Nagrodę Prezesa Polskiego Związku Żeglarskiego. Tak się złożyło, że jedna z dwu zaprezentowanych tam piosenek była z tekstem mojego autorstwa. Zagubieni żeglarze – Stara Kuźnia „Live” – YouTube

Zespół Stara Kuźnia okrył się wtedy zasłużoną sławą. O takim sukcesie należało koniecznie napisać, bo węgrowianie kochali tę grupę. Zbliżyłam się z całym zespołem, kiedy zrealizowałam z nimi wywiad. Spotkanie było bardzo sympatyczne i owocne. Powstał z tego artykuł na całą stronę, a ich wielbiciele uzyskali dużo wiedzy o swoich idolach. Jednocześnie zaczęła się nasza przyjaźń. Najpierw zaprosili mnie na uroczyste spotkanie przy kuflu piwa w kawiarni, aby podziękować za tę prasową promocję grupy. 

Potem przychodzili do mnie regularnie, po dwóch, po trzech. Na pogawędki, po poradę, ale i po tekst. Bo tych napisałam im kilka. Później nagrali również i inne piosenki, ale to właśnie pierwsza pod tytułem „Zagubieni żeglarze” stała się hitem i jest do dzisiaj w śpiewnikach żeglarskich, a na You Tube osiąga dziesiątki tysięcy odsłuchań. 

Kiedy członkowie zespołu pozakładali rodziny, a ich dzieciaki osiągały wiek przedszkolny, prawie wszystkie zostały zapisane i uczęszczały do naszej placówki. Byłam zapraszana na jubileusze grupy, nawet do Warszawy, bo tam od dawna, również obecnie, występują. Jeszcze teraz, gdy oglądam ich koncert online (ostatnio, w czasie pandemii, było to normą), widząc mój wpis w komentarzach, zawsze odnoszą się doń ze sceny, pozdrawiają, dedykują piosenkę, okazują miłe gesty. Wiem, że odbiegłam od tematu zasadniczego, ale chciałam pokazać, jakie sympatyczne niespodzianki może zgotować uprawianie dziennikarstwa obywatelskiego.
cdn.

Źródło: Dziennikarstwo obywatelskie – Wikipedia, wolna encyklopedia

(foto:  archiwum autorki)

 

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok