–
Moje docinki i przytyki na temat języka i gramatyki
Lepiej się potknąć nogą niż językiem
W poprzednim felietonie walczyłam o poprawną interpunkcję, obecnie chcę zwrócić uwagę na kilka powszechnie popełnianych błędów, które są szczególnie irytujące. Moja wypowiedź nie jest jakimś systematycznym opracowaniem, tylko wyłącznie własnymi luźnymi uwagami.
–
Czy podoba się Państwu tytuł? Językoznawca zapytałby, jak autorka ma zamiar bronić językowej poprawności, skoro już na samym początku – w tytule – potyka się dwa razy! I to tuż obok deklaracji zawartej w przysłowiu: Lepiej się potknąć nogą niż językiem! (Chociaż przysłowie pewnie co innego ma na myśli niż błędy językowe).
–
Czy ktoś zauważył, o jakie potknięcia chodzi?
Otóż użyłam tutaj niepoprawnej konstrukcji, zwanej tautologią: docinki i przytyki. Obydwa słowa oznaczają złośliwe komentarze. Czyli jest tu powtórzenie tej samej treści, zbędny nadmiar (gr. pleonasmos). Tautologie (konstrukcje współrzędne, jw.) i pleonazmy (konstrukcje niewspółrzędne, takie typowe masło maślane) są dość często stosowane w mowie potocznej, ale także w oficjalnych wypowiedziach. Niemal na każdym kroku słyszymy wyrażenia: cofać się do tyłu, fakt autentyczny, w miesiącu maju, okres czasu, kontynuować dalej, wspólnie razem, z własnej autopsji, złożony i skomplikowany problem, tylko i wyłącznie, krótko i węzłowato (dwóch ostatnich niektórzy językoznawcy bronią jako zwyczaju językowego, sfrazeologizowanego zwrotu). O ile w zwykłej rozmowie można ostatecznie przymknąć oko na takie wypowiedzi, to w oficjalnych wystąpieniach, w telewizji czy w prasowych artykułach są one całkowicie niestrawne (przynajmniej dla mnie).
–
Jak zwykle od każdej reguły jest wyjątek – otóż literaci czasami świadomie stosują tego typu niepoprawne konstrukcje jako środki stylistyczne dla wyostrzenia wypowiedzi, wzmocnienia ekspresji czy innych artystycznych celów. W takich sytuacjach im wolno!
–
(Zastanawiam się, czy użyty wyżej zbędny nadmiar nie trąci pleonazmem, ale chyba nie, nie każdy nadmiar jest niepotrzebny, wszak od przybytku głowa nie boli, a tym, co mają dużo dóbr materialnych, władzy, sławy, ciągle jest za mało i chcą wciąż więcej…).
–
A moje drugie potknięcie w tytule?
Dotyczy akcentu w rymujących się słowach: przytyki – gramatyki. Chyba nie trzeba przypominać, że w języku polskim prawie wszystkie wyrazy akcentujemy na drugą sylabę od końca. Ale wiadomo, że prawie robi różnicę. Są słowa i formy gramatyczne, wymagające innego miejsca akcentowania. Ten typowy polski akcent w słowie przytyki sugerowałby analogiczne miejsce akcentu w słowie drugim, które jednak prawidłowo musi być akcentowane na trzecią sylabę od końca. Należałoby więc chyba unikać takich rymów, żeby mimowolnie nie utrwalać błędnej wymowy.
–
Przyznam się, że zwłaszcza w dwóch przypadkach wyjątkowo mocno drażnią mnie źle akcentowane słowa. Po pierwsze, wyrazy obcego pochodzenia zakończone na -yka, -ika, gdzie akcent prawidłowo pada na trzecią sylabę od końca: muzyka, gramatyka, matematyka, galaktyka, polityka, logika, pedagogika. (Jako melomanka cierpię, gdy słyszę: muzyka, także opera z akcentem na drugiej sylabie). Po drugie, w formach czasu przeszłego: byliśmy, robiliśmy, czytaliście, pisaliście (prawidłowo – trzecia sylaba od końca) i w trybie przypuszczającym: bylibyśmy, robilibyśmy, czytalibyście, pisalibyście, gdzie akcentować trzeba czwartą sylabę od końca. Łatwo zapamiętać, że w tych słowach akcent zostaje zawsze na głównym morfemie (rdzeniu) wyrazu: byli, byliśmy, bylibyście. Trochę dziwi mnie pobłażliwość niektórych językoznawców, dających przyzwolenie na wymowę ww. słów i form z akcentem na drugiej sylabie od końca, na szczęście tylko w luźnych rozmowach, nigdy zaś w oficjalnych wypowiedziach.
–
Nie mniej irytująca jest sytuacja odwrotna – nagminne akcentowanie trzeciej sylaby od końca w słowach, które prawidłowo mają akcent na drugiej sylabie. Dotyczy to m.in. takich wyrazów jak: epoka, egzamin, atmosfera, nauka, liceum, muzeum, biblioteka, oficer i inne.
–
W tym miejscu wspomnę jeszcze krótko o pewnych bardzo popularnych błędach związanych z akcentem zdaniowym i zaimkami osobowymi. Wiele się o tym mówi i pisze, ale nadal panoszą się „misie” typu: Mi się to nie podoba; Mi się zdaje, że… zamiast: Mnie się to nie podoba; Mnie się zdaje, że… Ale jeszcze bardziej nie lubię sytuacji odwrotnej (charakterystycznej zwłaszcza dla wschodniego regionu Polski): Mówię tobie; Zapraszam ciebie na obiad; Dałam jemu swój tomik wierszy; Lubię jego zamiast: Mówię ci; Zapraszam cię na obiad; Dałam mu swój tomik wierszy; Lubię go. Zasada jest bardzo prosta: pełne, długie formy zaimków (mnie, ciebie, tobie, jego, jemu) stosujemy zawsze na początku zdania, a na końcu i w środku, gdy pada na nie akcent logiczny, gdy przeciwstawiamy sobie jakieś osoby (Książkę dam tobie, nie jemu), gdy np. odpowiedzią na pytanie jest sam zaimek (– Komu to pokażesz? – Tobie). Formy krótkie (mi, ci, cię, go, mu) są nieakcentowane, „mniej ważne” niż czynność w danym zdaniu, dlatego najczęściej występują bezpośrednio po czasowniku.
–
Poprawność wymowy – to nie tylko akcentowanie. Oglądając z rzadka telewizję, często wynotowuję lapsusy wypowiadających się spikerów, aktorów, polityków. Najwięcej błędów jest chyba w reklamach, podejrzewam, że często są one celowe, żeby wbiły się w pamięć, np. uparte pomijanie głoski s przed drugą spółgłoską. Także w serialach paradokumentalnych, gdzie występują nieprofesjonalni aktorzy. Złoszczą mnie i śmieszą te wszystkie kuteczne (czyli skuteczne) pielęgnacje kury (skóry) pod pachami; zbieki okoliczności (zbiegi oczywiście), brak rantek (randek) w ciemno i śnieku (śniegu); auta do przeprowacek (przeprowadzek), lombarty (lombardy) itp. Tych błędów jest za dużo, żeby przypisać je zwykłemu przejęzyczeniu czy roztargnieniu. Myślę, że wynikają po prostu z niewiedzy, z nieznajomości zasad, np. o ubezdźwięcznianiu się dźwięcznych spółgłosek na końcu wyrazu czy w środku przed bezdźwięczną spółgłoską. Ale w innych pozycjach mają pozostać dźwięczne!
–
Jeśli już jestem przy telewizji, to wspomnę o grzeszkach popełnianych przeciwko poprawności leksykalno-semantycznej i fleksyjnej. Ile się człowiek nasłucha z ekranu o adoptowaniu budynków do jakichś innych celów, o politykach, którzy rzucają kolumnie na siebie nawzajem, o etycznych rozważaniach o dobru i zle (sic!). Skoro komuś sprawia trudność rozróżnianie znaczenia słów nieco podobnych brzmieniowo, ale o zupełnie różnym znaczeniu, takich jak: adaptować (przystosować) i adoptować (przysposobić, prawnie uznać dziecko za swoje, usynowić), kolumna (filar, słup) – kalumnia (oszczerstwo) itp., niech używa ich rdzennie polskich synonimów.
–
Co do rozważań o dobru i złu, widać, że wielu ludziom nastręczają one nie tylko merytorycznych trudności, ale także ich gramatyczne formy są im obce. Słyszałam już w TV, że etyka mówi o dobrze i źle, a ostatnio o dobru i – tu zająknięcie się, szukanie właściwych głosek źl, zł i ostatecznie – zle.
–
Jeszcze jedną parę słów chcę omówić. Często słyszę i czytam w książkach: Przewidziało mi się, a nawet w jakimś serialu: Gdy ich zobaczyłem, myślałem, że się przewidziałem (sic!). Tego zdania nie da się zrozumieć. Autorzy takich wypowiedzi mylą dwa terminy: przewidzenie i przywidzenie. Przewidzenie, przewidywanie – domyślenie się, domyślanie, przeczucie, przeczuwanie. Natomiast przywidzenie to złudzenie wzrokowe, zobaczenie czegoś, co nie istnieje, co się przywidziało. Przewidzieć można, że coś się stanie, przeczuć, domyślić się, także określić coś z góry, np. jaka będzie pogoda albo że nie zdasz egzaminu, jeśli się nie uczyłeś (co było do przewidzenia). Natomiast przytoczone powyżej zdania poprawnie powinny brzmieć: Przywidziało mi się; Gdy ich zobaczyłem, myślałem, że mi się przywidziało.
–
Powinny. Kolejny problem dla wielu. Pozwolę sobie przypomnieć poprawne formy: on powinien, ona powinna, ono powinno. W liczbie mnogiej: powinni (dla rodzaju męskoosobowego), powinny (dla rodzaju niemęskoosobowego, tj. połączenia rodzajów żeńskiego i nijakiego). Ot, i cała filozofia. Skąd więc bierze się błąd: one powinne? Być może przez analogię do: l. poj. on winny/ winien, ona winna, ono winne; l. mn. oni winni, one winne.
–
Jeszcze chciałabym wrócić (bo nie pierwszy raz o tym mówię i piszę) do liczebników półtora i półtorej, nagminnie używanych akurat odwrotnie, ale żeby nie utrwalać błędu, przypomnę tylko poprawne zastosowanie. Otóż rodzaj liczebnika trzeba dostosować do rodzaju określanego rzeczownika. Czyli półtora używamy z rodzajem męskim i nijakim, a półtorej z rodzajem żeńskim: półtora roku, dnia, półtora jabłka, ale półtorej godziny, minuty, pomarańczy. Osobiście upierałabym się przy tym, żeby podobnie odróżniać formy liczebnika: dwoma (chłopcami, jabłkami) i dwiema (sukienkami, kobietami), jednak językoznawcy i w tej kwestii wykazują nadmierną pobłażliwość, dopuszczając stosowanie formy dwoma z wszystkimi trzema rodzajami.
–
O popełnianych błędach można by w nieskończoność. Ale myślę, że taka porcja na razie wystarczy. Język to nasze dobro narodowe, musimy dbać o jego poprawność, piękno i bogactwo. Nie zaśmiecać go błędami, wulgaryzmami, nie kaleczyć, nie zubażać.
Regina Kantarska-Koper