pixabay.com


O odmianach, składni i zdumieniu słów kilka

W poprzednim artykule swoje refleksje zakończyłam słowami: Język to nasze dobro narodowe, musimy dbać o jego poprawność, piękno i bogactwo. Nie zaśmiecać go błędami, wulgaryzmami, nie kaleczyć, nie zubażać. Dzisiaj chcę zacząć od zasygnalizowanego problemu wulgaryzmów, które po 1989 roku legalnie rozbrzmiewają z ekranów telewizorów, krzyczą ze szpalt czasopism, ze stronic książek, nadmiernie rozgościły się nawet w poezji (choć słowo to powinno kojarzyć się raczej z tym, co piękne i wzniosłe). Dawniej to karczemne, rynsztokowe, uliczne, nieparlamentarne, niesalonowe słownictwo, jak wskazują synonimy, można było usłyszeć tylko na ulicy, w karczmie, ale nie na salonach, nie w parlamencie.
Kiedyś byłam świadkiem rozmowy podwórkowego towarzystwa, które opowiadało sobie swoje przygody, posługując się językiem złożonym z kilku słów (głównie na k, ch, j, p). Zdumiał mnie szeroki zakres tematyczny tychże opowieści, co odgadłam nie po treści, bo tej nie zrozumiałam, lecz po reakcjach młodzieńców, którzy wyrażali to radość i rozbawienie, to głęboki smutek i współczucie, to znów złość i oburzenie, cały czas komentując zasłyszane zdarzenia również tymi samymi pięcioma-sześcioma słowami, ale zawsze z inną intonacją, z adekwatną do przeżywanych emocji mimiką, odpowiednimi gestami. Rozumiem, że w ten sposób zgodnie ze swoim poziomem intelektualno-moralnym rozładowywali napięcie, wyrażali uczucia, wzmacniając jednocześnie poczucie przynależności do grupy podobnych sobie ludzi…
Niekiedy mam wrażenie, że po transformacji ustrojowej telewizja zrozumiała wolność w ten sposób, iż można nareszcie bezkarnie bluzgać. Niektórzy spikerzy, komentatorzy, politycy, dziennikarze lubują się w epitetach. Nawet w tłumaczeniu tekstów filmowych lektorzy czasem przesadzają, przerysowują, niewinne przekleństwa tłumaczą o wiele bardziej wulgarnymi słowami, niż zawiera oryginał. Zastanawiam się, czemu ma służyć wulgaryzacja języka, jaką funkcję spełniać. Czyżby dehumanizującą poprzez poluzowywanie norm obyczajowych, by przyzwyczaić do ich łamania (Wikipedia)? Nie jestem całkowitą przeciwniczką dosadnych słów. Czasem lepiej siarczyście zakląć niż pozwolić, żeby wątroba ze złości pękła (najlepiej jednak w samotności, żeby nie powodować więdnięcia cudzych uszu). Podobnie w poezji – i w ogóle w literaturze pięknej – użycie wulgaryzmów (jak i każdego innego środka stylistycznego czy znaku interpunkcyjnego) musi być funkcjonalnie uzasadnione. Tak się dzieje np. w poezji Charlesa Bukowskiego, która może budzić zniesmaczenie u części czytelników, mnie natomiast ujmuje szczerością do bólu, swoistą prawdą, ponieważ jest adekwatna do życia autora, pełnego klęsk, alkoholu, upadłych kobiet, straconych złudzeń, a jednocześnie niepozbawionego tęsknoty za czymś „wyższym”, boskim. Ale używanie wulgaryzmów bez potrzeby zarówno w życiu, jak i w literaturze – jako przerywnik, przecinek, delektowanie się nimi, popisywanie czy silenie się na oryginalność – budzi niesmak, politowanie i sprzeciw. A już zupełnie nie do przyjęcia jest celowe obrażanie, lekceważenie, ranienie, poniżanie innych. Lecz ten problem wykracza poza ramy moich luźnych rozważań o języku.

Wróćmy zatem do mojego ulubionego tropienia błędów językowych. Zastanawiałam się, co wybrać spośród zalewu tychże, i zdecydowałam, że tym razem zastosuję kryterium… zdumienia. Na początek zajmę się najbardziej niewiarygodnym, osobliwym zjawiskiem, które ostatnio pleni się jak chwast, a które wydaje mi się tak dziwaczne, że nie mieści się w mojej głowie. Mam wrażenie, że dawniej popełniano „porządne, poczciwe, normalne” błędy – kłopot sprawiała ortografia, np.: rz-ż, u-ó, ch-h, ale raczej nie mylono końcówek deklinacyjnych czy koniugacyjnych. Nikomu nie przyszłoby do głowy stworzyć w mowie i piśmie tak dziwaczną odmianę: Małe gastronomie wydają za darmo jedzenie służbą medycznym. Pozwólmy lekarzom, pielęgniarką pomóc nam. Trzeba nieść pomoc przedsiębiorcą. Nie zapomnijcie 8 marca dać kwiaty kobietą. Na ratunek mężczyzną! A także: Zaginą mały chłopiec. On podją trudną decyzję. Chłopiec wyją z kieszeni scyzoryk. On zdją palto i wspią się po drabinie. Mężczyzna przepłyną staw i utoną wczoraj. Zawodnik kopną piłkę. Gospodarz ścią trawnik.
Zastanawiam się, skąd aż takie problemy z poprawnością fleksyjną. Jak można pomylić formę celownika liczby mnogiej (komu? czemu?) rzeczowników zakończonych na -a (rodzaju żeńskiego i męskiego) z końcówką narzędnika liczby pojedynczej (kim? czym?)?! Jak można nie umieć utworzyć 3. osoby l. poj. czasu przeszłego czasowników rodzaju męskiego? Czyżby chodziło o hiperpoprawność z obawy przed narażeniem się na ośmieszenie, jak w przypadku powszechnie wyśmiewanego wymawiania nosowej końcówki  -ą jako -om: Oni idom, robiom. Jestem młodom kobietom? Przypuszczam, że podobnie jest z próbą uniknięcia dość trudnego artykulacyjnie połączenia -ął w wygłosie czasowników wymawianego jako -oł: On wziął gazetę [wzioł]. Być może zatem niektórym wydaje się, iż wykazują wielką staranność i znajomość polszczyzny, tworząc końcówkę –ą w omawianych formach.
Jako purystce sumienie nie pozwala mi nie przytoczyć poprawnej wersji ww. zdań: Małe gastronomie wydają za darmo jedzenie służbom medycznym. Pozwólmy lekarzom, pielęgniarkom pomóc nam. Trzeba nieść pomoc przedsiębiorcom. Nie zapomnijcie 8 marca dać kwiaty kobietom. Na ratunek mężczyznom! Zaginął mały chłopiec. On podjął trudną decyzję. Chłopiec wyjął z kieszeni scyzoryk. On zdjął palto i wspiął się po drabinie. Mężczyzna przepłynął staw i utonął wczoraj. Zawodnik kopnął piłkę. Gospodarz ściął trawnik. Oni idą, robią. Jestem młodą kobietą.

Dzieci, które uczą się dopiero mówić, bawią i zachwycają pomysłowością, logiką w tworzeniu form, neologizmów, np.: miód, nie lubię miutu; my poszliś, bo po co dwa razy mówić -my; pralka pra lub pralczy itp., itd. Ale błędy dorosłych, nieporadnie posługujących się językiem ojczystym, raczej bulwersują, oburzają, żenują, wzbudzają politowanie, drwinę. W tym miejscu wspomnę o stopniowaniu przymiotników, które z pozoru nie wydaje się być trudne. A jednak praktyka pokazuje co innego. Zamiast stopnia wyższego prostego (ładniejszy, mądrzejszy, lepszy) lub opisowego, składającego się ze słowa bardziej/ mniej i stopnia równego (bardziej kolorowy, bardziej udany, mniej skomplikowany), niektórzy tworzą podwójne stopniowanie przez dodanie do bardziej stopnia wyższego prostego: bardziej głupszy, bardziej brzydszy, co jest rażącym błędem, absolutnie nie do przyjęcia. Zdarzają się także nieprawidłowo utworzone formy proste stopnia wyższego, np. rzadziejszy zamiast rzadszy. Za to kiedyś ktoś oburzał się, że mimo wyższego wykształcenia jego znajoma używa form: gęściejszy, tłuściejszy, czyściejszy. A otóż te właśnie formy są jak najbardziej prawidłowe obok obocznych gęstszy, tłustszy, czystszy.

I jeszcze nieszczęsna zagranica, która nie dopracowała się form deklinacyjnych w niektórych połączeniach składniowych, przez co sprawia tyle kłopotu nawet wykształconym ludziom. Piszemy wyłącznie osobno: wyjechać za granicę (dokąd?), być za granicą (gdzie?). Niedorzecznością jest pisownia łączna (słyszałam, że można objechać kogoś, coś, przejechać kogoś, coś, ale wyjechać kogo?! To nie ma żadnego sensu! Tak samo absurdalne jest napisanie: Jestem zagranicą (kim? czym?) – przecież jestem człowiekiem, a nie krajem!

Inna zdumiewająca mnie błędna konstrukcja, którą nieustannie słyszę w telewizji,  dotyczy składni, a konkretnie szyku wyrazów w zdaniach z czasownikami zwrotnymi. Przytoczę kilka zanotowanych przykładów (głównie z seriali, filmów, ale nie tylko): Co udało nam ustalić się dotychczas? Zgodził nam się pomagać. Udało nam znaleźć się te rzeczy. Udało nam zrobić się coś tam. Udało zrobić się nam coś tam. On wydaje być się zdesperowany. Zostańcie w domu, a my postaramy wam się zapewnić rozrywkę. Zdecydowałam powiedzieć się prawdę. Może uda nam ustalić się termin.
Rozumiem, że szyk wyrazów w języku polskim jest swobodny, że słowa mogą zajmować różne miejsca, ale to nie znaczy, że możemy je rozmieszczać całkowicie dowolnie. (Zupełnie tak jak w życiu – wolność to nie samowola, ma swoje ograniczenia, wyznaczone przez dobro powszechne. Jesteśmy wolni, jeśli to sobie uświadomimy i zaakceptujemy. Samowola to pycha, egoizm i zwyczajna głupota, krótkowzroczność, strzał w swoją stopę, we własne kolano). Wracając do ww. zdań, widzę, że najbardziej kłopotliwa jest tutaj cząstka zwrotna się. Owszem, to słowo może zajmować różne miejsca w zdaniu, może być przed czasownikiem i po nim, nie musi nawet być w bezpośrednim sąsiedztwie czasownika, do którego się odnosi, ale jednak powinno stać bliżej niego niż dalej. Jest reguła, że jako nieakcentowane słowo się nigdy nie może stać na początku zdania. Natomiast wbrew opinii niektórych polonistów czasami musi być na końcu zdania, chociaż generalnie nie zaleca się tej pozycji. Ale to tylko zalecenie, nie zasada. Nie da się inaczej powiedzieć np. Nie bój się! czy: Przejaśnia się.
Czasem dopuszczalnych jest kilka wersji w zależności od kontekstu: udało się nam, nam się udało, udało nam się. Powyższe przykłady telewizyjnych wypowiedzi mogłyby wyglądać następująco: Co udało się nam ustalić dotychczas? Co udało nam się ustalić dotychczas? Co się nam udało ustalić dotychczas? Zgodził się nam pomagać. Udało się nam znaleźć te rzeczy. Udało nam się znaleźć te rzeczy. Udało się nam zrobić coś tam. Udało nam się zrobić coś tam. On wydaje się być zdesperowany. Zostańcie w domu, a my postaramy się wam zapewnić rozrywkę (lub: zapewnić wam). Zdecydowałam się powiedzieć prawdę. Może uda się nam ustalić termin.  

Na koniec dzisiejszych refleksji kilka zdań chcę poświęcić poprawności fonetycznej. Od dłuższego czasu obserwuję nieprawidłowe artykułowanie połączeń międzywyrazowych, a mianowicie oddzielanie w wymowie przyimków od rzeczowników, do których się odnoszą, i w rezultacie nieuwzględnianie zasady upodobnienia pod względem dźwięczności. Np. wyrażenia: praca z młodzieżą, zmagać się z różnymi przeciwnościami, pracować w szkole, w fabryce, wracać z fabryki powinno się wymawiać: [praca zmłodzieżą, zmagać się zróżnymi przeciwnościami, pracować  fszkole, ffabryce, wracać sfabryki]. Natomiast zarówno z ust uczniów i studentów, jak i z ekranów telewizyjnych wybrzmiewają następujące dźwięki: [praca z(y) młodzieżą, zmagać się z(y) różnymi przeciwnościami, pracować w(y) szkole, w(y) fabryce, wracać z(y) fabryki]. Irytuje mnie także dziennikarska maniera wymawiania takich słów, jak: opinia, mania, Hiszpania identycznie jak, powiedzmy, niania, czyli z miękką głoską [ń] bez [j]. A przecież dopełniacz pokazuje, że różnią się one, co w tej formie widać zarówno w piśmie, jak i w artykulacji: niani [ńańi], ale: opinii, manii, Hiszpanii [opińji, mańji, hišpańji]. 

Język polski naprawdę jest piękny i bogaty. Mamy wspaniałe tradycje, kulturę, sztukę, bogatą literaturę, powinniśmy z dumą pielęgnować nasze narodowe dobro i nie mieć żadnych kompleksów. Nasi przodkowie z narażeniem życia walczyli o ocalenie mowy polskiej. Nie zmarnujmy tego!

Regina Kantarska-Koper