„Jak przyjemnie nic nie robić – nie powinno być wyznacznikiem twojej życiowej postawy”
Manuel Sanchez L.

 

Skończyły się wakacje, mija pora urlopów oraz letnich wyjazdów z miejsc stałego zamieszkania. Schyłek lata wzywa większość z nas (nawet emerytów) do codzienności i związanych z nią obowiązków. Jeszcze trochę tęsknimy do niedawno zażywanej swobody, do nowo poznanych osób, do odwiedzanych miejsc i atmosfery relaksu. Być może nawet ktoś przeżył jakieś nieoczekiwane zauroczenie i pozostawił gdzieś tam swoje serce? To się mogło przytrafić nawet… seniorom! Gorące lato jest przecież wymarzoną porą na przeżywanie romantycznych przygód, które wszakże często  noszą znamię „sezonowości” i mijają na ogół równie szybko jak słoneczne dni lata. Że minione ani upalne, ani słoneczne nie było? Nie wpływa to jednak na żar serca, a ono – jak wiemy – zawsze pozostaje młode…

Dobrze, jeśli w ogóle mogliśmy gdziekolwiek wyjechać. Jeszcze wspanialej, gdy swój wolny czas spędziliśmy w radosnej, spokojnej i przyjaznej atmosferze oraz w miłym towarzystwie. O ile bezpiecznie i w pełnej dyspozycji udało się nam powrócić do domów, odpoczęliśmy naprawdę. Tylko nie musimy natychmiast odczuwać wzmożonego zapału do podejmowania codziennych, rutynowych działań. Może troszkę z rozleniwienia, a jeszcze bardziej z tęsknoty za minionym.

Ja osobiście aż półtora miesiąca spędziłam w rodzinnej wsi, a ten jedyny w swoim rodzaju klimat sprawił, że po powrocie czuję się jakaś poturbowana. Tęsknię i nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Nic mnie się nie ima, własne mieszkanie wydaje się obce, a moja pudelka tkwi niemrawo w jakiejś psiej depresji. Obie widać musimy przejść ponowną reaklimatyzację. Jednak na dłuższą metę nikt chyba nie wyobraża sobie życia bez jakichkolwiek zajęć i obowiązków. I tutaj chciałabym nieco rozwinąć temat pochwały pracy. Tylko osoby zupełnie nie posiadające możliwości jej wykonywania mogą to pojąć. Mam na myśli tych, którzy zostali pozbawieni perspektywy bycia przydatnym na skutek ciężkiej choroby lub kalectwa. W ich sytuacji tzw. „słodkie lenistwo” (o którym marzyć zdarza się nam wszystkim) staje się najprawdziwszym przekleństwem.

Rozumiem doskonale, że jeśli pomimo uczciwej pracy ktoś dostaje niewiele tych przysłowiowych „kołaczy”, to na samą myśl o niej ma prawo czuć się całkiem niewyraźnie. Wystarczy jednak wyobrażenie sobie, że się zostało jej pozbawionym, aby… „otrzeźwieć” natychmiast! I oczywiście nie tylko ze względu na ewentualną wizję utraty środków do życia (choć jest to argument przekonujący). Ale dla wielu z nas praca bywa niejednokrotnie sposobem życia. Są bowiem ludzie, którzy nie pracują dlatego, że muszą. Pracują, bo kochają to, co właśnie robią. I bez tej aktywności nie wyobrażają sobie życia. Zazwyczaj są oni bez reszty swojej pracy oddani, a dzięki takiemu jej traktowaniu realizują bardzo doniosłe cele społeczne, odciskając swoje ślady w skomplikowanej materii życia.

Trzeba zauważyć, że istnieje różnica pomiędzy pracą jako źródłem zdobywania środków do życia, a pracą jako środkiem zaspokojenia potrzeby sensu życia (oczywiście jedno nie wyklucza drugiego). Z nadawaniem sensu własnemu życiu prawie zawsze łączy się jakiś wysiłek, gdyż trzeba przy tym nieraz rezygnować z wielu przelotnych pragnień. Praca pojmowana jako źródło nadawania wartości życiu może przybierać różne formy, zależnie od dziedzictwa kulturowego, przynależności do określonej grupy społecznej, stopnia identyfikacji z tą grupą itp. Utożsamianie się ze swoją pracą może w pełni zaspokoić potrzebę sensu życia, nawet pomimo braku należytej gratyfikacji materialnej. Zaś sens samej pracy wzmacnia świadomość, że bez względu na to, gdzie i w jakim miejscu pracujemy oraz co robimy – jeśli wykonujemy to rzetelnie i uczciwie – działamy na rzecz ogólnego dobra. I to nie frazes bynajmniej.

Choć wyrażone powyżej treści mogą wydawać się nieco patetyczne, to uświadomić należy, iż codzienność, powszedniość, czyli tzw. proza życia, są jego największym skarbem. Jeśli więc po letnim, wakacyjnym wypoczynku, jeszcze trochę rozleniwieni, z pewnym ociąganiem przystępujemy do swoich zwykłych zajęć i obowiązków – cieszmy się, że możemy je w ogóle podejmować. Bo to przede wszystkim podstawa samorealizacji. A dając cząstkę siebie, wypełniamy kolejne ogniwo w łańcuchu twórców dzisiejszej (lepszej czy gorszej) rzeczywistości. Warto więc uświadamiać sobie głęboki sens codzienności i związanych z nią obowiązków, bo wraz z tym odkryciem pojawia się konkluzja, że bez nich i życie byłoby zapewne sensu owego pozbawione. Niechaj więc naszym sacrum stanie się nasze… profanum! Czego wszystkim, łącznie ze sobą, najszczerzej życzę.

***

(foto: Dariusz Marek Gierej)

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok