pixabay.com


Moje docinki i przytyki na temat języka i gramatyki

  Lepiej się potknąć nogą niż językiem

W poprzednim felietonie walczyłam o poprawną interpunkcję, obecnie chcę zwrócić uwagę na kilka powszechnie popełnianych błędów, które są szczególnie irytujące. Moja wypowiedź nie jest jakimś systematycznym opracowaniem, tylko wyłącznie własnymi luźnymi uwagami.

Czy podoba się Państwu tytuł? Językoznawca zapytałby, jak autorka ma zamiar bronić językowej poprawności, skoro już na samym początku – w tytule – potyka się dwa razy! I to tuż obok deklaracji zawartej w przysłowiu: Lepiej się potknąć nogą niż językiem! (Chociaż przysłowie pewnie co innego ma na myśli niż błędy językowe).

Czy ktoś zauważył, o jakie potknięcia chodzi?
Otóż użyłam tutaj niepoprawnej konstrukcji, zwanej tautologią: docinki i przytyki. Obydwa słowa oznaczają złośliwe komentarze. Czyli jest tu powtórzenie tej samej treści, zbędny nadmiar (gr. pleonasmos). Tautologie (konstrukcje współrzędne, jw.) i pleonazmy (konstrukcje niewspółrzędne, takie typowe masło maślane) są dość często stosowane w mowie potocznej, ale także w oficjalnych wypowiedziach. Niemal na każdym kroku słyszymy wyrażenia: cofać się do tyłu, fakt autentyczny, w miesiącu maju, okres czasu, kontynuować dalej, wspólnie razem, z własnej autopsji, złożony i skomplikowany problem, tylko i wyłącznie, krótko i węzłowato (dwóch ostatnich niektórzy językoznawcy bronią jako zwyczaju językowego, sfrazeologizowanego zwrotu). O ile w zwykłej rozmowie można ostatecznie przymknąć oko na takie wypowiedzi, to w oficjalnych wystąpieniach, w telewizji czy w prasowych artykułach są one całkowicie niestrawne (przynajmniej dla mnie).

Jak zwykle od każdej reguły jest wyjątek – otóż literaci czasami świadomie stosują tego typu niepoprawne konstrukcje jako środki stylistyczne dla wyostrzenia wypowiedzi, wzmocnienia ekspresji czy innych artystycznych celów. W takich sytuacjach im wolno!

(Zastanawiam się, czy użyty wyżej zbędny nadmiar nie trąci pleonazmem, ale chyba nie, nie każdy nadmiar jest niepotrzebny, wszak od przybytku głowa nie boli, a tym, co mają dużo dóbr materialnych, władzy, sławy, ciągle jest za mało i chcą wciąż więcej…).

A moje drugie potknięcie w tytule?
Dotyczy akcentu w rymujących się słowach: przytyki –  gramatyki. Chyba nie trzeba przypominać, że w języku polskim prawie wszystkie wyrazy akcentujemy na drugą sylabę od końca. Ale wiadomo, że prawie robi różnicę. Są słowa i formy gramatyczne, wymagające innego miejsca akcentowania. Ten typowy polski akcent w słowie przytyki sugerowałby analogiczne miejsce akcentu w słowie drugim, które jednak prawidłowo musi być akcentowane na trzecią sylabę od końca. Należałoby więc chyba unikać takich rymów, żeby mimowolnie nie utrwalać błędnej wymowy.

Przyznam się, że zwłaszcza w dwóch przypadkach wyjątkowo mocno drażnią mnie źle akcentowane słowa. Po pierwsze, wyrazy obcego pochodzenia zakończone na -yka, -ika, gdzie akcent prawidłowo pada na trzecią sylabę od końca: muzyka, gramatyka, matematyka, galaktyka, polityka, logika, pedagogika. (Jako melomanka cierpię, gdy słyszę: muzyka, także opera z akcentem na drugiej sylabie). Po drugie, w formach czasu przeszłego: byliśmy, robiliśmy, czytaliście, pisaliście (prawidłowo – trzecia sylaba od końca) i w trybie przypuszczającym: bylibyśmy, robilibyśmy, czytalibyście, pisalibyście, gdzie akcentować trzeba czwartą sylabę od końca. Łatwo zapamiętać, że w tych słowach akcent zostaje zawsze na głównym morfemie (rdzeniu) wyrazu: byli, byliśmy, bylibyście. Trochę dziwi mnie pobłażliwość niektórych językoznawców, dających przyzwolenie na wymowę ww. słów i form z akcentem na drugiej sylabie od końca, na szczęście tylko w luźnych rozmowach, nigdy zaś w oficjalnych wypowiedziach.

Nie mniej irytująca jest sytuacja odwrotna – nagminne akcentowanie trzeciej sylaby od końca w słowach, które prawidłowo mają akcent na drugiej sylabie. Dotyczy to m.in. takich wyrazów jak: epoka, egzamin, atmosfera, nauka, liceum, muzeum, biblioteka, oficer i inne.

W tym miejscu wspomnę jeszcze krótko o pewnych bardzo popularnych błędach związanych z akcentem zdaniowym i zaimkami osobowymi. Wiele się o tym mówi i pisze, ale nadal panoszą się „misie” typu: Mi się to nie podoba; Mi się zdaje, że… zamiast: Mnie się to nie podoba; Mnie się zdaje, że… Ale jeszcze bardziej nie lubię sytuacji odwrotnej (charakterystycznej zwłaszcza dla wschodniego regionu Polski): Mówię tobie; Zapraszam ciebie na obiad; Dałam jemu swój tomik wierszy; Lubię jego zamiast: Mówię ci; Zapraszam cię na obiad; Dałam mu swój tomik wierszy; Lubię go. Zasada jest bardzo prosta: pełne, długie formy zaimków (mnie, ciebie, tobie, jego, jemu) stosujemy zawsze na początku zdania, a na końcu i w środku, gdy pada na nie akcent logiczny, gdy przeciwstawiamy sobie jakieś osoby (Książkę dam tobie, nie jemu), gdy np. odpowiedzią na pytanie jest sam zaimek (– Komu to pokażesz? – Tobie). Formy krótkie (mi, ci, cię, go, mu) są nieakcentowane, „mniej ważne” niż czynność w danym zdaniu, dlatego najczęściej występują bezpośrednio po czasowniku.

Poprawność wymowy – to nie tylko akcentowanie. Oglądając z rzadka telewizję, często wynotowuję lapsusy wypowiadających się spikerów, aktorów, polityków. Najwięcej błędów jest chyba w reklamach, podejrzewam, że często są one celowe, żeby wbiły się w pamięć, np. uparte pomijanie głoski s przed drugą spółgłoską. Także w serialach paradokumentalnych, gdzie występują nieprofesjonalni aktorzy. Złoszczą mnie i śmieszą te wszystkie kuteczne (czyli skuteczne) pielęgnacje kury (skóry) pod pachami; zbieki okoliczności (zbiegi oczywiście), brak rantek (randek) w ciemno i śnieku (śniegu); auta do przeprowacek (przeprowadzek), lombarty (lombardy) itp. Tych błędów jest za dużo, żeby przypisać je zwykłemu przejęzyczeniu czy roztargnieniu. Myślę, że wynikają po prostu z niewiedzy, z nieznajomości zasad, np. o ubezdźwięcznianiu się dźwięcznych spółgłosek na końcu wyrazu czy w środku przed bezdźwięczną spółgłoską. Ale w innych pozycjach mają pozostać dźwięczne!

Jeśli już jestem przy telewizji, to wspomnę o grzeszkach popełnianych przeciwko poprawności leksykalno-semantycznej i fleksyjnej. Ile się człowiek nasłucha z ekranu o adoptowaniu budynków do jakichś innych celów, o politykach, którzy rzucają kolumnie na siebie nawzajem, o etycznych rozważaniach o dobru i zle (sic!). Skoro komuś sprawia trudność rozróżnianie znaczenia słów nieco podobnych brzmieniowo, ale o zupełnie różnym znaczeniu, takich jak: adaptować (przystosować) i adoptować (przysposobić, prawnie uznać dziecko za swoje, usynowić), kolumna (filar, słup) – kalumnia (oszczerstwo) itp., niech używa ich rdzennie polskich synonimów.

Co do rozważań o dobru i złu, widać, że wielu ludziom nastręczają one nie tylko merytorycznych trudności, ale także ich gramatyczne formy są im obce. Słyszałam już w TV, że etyka mówi o dobrze i źle, a ostatnio o dobru i – tu zająknięcie się, szukanie właściwych głosek źl, zł i ostatecznie – zle.

Jeszcze jedną parę słów chcę omówić. Często słyszę i czytam w książkach: Przewidziało mi się, a nawet w jakimś serialu: Gdy ich zobaczyłem, myślałem, że się przewidziałem (sic!). Tego zdania nie da się zrozumieć. Autorzy takich wypowiedzi mylą dwa terminy: przewidzenie i przywidzenie. Przewidzenie, przewidywaniedomyślenie się, domyślanie, przeczucie, przeczuwanie. Natomiast przywidzenie to złudzenie wzrokowe, zobaczenie czegoś, co nie istnieje, co się przywidziało. Przewidzieć można, że coś się stanie, przeczuć, domyślić się, także określić coś z góry, np. jaka będzie pogoda albo że nie zdasz egzaminu, jeśli się nie uczyłeś (co było do przewidzenia). Natomiast przytoczone powyżej zdania poprawnie powinny brzmieć: Przywidziało mi się; Gdy ich zobaczyłem, myślałem, że mi się przywidziało.

Powinny. Kolejny problem dla wielu. Pozwolę sobie przypomnieć poprawne formy: on powinien, ona powinna, ono powinno. W liczbie mnogiej: powinni (dla rodzaju męskoosobowego), powinny (dla rodzaju niemęskoosobowego, tj. połączenia rodzajów żeńskiego i nijakiego). Ot, i cała filozofia. Skąd więc bierze się błąd:  one powinne? Być może przez analogię do: l. poj. on winny/ winien, ona winna, ono winne; l. mn. oni winni, one winne.

Jeszcze chciałabym wrócić (bo nie pierwszy raz o tym mówię i piszę) do liczebników półtora i półtorej, nagminnie używanych akurat odwrotnie, ale żeby nie utrwalać błędu, przypomnę tylko poprawne zastosowanie. Otóż rodzaj liczebnika trzeba dostosować do rodzaju określanego rzeczownika. Czyli półtora używamy z rodzajem męskim i nijakim, a półtorej z rodzajem żeńskim: półtora roku, dnia, półtora jabłka, ale półtorej godziny, minuty, pomarańczy. Osobiście upierałabym się przy tym, żeby podobnie odróżniać formy liczebnika: dwoma (chłopcami, jabłkami) i dwiema (sukienkami, kobietami), jednak językoznawcy i w tej kwestii wykazują nadmierną pobłażliwość, dopuszczając stosowanie formy dwoma z wszystkimi trzema rodzajami.

O popełnianych błędach można by w nieskończoność. Ale myślę, że taka porcja na razie wystarczy. Język to nasze dobro narodowe, musimy dbać o jego poprawność, piękno i bogactwo. Nie zaśmiecać go błędami, wulgaryzmami, nie kaleczyć, nie zubażać.

Regina Kantarska-Koper